Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie. Marek Niedźwiecki

Читать онлайн.
Название Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie
Автор произведения Marek Niedźwiecki
Жанр Классическая проза
Серия
Издательство Классическая проза
Год выпуска 0
isbn 9788364142680



Скачать книгу

bo występ w telewizji to przecież nie byle co.

      Wkrótce zyskałem status tego ucznia, który prowadzi w szkole akademie. Umiałem wyjść i coś powiedzieć do zebranych ludzi.

      Wcześniej, w Szadku, też mieliśmy kółko recytatorskie, spotkania odbywały się albo w sali nad strażą pożarną, albo gdzieś w bibliotece. Bibliotekarzem był Jeremi Kowalski, który organizował wieczorki z poezją – myśmy się schodzili, były świece, jakiś tam pączek, kawa, herbata. Dla takiego miasteczka jak Szadek te recytacje były wydarzeniem.

      Kiedy już tę Opowieść dla przyjaciela wystawiliśmy w szkole średniej, to sięgnąłem także po inne wiersze Poświatowskiej.

      Do dzisiaj uważam, że jej liryki, erotyki, należą do najpiękniejszych w historii naszej poezji. Była fascynującą osobowością – ta jej walka o życie, o serce, zmarła przecież tak młodo. Dla mnie to niesamowita postać. Teraz mam wszystkie jej tomiki, nawet jakieś pachnące wydania. Wtedy to było dla mnie odkrycie, bo w ogóle nie wiedziałem, że ktoś taki istniał. Pawlikowska-Jasnorzewska tak, o niej nas uczono w szkole, a nie jakaś Halina Poświatowska. Broniewskiego też recytowałem, oczywiście szlagierowy Kiedy przyjdą podpalić dom, bo to każdy musiał znać, ale też Ja nie chcę wiele, ciebie i zieleń, którym to wierszem Broniewski nas zaskoczył. Takie były czasy – konkursy poezji rosyjskiej, radzieckiej i polskiej.

      Moje życie w Szadku i w Zduńskiej Woli to byli wciąż ci sami koledzy, codziennie krąg tych samych ludzi. Moja kuzynka śmieje się dzisiaj, że kogo teraz spotyka w Szadku, ten mówi, że siedział z Markiem Niedźwieckim w ławce. Ale ja pamiętam, że na pewno siedziałem w ławce z Włodkiem. Mój drugi bliski kolega, Janusz, siedział zaraz przed nami. Zawsze siedzieliśmy na końcu, bo najwyżsi trafiali do ostatnich rzędów. Wszyscy byliśmy też ministrantami i harcerzami. Mówiliśmy wiersze o rewolucji październikowej, a potem szliśmy grzecznie do kościoła. To nikomu nie przeszkadzało i było w jakiś sposób spójne, o dziwo miało ręce i nogi, nie przeczyło sobie.

      Ale ja Szadek zostawiałem już za sobą. Już byłem bardziej licealny, zduńskowolski i zacząłem nawet spoglądać ku wielkiemu miastu, ku Łodzi.

      Zresztą, jak pamiętam, już w wieku pięciu lat zdałem sobie sprawę, że będę musiał się z Szadku wyprowadzić. Chciałem bywać na końcach świata. Raz nawet spakowałem misia do plecaka i zamierzałem uciec z domu, bo miałem dość dwóch młodszych braci, którzy bez przerwy płakali. Miałem pięć lat, siostra siedem, a dzieciaki – zawsze się o nich w domu mówiło dzieciaki, niezależnie od upływu czasu – po trzy lata. Wszyscy musieliśmy spać w jednym pokoju, więc w pewnym momencie postanowiłem uciec. Laliśmy się straszliwie, ale zawsze wygrywałem, bo byłem największy.

      Chciałem się stamtąd wyrwać – nie tylko z Szadku jako miasteczka, ale także z Szadku, który był moim kompleksem. Ciągnęły się za mną te moje kompleksy: kompleks prowincjonalnego pochodzenia, kompleks na punkcie tego, że mam gorsze ubrania, że nie mam dżinsów, że jestem takim trochę ubogim krewnym, a oni tam, w liceum w tej Zduńskiej Woli są tacy doskonali, światowi. A to przecież była tylko Zduńska Wola.

      Każdy kolejny etap życia przeżywałem jako ucieczkę z Szadku: najpierw kiedy jeździłem z rodzinnego miasteczka do liceum w Zduńskiej Woli i czułem się tak, jakbym codziennie na skrzydłach pieśni jechał do szkoły. Codziennie przecież jechałem do szkoły dwanaście kilometrów, czyli trzeba było wstać przed siódmą. Siódma dwadzieścia pięć, albo wpół do ósmej był pekaes, jechał dwadzieścia pięć minut. Potem biegiem na lekcje.

      Wracało się do Szadku koło trzynastej lub czternastej.

      Lubiłem chodzić do szkoły, dotykać tych wyższych poziomów, bo zduńskowolscy nauczyciele wydawali się jeszcze bardziej boscy niż nasi szadkowscy. Pamiętam pana od fizyki – kiedy u niego dostałem piątkę, czułem się bardzo wyróżniony. Na pewno była we mnie duża potrzeba bycia chwalonym.

      ROZDZIAŁ 7

      w którym zostaję budowlańcem, słucham Pink Floydów i zmieniam akademiki

      Rok 1973 muzycznie pamiętam bardzo dobrze.

      To był rok epokowych płyt: weźmy choćby Dark Side Of The Moon Pink Floydów czy Goodbye Yellow Brick Road Eltona Johna. Wtedy jakoś nie doceniałem tej drugiej płyty. Teraz, po latach, to jedna z moich ulubionych.

      Dark Side Of The Moon nagrywałem z radia Eroica na taśmę w domu w Szadku z audycji „Mini Max” Kaczora. On wtedy nie powiedział – albo może powiedział, a ja tylko nie zwróciłem uwagi – że to jest płyta koncepcyjna, na której jeden utwór przechodzi w kolejny. Więc nagrywając, patrzyłem ze strachem, że taśma mi się kończy, a płyta ciągle leci – to było dla mnie największą traumą wtedy, wzbudzało nawet większe emocje niż sama muzyka. Dostałem gorączki po pierwszym przesłuchaniu tej płyty. Do dziś nie wiem, czy dlatego, że muzyka tak do mnie dotarła, czy z powodu nieubłaganie kończącej się taśmy w moim grundigu. Byłem do tej pory raczej popowy, przeboje „Studia Rytm” trwały najwyżej po trzy minuty – aż tu nagle zdarzył się taki Pink Floyd, czterdzieści minut muzyki zarejestrowanej jak jeden utwór. Powaliło mnie na łopatki. To pierwsza płyta, która mnie uderzyła przy pierwszym słuchaniu i została we mnie na zawsze.

      Eltona Johna poznawałem na początku dzięki radiu w pojedynczych utworach: Saturday Night Allright, Grey Seal, Candle In The Wind, Harmony – mógłbym wymienić wszystkie, bo nie miał słabego numeru. Eltona też nagrywałem z audycji Kaczora, tkwiąc jeszcze w Szadku. Pamiętam, że wyszedłem zrobić herbatę w momencie, kiedy Kaczkowski zapowiedział piosenkę, nie zdążyłem wrócić na czas i nagrało mi się jego tłumaczenie I’ve Seen That Movie Too. Byłem zły. Cholera, tłumaczenie mi się nagrało! A potem to była dla mnie najważniejsza rzecz z całej audycji. Żałuję, że tego nie da się już odtworzyć. Podejrzewam, że Piotr też już tego nie ma w swoich zbiorach. Wtedy radio leciało najczęściej na żywo, albo było nagrywane na taśmę – a że taśma była towarem deficytowym, to za tydzień nagrywało się na nią kolejne audycje i tak w kółko, do zajechania taśmy na śmierć.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAQIASABIAAD/2wBDAAMCAgICAgMCAgIDAwMDBAYEBAQEBAgGBgUGCQgKCgkICQkKDA8MCgsOCwkJDRENDg8QEBEQCgwSExIQEw8QEBD/2wBDAQMDAwQDBAgEBAgQCwkLEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBD/wAARCAMgAiUDASIAAhEBAxEB/8QAHQAAAAcBAQEAAAAAAAAAAAAAAgMEBQYHCAEACf/EAGAQAAIBAgQEBAMFBQUFAwcAGwECAwQRAAUSIQYHMUETIlFhCBRxIzKBkaEVQrHB8AkzUtHhFhckYvFDcqI0RFNjc4KSJSYnNYPC0hgoVGSFsrS1NjhldHWTlKOks9PD/8QAGwEAAQUBAQAAAAAAAAAAAAAAAQACAwQFBgf/xAA8EQABBAAEBAMHAwQDAAICAwEBAAIDEQQSITEFQVHwE2FxIjKBkaGx0RTB4QYjM/EVQlIkQ1NicpKygv/aAAwDAQACEQMRAD8A0X8Q6yHm1nbR6AVipOvU/YJiskkqSpdnisDYi+LH+I14DzbzpGmYOI6Ta3T7BO+KwMEIsyJIfUb7+uMSb3z6rRjNtHol8U9Sh3kXT06XwasrDzCQeU2uOhw3Q/KvKItMiknYm+PGoiGuERb7n2xEXKQaJylcNaRqhQvQgAemE8kcZX++8vXsNsEeNHpWIwFTa4JG18BWdH1xmkBA2DEDb6YW5KVIZiUqZEqi2kAgXGE08KSWZahwRe4