Źródło i mielizny. Гилберт Кит Честертон

Читать онлайн.
Название Źródło i mielizny
Автор произведения Гилберт Кит Честертон
Жанр Религиозные тексты
Серия
Издательство Религиозные тексты
Год выпуска 0
isbn 9788380792890



Скачать книгу

ine/>

      Tytuł oryginału: „The Well and the Shallows”, 1935

      Projekt okładki opracowanie typograficzne i łamanie:

      JAN ZIELIŃSKI

      na okładce wykorzystano grafikę z warsztatu Macieja Wierzbięty

      Dyrektor projektów wydawniczych:

      Maciej Marchewicz

      Korekta:

      IWONA ZIELIŃSKA

      Copyright © for the Polish translation by Jaga Rydzewska, Warszawa 2016

      Copyright © for the Polish edition by Fronda PL, Warszawa 2016

      ISBN 978-83-8079-098-8

      Wydawca:

      FRONDA PL sp. z o. o.

      ul. Łopuszańska 32

      02-220 Warszawa

      tel. 22 836 54 44, 22 877 37 35

      fax: 22 877 37 34

      e-mail: [email protected]

      www.wydawnictwofronda.pl/a>

      www.facebook.com/Frondawydawnictwo

      Skład wersji elektronicznej:

      

      konwersja.virtualo.pl

      W SERII

      Fides & Ratio

      DOTYCHCZAS UKAZAŁY SIĘ:

      G.K. Chesterton, ORTODOKSJA

      G.K. Chesterton, WIEKUISTY człowiek

      G.K. Chesterton, HERETYCY

      Jacques Maritain, TRZEJ REFORMATORZY

      Ronald A. Knox, UKRYTY STRUMIEŃ

      Jacques Maritain, NAUKA I MĄDROŚĆ

      Jean Daniélou, ANIOŁOWIE I ICH MISJA

      Dietrich von Hildebrand, KOŃ TROJAŃSKI W MIEŚCIE BOGA

      Dietrich von Hildebrand, SPUSTOSZONA WINNICA

      Karl Adam, JEZUS CHRYSTUS

      Jacques Maritain, RELIGIA I KULTURA

      G.K. Chesterton, OBRONA CZŁOWIEKA – WYBÓR PUBLICYSTYKI

      G.K. Chesterton, OBRONA ŚWIATA – WYBÓR PUBLICYSTYKI

      G.K. Chesterton, OBRONA WIARY – WYBÓR PUBLICYSTYKI

      G.K. Chesterton, DLA SPRAWY

      G.K. Chesterton, OBRONA ROZUMU – WYBÓR PUBLICYSTYKI

      Joseph de Maistre, O PAPIEŻU

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym 20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      TYTUŁEM WSTĘPU

      Szalenie pociągał mnie pomysł, żeby dać tym esejom zbiorczy tytuł „Żarty na bok”. W ten prosty, sensowny sposób mógłbym uprzedzić, że jeśli Czytelnik szuka tu humoru, nie znajdzie go zbyt wiele, a jeśli chce znaleźć przede wszystkim humor, niech lepiej z góry machnie ręką. Są to bowiem eseje polemiczne, dotyczące tematów, które polemista traktuje jak wyzwanie, lecz którymi eseista nie zająłby się dla własnej przyjemności. Niestety, ludzie bardziej praktyczni ode mnie uznali, że jeśli dam tytuł „Żarty na bok”, każdy uzna to za żart. Oto ponure świadectwo, w jak wariackim świecie żyjemy. Na mój chłopski rozum oznacza to, że gdybym zatytułował książkę „Uciekajcie jak najdalej!”, wszyscy by uznali, że zasadniczo radzę nie ruszać się na krok. Niejeden esej można by napisać o tym osobliwym współczesnym wyczuleniu na werbalne gry i podteksty, lub o upodobaniu do pewnych słów, których używa się nawet po to, by się od nich stanowczo odżegnać. W każdym razie, te eseje powstawały w ferworze dyskusji, co z konieczności oznacza, że ci, którzy na dany temat mają inne zdanie niż ja, będą nimi zdegustowani, podczas gdy ci, dla których temat jest obojętny, będą nimi znudzeni.

      Wiodłem, jeśli można się tak wyrazić, bardzo szczęśliwe i udane życie literackie. Krytycy traktowali mnie raczej z wyrozumiałością niż ze zniecierpliwieniem; toteż bez cienia urazy zauważam, że ich podejście nieco się później zmieniło, czy może przeszło w inną fazę. Do pewnego momentu podszczypywali mnie pobłażliwie, zakładając, że choć piszę to, co piszę, przecież na pewno tak nie myślę. Potem zaczęli atakować ostrzej, bo odkryli, że owszem – tak właśnie myślę. Zaś każdy, kto został zmuszony bronić tego, co myśli, jest też zmuszony przemieszczać się po całym strategicznym polu walki i toczyć boje na wielu obszarach, gdzie leżą fakty, łącznie z obszarami, na które z pewnością by się nie zapuścił, gdyby kierował się własną chęcią i inklinacją. Nie może liczyć, że będzie się rozprawiał wyłącznie z takimi herezjami, które go bawią. Musi wziąć się sprawiedliwie i za takie, które go nudzą; musi zająć się nimi z całą powagą i wyjaśnić, z jakiej realnej przyczyny zaprzecza jakiejś realnie głoszonej tezie. Nie ma znaczenia, że sam takiej tezy nie głosi i osobiście wolałby pisać o czymś innym. Mój łagodny, racjonalistyczny umysł doszedł więc do wniosku, że wszystko to znakomicie bym podsumował słowami „Żarty na bok”.

      Tak czy owak, właśnie dlatego zacząłem ten zbiór od eseju pod tytułem „Wybaczcie błaznom”. Nie powiem, że jest to łabędzi śpiew kalamburzysty (bo jako człowiek o niezbyt łabędzich kształtach nawet bym nie pomyślał, żeby użyć wobec siebie tej ornitologicznej metafory), lecz w pewnym sensie jest to właśnie podsumowanie moich dość niepoważnych wybryków stylistycznych i wszystkiego, co – jak sądzę – obiektywnie przemawia na ich rzecz. Niestety, tak się składa, że człowiek zwalczający tezę, którą szczerze uważa za fałszywą, może tylko pomarzyć o wybornym immunitecie błazna. Chcąc nie chcąc, wypowiada się z powagą, bo wówczas nawet ci, którzy najbardziej nim gardzą nie mają innego wyjścia, jak w desperacji wziąć go serio.

      A skoro mowa o pierwszym eseju w tym zbiorze, jest jeszcze jeden powód, by napisać te parę słów tytułem wstępu. Już po tym, jak ten esej się ukazał, zacząłem z dużo cieplejszymi uczuciami doceniać wspaniałą twórczość pana T. S. Eliota, któremu chciałbym w tym miejscu ofiarować przeprosiny. Otóż, artykuł „Wybaczcie błaznom” zawiera omyłki, do których doszło niechcący. To nie pan Eliot, lecz inny krytyk, z którym go pomyliłem, wystąpił z tą konkretną krytyką aliteracji. Cytat z pana Eliota przytoczyłem z pamięci; źródła nie zdołałem wytropić, lecz jeśli kolejność słów nie zgadza się z oryginałem, i tak nie ma to wpływu na meritum argumentu. Artykuł pod tytułem „Przeprosiny dla pana T. S. Eliota”, który planowałem zamieścić w tym samym miesięczniku, musiałby jednak traktować o czymś więcej niż tylko o werbalnej pomyłce.

      Przekroczyłbym wszelkie granice, gdybym zadedykował książkę poecie z tego tylko powodu, że przekręciłem cytat z jego wiersza. Byłbym jednak dumny, mogąc umieścić na tym zbiorze esejów dedykację dla T. S. Eliota, z nadzieją, że powróci jeszcze do naszego świata prawdziwa logika i światło tradycji.

      WYBACZCIE BŁAZNOM1

      Swego czasu pojawiłem się na łamach „London Mercury”, spłoniony i zawstydzony, żeby przyznać rację recenzentowi, który zapytał życzliwie, czy nie powinienem zamieszczać w mojej publicystyce więcej elementów autobiograficznych. Cały w pąsach, próbowałem podziękować za recenzję – i za komplement.

      Lecz już się nie płonię. Poczucie przyzwoitości doszczętnie mnie opuściło; i oto znów się pojawiam, tym razem w niecnym celu. Naszpikuję artykuł tyloma elementami autobiograficznymi, że popadnę w absurdalny egotyzm. Przekornie i bezwstydnie przejawię