Pandemia. Robin Cook

Читать онлайн.
Название Pandemia
Автор произведения Robin Cook
Жанр Триллеры
Серия Thriller
Издательство Триллеры
Год выпуска 0
isbn 9788380626805



Скачать книгу

mógłbym zapomnieć? Wydaje się, że to było wczoraj.

      – Otóż zwierzyła mi się, że nas opuści, jeśli Dorothy tego nie zrobi. Próbowałem pogadać o tym z Laurie, ale ona nigdy nie umiała wpływać na rodziców. Z ojcem było szczególnie ciężko, ale z matką niewiele lepiej.

      – Ale co ona takiego robi, że trudno z nią wytrzymać?

      – Przede wszystkim, to ona pierwsza skrytykowała Laurie za to, że nie poszła na macierzyński, gdy tylko dowiedziała się, że jest w ciąży. I do dziś jej to wypomina. Poza tym jest zwolenniczką teorii spiskowych, więc oczywiście jest święcie przekonana, że to wszystko nasza wina, bo pozwoliliśmy podać Emmie szczepionkę MMR.

      – Zaraz, zaraz – odezwał się Lou. – Coś mi się kojarzy… Czy nie jest tak, że ta szczepionka wywołuje autyzm? Zdaje się, że gdzieś o tym czytałem.

      – To wymysły sprzed lat, oparte na jednym jedynym artykule w czasopiśmie medycznym – odparł gniewnie Jack. – Szybko dowiedziono, że badania były nic niewarte, a wydawca wycofał tekst z obiegu. Krótko mówiąc: szczepionki jako takie, a MMR w szczególności, nie powodują autyzmu. Koniec, kropka.

      – Dobrze już, dobrze – zgodził się Lou. – Nie wiedziałem.

      – Wybacz, że tak się uniosłem, ale postawa Dorothy sprawia, że czuję się przyparty do muru. I pomyśleć, że przez większość życia jest żoną lekarza, a woli słuchać paranoicznego ględzenia swoich leciwych kumpelek od brydża. A najgorsze jest to, że wiecznie o tym gada. Podobnie jak o tym, że w rodzinie Montgomerych nigdy nie było ani autyzmu, ani nowotworów, co naturalnie oznacza, że to moja wina. Dla jasności: w mojej rodzinie też się to nie zdarzało. Mam tak serdecznie dość mojej teściowej, że pytałem już Warrena, czy nie mógłbym sypiać u niego na kanapie. – Warren był jednym z członków sąsiedzkiej drużyny koszykówki; Jack mocno się z nim zaprzyjaźnił.

      – Przykro mi to wszystko słyszeć, stary – rzekł współczująco Lou. – Może chciałbyś, żebym pogadał z Laur?

      – Wiem, że serce masz po właściwej stronie – odparł Jack – ale myślę, że pogorszyłbyś sprawę, gdybyś w ogóle poruszył ten temat. Jak mówiłem, stosunki Laurie z rodzicami i tak są trudne, więc… Jakoś się to musi ułożyć. Oczywiście pod warunkiem, że Caitlin nie spełni swojej groźby, bo nie ma mowy, żeby Dorothy sama zajmowała się Emmą. A ja po prostu muszę znaleźć sobie coś do roboty, żeby nie myśleć o sytuacji w domu. Tak samo było, gdy JJ chorował. Na szczęście zaangażowałem się wtedy w wojenkę z medycyną alternatywną. Pamiętasz tego szarlatana, który zabił młodą kobietę, serwując jej idiotyczne nastawianie kręgów szyjnych? Przydałoby mi się teraz coś takiego.

      – W takim razie rozejrzę się za dziwacznymi morderstwami, które porządnie przetestują twój talent i umiejętności – powiedział Lou ze śmiechem. – Coś w stylu tego topielca, przez którego zawędrowałeś do Afryki.

      – O, właśnie. Coś takiego byłoby w sam raz.

      Doskonale pamiętał tamtą sprawę oraz wyprawę do Gwinei Równikowej. Minęło prawie dwadzieścia lat, a on czuł się tak, jakby to było wczoraj.

      Obaj drgnęli mimowolnie, gdy nagle zadzwonił telefon. Jack specjalnie ustawił głośny sygnał, by go nie przegapić w trakcie jazdy rowerem w godzinach porannego szczytu, a potem naturalnie o nim zapomniał. Aparat zaryczał więc jak wóz strażacki spieszący do pożaru, a betonowe ściany tylko podbiły głośność. Jack natychmiast sięgnął po telefon, wyciszył go i spojrzał na ekran. Dzwoniła doktor Jennifer Hernandez w tym tygodniu pełniąca obowiązki dyżurnego lekarza.

      Grafikiem objęto najmłodszych stażem lekarzy. Do ich obowiązków należało wspieranie rezydentów podczas nocnych dyżurów, stawianie się w OCME wcześniej od innych i tworzenie harmonogramu sekcji – z uwzględnieniem zwłok dostarczonych ostatniej nocy – oraz zarządzanie korespondencją skierowaną wprost do ekspertów medycyny sądowej. Roboty mieli więc sporo, toteż Jack cieszył się w duchu, że z racji starszeństwa już nie musi się w nią angażować. Sprawy powierzali mu zwykle MLI, czyli śledczy medyczno-prawni, których głównym zadaniem było przygotowanie szczegółowej dokumentacji wszystkich przypadków skierowanych do inspektoratu. Chodziło o zgony, do których doszło w nietypowych albo podejrzanych okolicznościach, w tym samobójstwa, wypadki drogowe, napaści, przypadki nagłej śmierci aresztantów – właśnie takie Jack badał tego ranka – ale także o ofiary, które odeszły w na pozór naturalny sposób, choć były w doskonałym zdrowiu. Śledczy byli na tyle doświadczonymi specjalistami, że rzadko kontaktowali się z dyżurnym lekarzem.

      – Pozwolisz, że odbiorę? – spytał Jack, ważąc w dłoni telefon.

      – Ależ proszę – odparł łaskawie Lou. – Ty jesteś w pracy, ja się tylko obijam.

      Jack nie ukrywał zainteresowania; najprawdopodobniej chodziło o ciekawy przypadek, skoro śledczy zwrócili się do dyżurnej doktor Hernandez.

      – Może to będzie to, czego mi teraz potrzeba – powiedział.

      Rozdział 2

poniedziałek, 11.45

      – Jestem na drugim piętrze, doktor Hernandez – powiedział Jack, przestawiwszy telefon na tryb głośnomówiący. – Przyjmuję wycieczkę zakonnic w pałacowej jadalni. Zapraszam do nas!

      Lou parsknął śmiechem. Tak, to znowu był ten niepokorny Jack Stapleton, którego znał i lubił – nieuznający zbyt wielu świętości. Być może jego kondycja psychiczna nie była aż tak zła, jak uważał.

      Minutę później do pokoju śniadaniowego zajrzała młoda kobieta, która żywo przypominała Lou Laurie – być może ze względu na to, jak o siebie dbała. Miała na sobie świeżutki, biały, mocno wykrochmalony fartuch i choćby ten detal różnił ją od większości kolegów po fachu. Pod nim zaś skrywała jaskrawoczerwoną sukienkę, która zdaniem Lou nadawałaby się nawet na cocktail party. Rysy twarzy doktor Hernandez, jej karnacja oraz fryzura – ciasno upięte, ciemne włosy – wskazywały na latynoskie pochodzenie.

      Jack przedstawił jej Lou jako starego dobrego przyjaciela, nie tylko swojego, ale i Laurie. Następnie wyjaśnił mu, że Jennifer jest wnuczką kobiety, która przez długie lata była nianią Laurie.

      – Jeszcze jako uczennica liceum Jennifer spędziła tu kiedyś cały tydzień, poznając OCME pod czujnym okiem mojej żony – ciągnął Jack. – Podobno był z niej wtedy niezły pistolet i potrzebowała duchowego przewodnika. Czyli Laurie.

      – Obawiam się, że to prawda: trochę wtedy szalałam – przyznała Jennifer. – Biedna babcia Maria, która mnie wychowywała, nie wiedziała już, co ze mną robić, i w rozpaczy zwróciła się do Laurie. O dziwo, okazało się, że doświadczenie z OCME zmieniło moje życie. Zainteresowałam się nauką i medycyną sądową na tyle, by zacząć studia. Poszłam na całość i oto jestem.

      – Ale na tym nie koniec – dorzucił Jack. – To za sprawą Jennifer mniej więcej dziesięć lat temu wybraliśmy się z Laurie do Indii. Wygląda na to, że my też czegoś się nauczyliśmy.

      – Pamiętam tę wyprawę – odparł Lou. – Chodziło o turystykę medyczną, prawda?

      – Właśnie – przytaknęła Jennifer. – Na nieszczęście mojej babci.

      – Cóż, to prawda – zgodził się Jack. – Ale do rzeczy, Jennifer. Co się dzieje? Dlaczego mnie szukałaś?

      – Dzwonił do mnie Bart Arnold, szef naszych śledczych. Prosto z SOR-u w Bellevue wiozą do nas „trudny przypadek”. Gdy