Mistrz i Małgorzata. Михаил Булгаков

Читать онлайн.
Название Mistrz i Małgorzata
Автор произведения Михаил Булгаков
Жанр Контркультура
Серия
Издательство Контркультура
Год выпуска 0
isbn 9788311151024



Скачать книгу

kontrakt… tłumacz gad podrzucił… Korowiow… w binoklach!

      Nikanor Iwanowicz otworzył teczkę, zajrzał do niej, wsunął rękę, zsiniał na twarzy i upuścił teczkę do barszczu. Nie było w niej nic: ani listu od Stiopy, ani kontraktu, ani paszportu cudzoziemca, ani pieniędzy, ani zaproszenia do teatru. Jednym słowem, nic oprócz składanej metrówki.

      – Towarzysze! – przewodniczący zaczął krzyczeć jak oszalały. – Trzymajcie ich! W domu jest siła nieczysta!

      Nie wiadomo, co się w tym momencie przywidziało Pełagei Antonownie. Klasnąwszy w dłonie, zawołała:

      – Pokajaj się, Iwanycz! Dostaniesz mniejszy wyrok!

      Oczy Bosego nabiegły krwią, uniósł pięści nad głową żony i wychrypiał:

      – Uuu, głupia baba!

      Wtem opadł z sił i osunął się na krzesło, zapewne postanowił zdać się na to, co nieuniknione.

      Tymczasem ciekawski Timofiej Kwascow przykładał na zmianę to ucho, to oko do dziurki od klucza w drzwiach mieszkania przewodniczącego.

      Pięć minut później przebywający na podwórku lokatorzy domu widzieli, jak Nikanor Bosy w asyście jeszcze dwóch osób przemaszerował do bramy domu. Opowiadali, że przewodniczący komitetu blokowego był zmieniony na twarzy, potykał się jak pijany i coś mamrotał.

      A jeszcze po godzinie, akurat gdy Timofiej Kondratiewicz, zachłystując się z zadowolenia, opowiadał innym lokatorom, jak zwinęli przewodniczącego, pod jedenastką zjawił się nieznany mężczyzna, skinieniem palca wywołał Kwascowa do przedpokoju, coś mu powiedział i obaj przepadli.

      Rozdział 10

      Wieści z Jałty

      W tym samym czasie, gdy Nikanora Bosego dosięgło nieszczęście, na Sadowej, niedaleko domu 302a, w gabinecie dyrektora finansowego Variétés Rimskiego znajdowali się dwaj ludzie: sam Rimski i administrator teatru Warienucha.

      Dwa okna dużego gabinetu na piętrze teatru wychodziły na ulicę Sadową, jedno zaś, akurat za plecami siedzącego za biurkiem dyrektora finansowego, na letni ogródek Variétés, gdzie były bufety z napojami chłodzącymi, strzelnica i estrada pod gołym niebem. Oprócz biurka na wyposażenie gabinetu składało się kilka starych afiszy na ścianie, mały stoliczek z karafką wody, cztery fotele i etażerka w rogu, na której stała zakurzona makieta dekoracji do jakiegoś przedstawienia. No i, rzecz oczywista, oprócz tego przy biurku, po lewej ręce Rimskiego, znajdowała się nieduża, sfatygowana i poobijana ogniotrwała kasa.

      Rimski od samego rana był w złym nastroju, Warienucha zaś przeciwnie, bardzo ożywiony i jakoś niepokojąco aktywny. Jak na razie jego energia nie znajdowała ujścia.

      Warienucha chował się w gabinecie dyrektora finansowego przed amatorami bezpłatnych biletów, którzy zatruwali mu życie, szczególnie w dniach zmiany programu. A dzisiaj akurat był taki dzień.

      Gdy tylko zaczynał dzwonić telefon, Warienucha podnosił słuchawkę i łgał jak z nut:

      – Kogo? Warienuchę? Nie ma go. Wyszedł.

      – Zadzwoń, proszę cię, jeszcze raz do Lichodiejewa. – Rimski nie krył rozdrażnienia.

      – Nie ma go w domu. Już Karpowa posyłałem. Nikogo nie ma w mieszkaniu.

      – Diabli wiedzą, co się dzieje – syczał Rimski, postukując na kalkulatorze.

      Drzwi się otworzyły i bileter wniósł grubą paczkę świeżo wydrukowanych dodatkowych afiszy. Wielkie czerwone litery na zielonych arkuszach głosiły:

      Dzisiaj i codziennie w teatrze Variétés

      nadprogram

      Profesor Woland

      Seanse czarnej magii i pełne jej zdemaskowanie

      Warienucha cofnął się od afisza, którym przykrył starą makietę dekoracji, przypatrzył się i kazał bileterowi niezwłocznie dać wszystkie egzemplarze do rozklejenia.

      – Dobre, rzuca się w oczy – zauważył Warienucha po wyjściu biletera.

      – A mnie bardzo się nie podoba ten pomysł – burczał Rimski, ze złością spoglądając na afisz przez rogowe okulary. – I w ogóle dziwię się, że pozwolili mu to wystawić!

      – Nie, Grigoriju Daniłowiczu, nie mów, to bardzo subtelne posunięcie. Cały dowcip polega na zdemaskowaniu.

      – Nie wiem, nie wiem, żadnego dowcipu w tym nie widzę. Że też on zawsze musi coś takiego wymyślić! Pokazałby chociaż tego maga. Tyś go przynajmniej widział? Diabli wiedzą, skąd go wytrzasnął!

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4QAYRXhpZgAASUkqAAgAAAAAAAAAAAAAAP/sABFEdWNreQABAAQAAAA3AAD/7QAsUGhvdG9zaG9wIDMuMAA4QklNBCUAAAAAABAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA/+4ADkFkb2JlAGTAAAAAAf/bAIQABwUFBQUFBwUFBwoHBgcKDAkHBwkMDgsLDAsLDhEMDAwMDAwRDhAREREQDhUVFxcVFR8fHx8fIyMjIyMjIyMjIwEICAgODQ4bEhIbHhgUGB4jIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMjIyMj/8AAEQgFAAJTAwERAAIRAQMRAf/EAL4AAQADAQEBAAAAAAAAAAAAAAACAwQBBQYBAQADAQEBAQAAAAAAAAAAAAABAgMEBQYHEAACAgIBAwIFAQYDBQYEAgsBAgADEQQSITEFQRNRYSIyFHGBkUJSIxWhMwaxYnKCJMGSslM0NdFDY3ODovDC0pNUdCUW4fFEEQACAQIEBAQDBQcDAgUEAwEAAQIRAyExEgRBUWETcSIyBYGRQqGxUiMU8MHRYnKCM+GSFUM08aKyUwbCY3Mk0oMlk//aAAwDAQACEQMRAD8A+QnEfsggCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIAgCAIA