Buntowniczka. Lisa Kleypas

Читать онлайн.
Название Buntowniczka
Автор произведения Lisa Kleypas
Жанр Короткие любовные романы
Серия
Издательство Короткие любовные романы
Год выпуска 0
isbn 9788381696289



Скачать книгу

mile zaskoczona, obróciła się ku niej.

      − Proszę się czuć jak u siebie, lady Helen. Czy czegoś jeszcze pani potrzeba?

      Helen uśmiechnęła się.

      − Nie, tego właśnie potrzebowałam. Jeszcze raz dziękuję.

      Sekretarka zwlekała z wyjściem, ceremonialnie napełniając filiżankę dla Helen, jakby obsługiwała angielską królową. Następnie srebrnymi szczypczykami sięgnęła do koszyczka udekorowanego białą wstążką i zaczęła wykładać na półmisek kanapki i ciasteczka.

      − Wystarczy, Fernsby – powiedział Rhys. – Robota czeka.

      − Tak jest, panie Winterborne. – Kobieta posłała mu dyskretne urażone spojrzenie i odłożyła szczypczyki.

      Rhys odprowadził ją na korytarz i tam rozmawiali jeszcze przez chwilę. Mówili ściszonymi głosami, jakby nie chcieli, żeby ktoś ich podsłuchał.

      − Nie spodziewałaś się, co? – zagadnął z uśmiechem.

      Sekretarka odpowiedziała mu poważnym, surowym spojrzeniem.

      − Spędzenie z panem paru godzin może zniszczyć reputację tej damy. Chcę wierzyć panu na słowo, że nie zostawi jej pan po tym wszystkim.

      Nie zareagował otwarcie, ale był zaskoczony, że ośmieliła się powiedzieć mu coś takiego. Pani Fernsby, najbardziej lojalna z jego pracowników, dotąd zdawała się nie zauważać jego poczynań w tych sprawach, a tym bardziej ich komentować.

      − Nigdy nie powiedziałaś słowa na temat kobiet, które mnie odwiedzają – zauważył chłodno. – Skąd nagle takie skrupuły?

      − Ona jest damą. Niewinną istotą. Nie chcę się przyłożyć do jej upadku.

      Rhys rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

      − Poprosiłem o wybór pierścionków zaręczynowych – wyjaśnił sucho. – Jeśli mam ratować jej honor, muszę go najpierw zrujnować, czyż nie? Zajmij się lepiej swoją pracą.

      Pani Fernsby wyprostowała się i nastroszyła niczym rozgniewana kokosz. Wyraźnie nie ufała swojemu pryncypałowi.

      − Tak, proszę pana – burknęła i wróciła do biura.

      Rhys zamknął drzwi i wrócił do Helen. Siedziała na samej krawędzi fotela, sztywno, jakby połknęła kij, z filiżanką w ręku.

      − Ty też się napijesz? – spytała.

      Pokręcił głową, nie spuszczając z niej intensywnego spojrzenia. Pani Fernsby miała rację – Helen sprawiała wrażenie eterycznej, kruchej istoty, delikatniejszej, niż zapamiętał. Przegub jej ręki, o skórze jasnej jak kamea, był tak szczupły, że kiedy sięgnęła po czajnik, żeby sobie dolać, Rhys bał się, czy zdoła go utrzymać. Mogła sobie nie życzyć, aby traktował ją jak cieplarniany kwiatek, ale wydawała się nie mniej krucha.

      Chryste, jak ona zniesie wyzwania, które dla niej szykuje?

      W następnej chwili napotkał jej spokojny, zdecydowany wzrok i wrażenie kruchości uleciało.

      Jakiekolwiek uczucia Helen do niego żywiła, nie było wśród nich strachu. Przyszła tu, wiele ryzykując, i zmusiła go do rozmowy, wykazując siłę woli i zdumiewającą śmiałość.

      Ultimatum, jakie jej przedstawił, było bezczelne i nieobyczajne; było przeciwieństwem wszystkiego, do czego aspirował. Ale nie dbał o to. Tylko w ten sposób mógł zyskać pewność, że Helen nie wytnie mu numeru i nie zerwie zaręczyn. Wolał nawet nie myśleć, co by się z nim działo, gdyby ta kobieta znów go odtrąciła.

      Helen wrzuciła kostkę cukru do filiżanki.

      − Od jak dawna pani Fernsby tu pracuje? − zapytała.

      − Od pięciu lat, od kiedy owdowiała. Jej mąż zmarł po ciężkiej chorobie.

      Wyraz współczucia przemknął po jej wrażliwej twarzy.

      − Biedna kobieta… A jak trafiła do ciebie?

      Chociaż Rhys nie miał zwyczaju rozmawiać o prywatnym życiu swoich pracowników, szczere zainteresowanie Helen zachęciło go do mówienia.

      − Pomagała mężowi w prowadzeniu sklepu z galanterią, więc zna się na interesach. Kiedy jej małżonek odszedł, złożyła podanie o pracę u Winterborne’a. Celowała w posadę sekretarki dyrektora działu reklamy, ale on nie chciał nawet z nią rozmawiać, gdyż uważał, że tylko mężczyzna może objąć tak odpowiedzialne stanowisko.

      Helen nie okazała ani zaskoczenia, ani dezaprobaty.

      − Jednak – ciągnął Rhys – uparta Fernsby doprowadziła niemal do apopleksji kierownika działu personalnego, kategorycznie domagając się widzenia ze mną. Kiedy nazajutrz doniesiono mi o tym, posłałem po nią i osobiście przeprowadziłem z nią rozmowę kwalifikacyjną. Spodobały mi się jej przebojowość i ambicja, więc bezzwłocznie zatrudniłem ją jako moją osobistą sekretarkę. – Zachichotał. – Od tej pory dział reklamy nie ma z nią łatwo.

      Helen, przetrawiając w myślach jego opowieść, raczyła się przekąskami – brioszką i tartą, tak malutką, że pomieściła zaledwie jedną kandyzowaną wiśnię.

      − Ciągle jest dla mnie nowością idea kobiety mającej w przedsiębiorstwie pozycję równą mężczyźnie – przyznała. – Mój ojciec zawsze powiadał, że kobiecy mózg nie potrafi sprostać wyzwaniom pracy zawodowej.

      − Zatem potępiasz postępowanie Fernsby?

      − Przeciwnie, popieram je w całej rozciągłości – oświadczyła bez wahania Helen. – Kobieta powinna mieć wybór inny niż tylko ożenek albo życie u boku swojej rodziny.

      Rhys obrzucił Helen mrocznym spojrzeniem. Zapewne nie była to z jej strony zamierzona złośliwość, lecz tak odebrał jej słowa.

      − Może więc zamiast ci się oświadczać, powinienem zaproponować ci posadę w moim sekretariacie?

      Filiżanka zatrzymała się w pół drogi do ust Helen.

      − Wolę cię poślubić. To będzie dla mnie przygoda.

      Rhys jedną ręką przysunął sobie krzesło i usiadł przy kobiecie.

      − Na twoim miejscu nie liczyłbym na szczególnie rozrywkowe życie. Będę cię pilnował, żeby żadna przygoda ci się nie przydarzyła.

      Helen zerknęła na niego znad krawędzi filiżanki. Jej oczy się uśmiechały.

      − Chciałam tylko powiedzieć, że ty jesteś dla mnie jedną wielką przygodą.

      Serce Rhysa łomotało jak maszerujący oddział blaszanych żołnierzy. Zawsze traktował kobiety raczej lekceważąco, pozwalając im się adorować. Dotąd żadna nie wyzwoliła z zakamarków jego duszy tak nienasyconego, bolesnego pragnienia. Tylko Helen. Niech Bóg go strzeże, żeby nigdy nie dał jej odczuć, jaką ma nad nim władzę. I oby nigdy nie znalazł się na jej łasce!

      Za parę minut w gabinecie pojawił się naczelny jubiler firmy, pan Sauveterre, z czarną skórzaną walizeczką w jednej ręce i składanym stoliczkiem w drugiej. Był drobnym, szczupłym człowiekiem, przedwcześnie łysiejącym od czoła. Miał bystre, przenikliwe spojrzenie. Choć urodził się we Francji, mówił po angielsku bez francuskiego akcentu, gdyż od wczesnego dzieciństwa mieszkał w Londynie. Jego ojciec, ceniony producent szkła, wspierał artystyczne zdolności syna i załatwił mu praktykę u złotnika. Później Sauveterre ukończył szkołę artystyczną w Paryżu i pracował dla takich sław jak Cartier i Boucheron.

      Jako młody, ambitny człowiek, pragnący się wybić Sauveterre od razu zwęszył szansę kariery u Winterborne’a. Miał