Miłość z widokiem na Śnieżkę. Agnieszka Olejnik

Читать онлайн.
Название Miłość z widokiem na Śnieżkę
Автор произведения Agnieszka Olejnik
Жанр Любовно-фантастические романы
Серия
Издательство Любовно-фантастические романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-973-2



Скачать книгу

by jej nie uderzył, nigdy by jej nie ukradł pieniędzy… A jednak gardziła nim, brzydziła się go i nienawidziła, ilekroć składał te swoje pijackie obietnice, że nigdy więcej, podczas gdy ona przykładała do obolałych miejsc lód zawinięty w ściereczkę, żeby następnego dnia obrzęk był mniejszy.

      Umarł w najgłupszy z możliwych sposobów. Zachłysnął się własnymi wymiocinami, kiedy wracał z imienin kolegi. Nie było przy nim żony, ponieważ nie została zaproszona, to była męska impreza. Znaleziono go dopiero rano, gdy był już niemal zupełnie sztywny.

      Gorąca woda otuliła jej ciało, rozluźniła mięśnie. Weronika odchyliła głowę i zanurzyła włosy, pozwalając, by unosiły się swobodnie i łaskotały ją w ramiona. Zmęczone nogi już nie bolały. A może to dwie lampki wina pozwoliły zapomnieć o bólu?

      Czy tak właśnie ma wyglądać reszta mojego życia? – zadała sobie pytanie. – Będę wracać skonana z pracy, wypijać trochę alkoholu, aby się rozluźnić, poprawiać gorącą kąpielą, a potem siedzieć w pustce, aż zmorzy mnie sen? Przed telewizorem, przy książce, wszystko jedno. Tak czy owak, pustka pozostanie pustką, niezależnie od tego, czy spróbuję zagłuszyć ją ciekawą historią, głośną muzyką czy nawet wizytą przyjaciółki.

      Co trzeba zrobić, aby nadać życiu sens? I czy wszyscy inni ten sens znajdują? Nie wierzyła w to. Była przekonana, że takich jak ona – ludzi nie bardzo wiedzących, po co właściwie żyją, jest wielu. I nie chodziło tylko o samotność. Bywa przecież, że ktoś ma rodzinę, kochającego partnera, jest otoczony gromadką dzieci, a zmaga się z depresją, nie znajduje odpowiedzi na pytania o sens tych codziennych zmagań ze światem.

      Jako młoda dziewczyna była bardzo religijna. Ojciec zachorował wtedy na raka. Ten okres w jej życiu – wbrew pozorom – Weronika wspominała jako najbardziej wypełniony treścią. Jej świat składał się z opieki nad chorym, szczerej modlitwy i miłości (a była wówczas zakochana najpiękniej, bo po raz pierwszy). Towarzyszyło temu przeświadczenie, że każdy dzień może przynieść jakiś dar, cudną niespodziankę od losu czy raczej Boga – bo naprawdę wierzyła, że to Stwórca rozdaje karty. Czuła się potrzebna i z całą sobą odczuwała błogą pewność, że taki jest właśnie sens istnienia: robić coś dla drugiego człowieka.

      Dopiero małżeństwo z Arturem wyleczyło ją zarówno z tego przekonania, jak i z wiary w Boga. Kiedy po raz kolejny podnosiła się z podłogi, sprawdzając, czy ma wszystkie zęby, kiedy sprzątała po nim i prała jego uwalane wymiocinami ubrania – stopniowo przestawała wierzyć w cokolwiek.

      Przez te wieczorne rozmyślania źle spała. Śniły jej się jakieś strzępki przeszłości: biwak szkolny, na którym zerkała na Szymona grającego na gitarze, a potem nagle Artur, wyjątkowo zupełnie trzeźwy, wymierzający jej metodycznie cios za ciosem za to, że ośmieliła się patrzeć na innego.

      – Patrzyłam na gitarę – tłumaczyła się w tym śnie, ale mąż nie słuchał, bił dalej, aż na jego rękach pojawiła się krew. – Wiesz dobrze, że inni mężczyźni mnie nie interesują. Jesteś tylko ty.

      Obudziła się spuchnięta, z bólem głowy i karku. Nigdy więcej wina, pomyślała. Nie, raczej nigdy więcej wspomnień. Skąd jej się w ogóle wziął ten Szymon? Przecież to stare czasy.

      Zaparzyła sobie kawę i usiadła przy oknie, aby mieć widok na bezlistne drzewa. Usiłowała sobie przypomnieć, jak wyglądają latem. Nie znosiła listopada. Potrzebowała odrobiny koloru, najchętniej zieleni, ale jesienne rudości także ją cieszyły. W grudniu można było przynajmniej ubarwić sobie świat choinką i ozdobami, natomiast listopad był bezbarwny, szary i zimny. O tej porze roku naprawdę trudno było dostrzec w czymkolwiek sens.

      Jej myśli wróciły do paskudnego snu. Tak naprawdę doskonale wiedziała, co sprawiło, że Szymon pojawił się w jej wspomnieniach. Przywołało go ogłoszenie o konkursie, usłyszane poprzedniego dnia w radiu. Konkurs na opowieść o pierwszym balu. To wtedy wrócił obraz zmierzwionych blond włosów, szarych oczu i tego uśmiechu, któremu nie mogła się oprzeć żadna dziewczyna.

      Chodzili razem do liceum. Już w pierwszej klasie widać było wyraźnie, że Szymon nie jest po prostu jednym z wielu uczniów. Był wybitny. Na angielskim swobodnie rozmawiał z nauczycielem, podczas gdy reszta grupy wybałuszała oczy i usiłowała wyłapać choć ogólny sens konwersacji. Na matematyce rozwiązywał zadania maturalne już w drugiej klasie. Jego serwów w czasie gry w siatkówkę nikt nie był w stanie odebrać, nikt również nie mógł go powstrzymać podczas rajdów z piłką na bramkę, gdy chłopcy grali w futbol. Był wirtuozem gitary, śpiewał przyjemnym głosem z leciutką chrypką, a do tego grał w szkolnym teatrze i recytował niczym zawodowy aktor.

      W dodatku był duszą towarzystwa. Lubiany przez wszystkich i dla każdego życzliwy, zawsze roześmiany, po prostu idealny kumpel. Jego popularność była oczywista, szybko stał się kimś w rodzaju szkolnej gwiazdy.

      Czy można było się w nim nie zakochać? Zapewne tak. Na przykład Iza pozostała odporna na jego wdzięk, zawsze bardziej podobali jej się umięśnieni twardziele. Ale dla Weroniki był bożyszczem. Nie miał wad. Wszystko, co zrobił lub powiedział, było absolutnie idealne, godne uwielbienia i zachwytu.

      Od początku starała się być blisko. Zdawała sobie sprawę, że Szymona otaczają wielbicielki i że ona nie ma przy nich najmniejszych szans. Niewysoka, drobna, niewyróżniająca się niczym – mogła być dla Szymona jedynie przyjaciółką, nie kandydatką na dziewczynę.

      Udało jej się do niego zbliżyć dopiero w drugiej klasie. Teatr szkolny, którego trzon stanowili uczniowie z klasy Weroniki, wystawiał wówczas spektakl według Stachury. Pojawił się problem ze scenariuszem.

      – Tu jest za dużo piosenek – mruczał niezadowolony polonista. – Wiem, że lubicie śpiewać, fajnie, że jest Szymon z gitarą, ale widziałbym jednak więcej ról mówionych. Dialogi! Potrzebne nam dialogi!

      – A gdyby tak powstawiać fragmenty z Dziennej jazdy pociągiem? – zapytała nieśmiało Weronika, która nie dostała żadnej roli, a bardzo chciała się na coś przydać.

      – Co masz na myśli?

      Wzrok polonisty spoczął na jej twarzy, a wraz z nim spojrzeli na nią uczniowie, w tym ten jeden, najważniejszy – Szymon. Uśmiechnął się zachęcająco, a w jej duszy wszystko się rozśpiewało.

      – Przedział w pociągu – rzuciła już odważniej. – Różni pasażerowie, z różnymi historiami. Jak to w pociągu, nawiązują rozmowę, ktoś czyta, ktoś rozwiązuje krzyżówkę…

      – Ktoś pisze list… – wtrącił się Szymon, a jego oczy błyszczały podekscytowaniem. – I śpiewa Z nim będziesz szczęśliwsza.

      – Ktoś inny patrzy przez okno, mówi, że wschodzi słońce. I tu pasuje Wstaje nowy dzień – dodał ktoś inny.

      Klasa zaczęła się przerzucać propozycjami, a nauczyciel patrzył na nich z rosnącym zadowoleniem.

      – I o to właśnie chodzi – oznajmił wreszcie. – O burzę mózgów, o pomysły. Szymon i Weronika zajmą się zebraniem tego wszystkiego. Weronika, ty jesteś na bieżąco z prozą Stachury? Czytałaś tę Dzienną jazdę pociągiem?

      Weronika skinęła głową.

      – Świetnie, w takim razie powybierasz odpowiednie fragmenty. Spotkajcie się któregoś dnia, Szymon dobierze piosenki, spiszcie to. Dorota z Kaśką zaczną myśleć nad scenografią, to nie będzie łatwe, przedział w pociągu to nie mogą być krzesła, bo wyjdzie jak poczekalnia u dentysty…

      Weronika już nie słuchała. Patrzyła uszczęśliwiona w oczy Szymona, który uśmiechnął się do niej i zapytał, czy pasuje jej czwartek po południu. Pasował. Pasowałaby jej każda data i każda pora.

      *