Название | Magiczne miejsce |
---|---|
Автор произведения | Agnieszka Krawczyk |
Жанр | Современные любовные романы |
Серия | Magiczne miejsce |
Издательство | Современные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8075-939-8 |
– Zapraszamy następnym razem, bo dziś chyba ma pan w planach mecz. – Mila się roześmiała. – Dziękuję za perfumy, Teklo.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, pani Tyczyńska wyciągnęła z szuflady olbrzymiego, zawalonego roślinami i aptekarskimi przyborami stołu paczkę papierosów i poczęstowała nimi Witolda. Przyjął z wdzięcznością.
– Tego mi było trzeba – stwierdziła, stawiając czajnik na płycie pieca. – Napije się pan kawy? Nie ma jak dobra kawa i dymek. Mila nie znosi papierosów, więc staram się przy niej nie palić.
Witold popatrzył na starszą panią z sympatią.
– Dobrze wiedzieć. Pierwszego dnia zaskoczyła mnie przed domem z papierosem, ale nic nie powiedziała.
– Ona jest dość taktowna. Ale nie o tym mamy rozmawiać. Czy postanowił pan coś w sprawie tego domu i kaplicy?
– Tak. Myślę, że wszystko powinno zostać tak, jak jest. Pojadę do miasta i sporządzę akt notarialny.
– Jeżeli chodzi o mnie, nie musi się pan fatygować. Liczy się tylko to, że pozwala mi pan tu zostać. – Starsza pani roześmiała się szczerze i owinęła się wzorzystym szalem, który jeszcze bardziej nadawał jej wygląd sympatycznej czarownicy.
Witoldowi zrobiło się głupio.
– Nie myślała chyba pani…
Była dziedziczka zaciągnęła się papierosem i powiedziała z uśmiechem:
– No, szczerze mówiąc, nie myślałam. Od początku wydawał się pan nader rozgarnięty jak na polskiego dyplomatę.
– Ma pani niezbyt dobre zdanie o polskiej dyplomacji – obruszył się lekko Witold.
– Drogi chłopcze, ja mam prawie osiemdziesiąt lat i wiem, jaka była dyplomacja przed wojną: adiutant marszałka Piłsudskiego tłumaczył Prousta, to byli ludzie o szerokich horyzontach, ciekawi życia kulturalnego, poezji, sztuki. Teraz każdy siedzi w swoim biurze w drapaczu chmur, czyta jedynie druki urzędowe, a relaksuje się przy filmie sensacyjnym.
– Ja nie – cicho mruknął mężczyzna, wpatrując się w okno domku, za którym właśnie zaczęła się wiosenna burza.
– I dlatego kupił pan Idę – stwierdziła, przyglądając się mu z dużą sympatią. – Ma pan dość takiego życia i marzy pan o wielkiej ucieczce. Jak wszyscy tutaj.
– Pani też? – zapytał, trochę rozdrażniony jej bezceremonialnością.
– Ja także. Skończyłam farmację w Londynie, niedługo po wojnie. Pracowałam później w fabryce perfum w Prowansji. Jak pan widzi, znudziło mi się i postanowiłam wrócić do Polski. – Obserwując jego minę, roześmiała się. – Niech pan wybaczy starej kobiecie, która mogłaby być pańską babcią, tę przenikliwość. Gołym okiem widać, że ma pan dosyć tej pracy. Swoją drogą, powinien pan pić napar z ogórecznika i tymianku. To uspokaja i oczyszcza nerwy. Dam panu trochę.
Witold strzepnął swego papierosa do ozdobnej, kryształowej popielniczki.
– No, rzeczywiście jestem trochę zmęczony, ale myślę, że to przejdzie – powiedział niezbyt szczerze, bo już od pewnego czasu dręczyła go pewna myśl.
Praca, która do tej pory była całym jego światem i jedyną satysfakcją, zaczęła mu się nagle wydawać denerwująca. Co gorsza, nie mógł się uporać z tym wrażeniem, coraz silniejszym każdego dnia. Miał poczucie, że jego życie zatrzymało się i nie zmierza w żadnym określonym kierunku. A właściwie nie zmierza w takim, jaki on chciałby obrać. Widział przed sobą szereg jednostajnych, równie nudnych lat, spędzonych w betonowych gmachach. Teraz pracuje dla rządu, ale za chwilę przeniesie się do innego budynku ze szkła, być może za granicą. Będzie oglądał wschody i zachody słońca zza biurka, patrząc, jak promienie czerwienieją na szklanych taflach okien. Jego codziennością stanie się obserwowanie świata zza szyby. Za chwilę nie będzie mu się już chciało podróżować, bo i po co to robić, skoro był już prawie wszędzie i widział wszystko? Zacznie kolekcjonować drogie garnitury i ręcznie szyte buty, a jego jedynym zmartwieniem stanie się to, jaki krawat dobrać na wieczorny bankiet. Ci sami ludzie i te same problemy. Niby ciekawe i ważne, a jednocześnie miałkie i niepotrzebne.
Czuł się wypalony, wewnętrznie pusty. Nagle zauważył, że przestał cieszyć się życiem, wszystko wprawia go w zdenerwowanie i irytuje. Zawsze uważał się za człowieka wyważonego, o ostrym oglądzie świata, który każdą decyzję podejmuje bez wahania. Teraz miał liczne wątpliwości, przede wszystkim dotyczące swej przyszłości. Zadumał się nad tym, czując, że w laboratorium czarownicy odzyskuje spokój.
– Dobrze pan zrobił, przyjeżdżając tutaj. Ida to doskonałe miejsce, żeby wszystko przemyśleć – stwierdziła tymczasem pani Tekla, jakby czytając mu w myślach.
Popatrzył na nią ze zdumieniem, a w jej oczach odbijała się wyłącznie życzliwość. Zaciągnęła się papierosem i wypuściła zgrabne kółko siwego dymu, które wesoło pomknęło pod sufit i tam się rozwiało w delikatną szarą mgiełkę.
7.
Drzwi otworzyły się i pojawił się w nich brodaty mężczyzna, około czterdziestoletni, o budzącej zdumienie aparycji. Miał czarną, kędzierzawą brodę, długie, czarne włosy, był niski, mocno zbudowany i nieustannie się uśmiechał. Tryskał wręcz pogodą ducha i wesołością. Otrzepał buty z błota i deszczu, wstrząsnął grzywą i od razu wkroczył do kuchni. Rozejrzał się bacznie, a gdy zobaczył kawę na stole, przysiadł się bez ociągania.
– O, to pan pogardził moją gościną – zażartował przyjaźnie, wyciągając rękę do Witolda. – Jestem Witalis Spaski.
– Przywódca duchowy tej niesfornej trzody – dodała pani Tekla.
– Nie pogardziłem noclegiem, tylko chciałem od razu zobaczyć swój dom, a że nadawał się do zamieszkania, to tam zostałem – tłumaczył się Mossakowski.
Witalis roześmiał się tubalnie.
– Żartuję przecież. Milka powiedziała, że postanowił pan zostawić kaplicę do użytku wiernych.
– Tak – potwierdził Witold. – Mówiłem właśnie pani Tyczyńskiej, że jestem gotów zrobić to notarialnie.
Ksiądz spojrzał niepewnie na byłą dziedziczkę.
– Czy to absolutnie konieczne? Zupełnie się na tym nie znam, przyznam szczerze. Ja tu jestem od spraw ducha, nie materii.
Pani Tekla podała kawę.
– Myślę, że pan Mossakowski mógłby przepisać kościół na własność spółdzielni. Mielibyście wtedy prostszą sprawę z finansowaniem. Zresztą to pan Witold jest prawnikiem, a nawet doktorem prawa.
– Ale międzynarodowego – machinalnie sprostował Witold, którego myśli skupiły się zupełnie na czymś innym. – Wspomniał ojciec coś o spółdzielni. Co to takiego?
– Spółdzielnia wiejska Ida. – Witalis wsypał do filiżanki cztery łyżeczki cukru i szykował się do dodania kolejnych, gdy pani Tekla złapała go za rękę.
– Słuchaj, pasterzu, ja ci nie żałuję, ale Iwana mówiła mi o twoich kłopotach ze zdrowiem.
Witalis z westchnieniem zrezygnował z nadmiaru słodkości i zapytał:
– To Milka nie opowiadała panu o spółdzielni?
Witold pokręcił przecząco głową.
–