Sieci widma. Leszek Herman

Читать онлайн.
Название Sieci widma
Автор произведения Leszek Herman
Жанр Криминальные боевики
Серия
Издательство Криминальные боевики
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1185-3



Скачать книгу

druga z irytacją.

      Za oknami hali, za którymi widać było ulicę i parking przed dworcem, rozbłysło nagle jasne światło.

      Kilka osób z niepokojem spojrzało w tamtym kierunku.

      Po chwili rozległ się grzmot, który wtopił się w dochodzący z głośników głos, instruujący podróżnych, że mają się udać do odprawy.

      – Burza – jęknęła Aleks. – A tak się cieszyłam na leżak na górnym pokładzie. Z wielkim księżycem w tle.

      Przyjaciółka nagle pokiwała głową w rytm i cicho zaintonowała:

      – Słońce to my, ciemne chmury to my.

      Nagłe sztormy, letnie burze…

      Aleks roześmiała się i już po chwili obie głośno śpiewały:

      …Suche wyże to my, mokre niże.

      Taki deszcz, że ulewa aż śpiewa… 2

      Kilka osób spojrzało z uśmiechem w ich kierunku. Jakiś mężczyzna pomachał im ręką i zaklaskał.

      Przez chwilę się jeszcze śmiały.

      – Może burza zostanie na lądzie. – Przyjaciółka Aleks kiwnęła w końcu głową w kierunku oszklonych drzwi.

      – Może. Jedź już, bo inaczej będziesz wracała w burzy. Pewnie zaraz zacznie padać.

      – Zadzwoń do mnie jutro z Ystad. Nie dzwoń tylko ze środka Bałtyku, połączenia satelitarne są strasznie drogie.

      – Dobra, dobra… – Aleks objęła przyjaciółkę i schyliła się po swoją kraciastą torbę.

      Pomachała ręką i ruszyła w kierunku bramek prowadzących do poczekalni przed wejściem na prom.

*

      Samochód zatrzymał się w długiej kolejce do widniejących gdzieś w oddali za lasem latarni i masztów promu. Obok dwóch pasów zajętych przez samochody osobowe były wydzielone kolejne, którymi wjeżdżały wielkie ciężarówki z naczepami. Nad głowami kierowców meandrował stojący na filarach długi rękaw, tędy na pokład przechodzili piesi.

      – Kolejna godzina stania – mruknął z rezygnacją Edward.

      – Co takiego? – Anna podniosła głowę i spojrzała na niego rozkojarzonym wzrokiem.

      – Mówię, że znowu kolejka. A jeszcze najpierw będą wpuszczać te tiry o tam. – Edward machnął ręką w kierunku sąsiednich pasów, na które podjeżdżały właśnie jedna za drugą ogromne ciężarówki.

      – Przepraszam. W końcu udało mi się skupić nad tym artykułem. Piszą, że odwołali prokuratora, który się zajmował sprawą morderstw. Nieoficjalnie podobno dlatego, że wznowił śledztwo bez istotnych przesłanek.

      – Krętacze – mruknął pod nosem Edward. – A to nie o tym pisała koleżanka, czy kim tam ona jest, Igora… Paulina?

      Anna pokręciła głową z dezaprobatą.

      – Oczywiście, że tak. Jak ci się udało tego nie zapamiętać, to ja nie wiem.

      Na początku roku opinią publiczną Szczecina wstrząsnęła sprawa zwłok pozbawionych głów, które w foliowych workach, obwiązane sznurami, wyłowiono z Międzyodrza. Artykuł na ten temat napisała przyjaciółka syna Anny i Edwarda, szczecińska dziennikarka Paulina Weber.

      Na szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu.

      – No to twoje plany leżakowania na górnym pokładzie z drinkiem właśnie biorą w łeb – parsknął Edward z przekąsem i popatrzył na żonę, która obrzuciła go urażonym spojrzeniem.

      Nie zdążyła jednak w żaden sposób zareagować, bo niebo nad portem przecięła błyskawica, a po chwili nad samochodami przetoczył się grzmot.

      Deszcz padał coraz silniej.

      – W końcu! – Anna uchyliła szybę. – Rośliny już dawno tego potrzebowały.

      – Klimatyzacja jest włączona.

      – To wyłącz. Zaraz będzie trochę chłodniej. Od klimatyzacji zawsze masz katar. Nie wytrzymam z tobą ośmiu godzin w kabinie wielkości dwa na dwa.

      Edward, kręcąc głową i mrucząc coś pod nosem o barze na promie, niechętnie wyłączył klimatyzację.

      Tuż obok nich przejechał ogromny tir i skierował się ku otwartej na dziobie promu furcie wjazdowej, która wyglądała jak szczęki ogromnego kaszalota.

*

      Aleks, pogrążona w myślach, w tłumie kilkudziesięciu objuczonych torbami i plecakami podróżników, szła długim rękawem dla pasażerów w kierunku kolejnego zakrętu. Za trzecim miało się ukazać wejście na prom. Rękaw wyglądał podobnie jak te na lotniskach, tylko był o wiele dłuższy.

      …Taki deszcz, że ulewa aż śpiewa…

      W głowie miała cały czas stary kawałek, który kiedyś w liceum wykonywały na dwa głosy, zdobywając spory aplauz, i który potem chodził za nimi przez całą szkołę.

      Teraz też nie mogła wyrzucić go z głowy.

      Od miesiąca snuła się jak żywy trup. Już nie pamięta, żeby jakiś facet tak ją opętał. Zazwyczaj to ona grała pierwsze skrzypce.

      Teraz zresztą też tak jej się wydawało. Dopóki jej nie rzucił. Po prostu powiedział, że nie mogą się dłużej spotykać i to koniec. Jak mogła wcześniej nie zauważyć, dokąd to zmierza? Straciła instynkt samozachowawczy?

      Przecież musiał o tym myśleć wcześniej i to planować. Ale przychodził do niej w każdą środę i każdy piątek i namiętnie ją posuwał. Drań!

      Trwało to w sumie niecały rok i nagle, miesiąc temu, wszystko się skończyło.

      Nie widziałam cię już od miesiąca. I nic…

      Jakie nic? Aleks przypomniała sobie wiersz Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i na moment ogarnęła ją złość. Nie jest ani bledsza, ani bardziej milcząca. Jest coraz bardziej wściekła.

      Na siebie, że nie spostrzegła żadnych objawów i nie zaradziła im, zanim doprowadziły do tego finału. I na niego. Wszystko przecież dałoby się naprawić. Tylko że on uciekł zamiast porozmawiać, próbować coś zmienić albo wyartykułować swoje zarzuty.

      Ale wierzyła, że nie wszystko jeszcze stracone. Uda jej się. Ma na to całą noc.

      Zatopiona w myślach w pierwszej chwili nawet nie zauważyła, jak bardzo wzmógł się deszcz. Krople, które początkowo bębniły tylko o dach przeszklonego korytarza, zamieniły się w jedną potężną kanonadę, a strugi wody spływały po oknach.

      Zatrzymała się i wyjrzała na zewnątrz. Minęły ją dwie kobiety, które mówiły coś o sztormie.

      Aleks sprawdzała wcześniej pogodę i pamiętała, że na całą noc przewidywano dobrą aurę, więc to pewnie jakaś miejscowa burza. Popada i przestanie. Źle by się stało, gdyby nie było dostępu do zewnętrznych galerii promu i tarasu widokowego.

      Na dole stał sznur samochodów. Ich włączone światła rozmywały się na szybach w kolorowe esy-floresy. Do otwartej paszczy promu właśnie zbliżał się wielki tir. Powoli podjechał na rampę wjazdową, a potem, kierowany gestami ubranych w żółte sztormiaki marynarzy, wjechał w wąskie wrota.

*

      Jakieś dwadzieścia metrów nad poziomem nabrzeża na mostku kapitańskim oparty o parapet ukośnych panoramicznych okien stał starszy oficer Kosma Nord-Sawicki. Z tej wysokości miał widok



<p>2</p>

Stan pogody – przebój Anny Jurksztowicz z 1986 r. ze słowami Jacka Cygana.