Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963. Susan Sontag

Читать онлайн.
Название Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963
Автор произведения Susan Sontag
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 9788362376445



Скачать книгу

do­bre stop­nie – (zo­sta­ła­bym za­pew­ne na wy­dzia­le ję­zy­ka an­giel­skie­go, gdyż nie mam zdol­no­ści ma­te­ma­tycz­nych wy­ma­ga­nych na fi­lo­zo­fii) – zro­bić ma­gi­ster­kę, zo­stać asy­stent­ką, na­pi­sać kil­ka ar­ty­ku­łów na te­ma­ty, któ­re ni­ko­go nie ob­cho­dzą, i w wie­ku sześć­dzie­się­ciu lat być brzyd­ką, sza­cow­ną pro­fe­sor zwy­czaj­ną. Traf chce, że dziś w bi­blio­te­ce prze­glą­da­łam li­stę pu­bli­ka­cji pra­cow­ni­ków wy­dzia­łu ję­zy­ka an­giel­skie­go – dłu­gie (na set­ki stron) mo­no­gra­fie na te­ma­ty ta­kie jak: Uży­cie za­im­ków „tu” i „vous” u Wol­te­ra; Kry­ty­ka spo­łecz­na w dzie­łach Fe­ni­mo­re’a Co­ope­ra; Bi­blio­gra­fia pism Bre­ta Har­te’a w cza­so­pi­smach + ga­ze­tach ka­li­for­nij­skich (1859–1891)…

      Jezu Chry­ste! W co ja się o mały włos nie wpa­ko­wa­łam?!?

      27/05/49

      Dzi­siaj pe­wien re­gres – dez­orien­ta­cja – ale te­raz już przy­naj­mniej po­tra­fię stwier­dzić, że to do­brze… lęk, lęk… Cho­dzi oczy­wi­ście o Ire­ne: jaka ona dzie­cin­na, a ja, jaka nie­wy­ba­czal­nie nie­doj­rza­ła! Wszyst­ko było w po­rząd­ku, do­pó­ki są­dzi­łam, że mnie cał­ko­wi­cie od­rzu­ci­ła… I na­gle, ze­szłe­go wie­czo­ra, tuż przed moim wyj­ściem na wy­kład z fi­lo­zo­fii, po­de­szła do mnie, by po­wie­dzieć mi o swo­im po­sta­no­wie­niu (!), że chcia­ła­by mnie kie­dyś le­piej po­znać…

      28/05/49

      PRZY­JĘ­TO MNIE NA STU­DIA DO CHI­CA­GO ZE STY­PEN­DIUM W WY­SO­KO­ŚCI 765 DO­LA­RÓW

      ***

      Ze­szłej nocy A otwo­rzy­ła Tin An­gel i H mnie tam za­pro­si­ła. Do­pó­ki się nie upi­łam, im­pre­za wy­da­wa­ła mi się dość przy­gnę­bia­ją­ca – H od razu się na­wa­li­ła i przez cały wie­czór kom­pul­syw­nie przy­mi­la­ła się do ko­biet, z któ­ry­mi spa­ła przez ostat­ni rok (i któ­ry­mi te­raz gar­dzi­ła): wszyst­kie tam chy­ba były… Daw­na dziew­czy­na Mary też wy­glą­da­ła na przy­bi­tą… B i A bar­dzo się upi­li, rzecz ja­sna, i roz­bi­li szy­bę… Wy­obra­żam so­bie, jak się czu­ją tego ran­ka!… Po ob­sko­cze­niu mi­lio­na osób H przy­szła się ze mną pie­ścić i spra­wi­ło mi to, oględ­nie mó­wiąc, mnó­stwo ra­do­ści… Po­tem przy­lazł ja­kiś ob­le­śny ty­pek (H wo­ła­ła na całą salę: „Ona ma do­pie­ro szes­na­ście lat, czy to nie cu­dow­ne? A ja je­stem jej pierw­szą ko­chan­ką”), któ­ry po­sta­no­wił mnie „wy­ra­to­wać”… H we­pchnę­ła mnie w jego ra­mio­na („Po­trzeb­ne ci he­te­ro­sek­su­al­ne do­świad­cze­nia, Sue”) i za­nim się zo­rien­to­wa­łam, tań­czy­li­śmy i się ob­ła­pia­li­śmy… [Do­pi­sek S.S. na mar­gi­ne­sie: „Tim Young”]. Sprze­dał mi ja­kiś słod­ki kom­ple­ment i chy­ba na­wet dość szcze­ry, ale kie­dy za­py­tał mnie, czy wie­rzę w Boga, po­win­nam była na­pluć mu w twarz… Ale tego nie zro­bi­łam, niech to szlag, i da­łam mu swój nu­mer – to był je­dy­ny spo­sób, żeby się od nie­go uwol­nić – po czym wy­szłam przed [klub]. Tam zna­la­złam się w to­wa­rzy­stwie trzech ko­biet. Jed­na mia­ła na imię C, była praw­nicz­ką w wie­ku oko­ło 34 lat, bar­dzo „dys­tyn­go­wa­ną”, co H w kół­ko po­wta­rza­ła. Uro­dzi­ła się i wy­cho­wa­ła w Ka­li­for­nii, mó­wi­ła z uda­wa­nym ak­cen­tem bry­tyj­skim, któ­ry cza­sa­mi sta­wał się wy­raź­ny, a cza­sa­mi nie­świa­do­mie za­ni­kał, i mia­ła auto, cro­sleya… H po­wie­dzia­ła mi, że miesz­ka­ła z nią przez dwa mie­sią­ce, do chwi­li, w któ­rej C ku­pi­ła pi­sto­let i za­gro­zi­ła, że za­bi­je ją i sie­bie… Dwie po­zo­sta­łe ko­bie­ty, Flo­ren­ce i Roma, były parą… H mia­ła kie­dyś ro­mans z Flo­ren­ce… W pew­nym mo­men­cie C się ro­ze­śmia­ła i spy­ta­ła, czy wi­dzi­my, że cała ta sy­tu­acja jest jak pa­ro­dia Ni­gh­two­od… Ja oczy­wi­ście za­uwa­ży­łam to już wcze­śniej i parę razy po­my­śla­łam o tym z roz­ba­wie­niem…

      [W po­ło­wie re­la­cji z tego spo­tka­nia na czy­stej stro­nie S.S. na­pi­sa­ła: „Prze­czy­tać Moll Flan­ders”].

      30/05/49

      Nie mogę się oprzeć przy­to­cze­niu kil­ku czte­ro­wier­szy z Ru­baj­ja­tów [Oma­ra Chaj­ja­ma], gdyż – choć mogą się wy­da­wać ba­nal­ne i nie­doj­rza­łe – zna­ko­mi­cie od­da­ją stan ra­do­sne­go unie­sie­nia, w któ­rym obec­nie je­stem…

      31/05/49

      Prze­czy­ta­łam po­now­nie cy­tat z Lu­kre­cju­sza, któ­ry za­no­to­wa­łam w Ze­szy­cie nr 4 – „Ży­cie trwa… giną tyl­ko ist­nie­nia, ist­nie­nia je­dy­nie”.

      Do­brze mi robi, je­śli od cza­su do cza­su po­now­nie czy­tam wcze­śniej­sze ze­szy­ty – zwró­cił moją uwa­gę po­niż­szy frag­ment za­pi­sa­ny w ze­szłe świę­ta Bo­że­go Na­ro­dze­nia: Ta bied­na sko­ru­pa go­to­wa jest pęk­nąć w każ­dej chwi­li – te­raz to wiem – kon­tem­pla­cja nie­skoń­czo­no­ści – prze­cią­ża umysł i spra­wia, że roz­cień­czam gro­zę, prze­ciw­sta­wia­jąc jej pro­stą zmy­sło­wość abs­trak­cji. A mimo to prze­śla­du­je mnie ja­kiś de­mon, któ­ry wie, że moje emo­cje nie mają uj­ścia – na­peł­nia mnie bó­lem i gnie­wem – stra­chem i drże­niem (je­stem udrę­czo­na, ska­to­wa­na, skraj­nie umę­czo­na –) przez mój umysł prze­bie­ga­ją spa­zmy nie­kon­tro­lo­wa­ne­go po­żą­da­nia –

      Od chwi­li na­pi­sa­nia tych słów prze­szłam da­le­ką dro­gę – na­uczy­łam się, jak żyć swo­bod­nie – jak w peł­ni ko­rzy­stać z każ­dej chwi­li – za­ak­cep­to­wa­łam się, tak jest, po­tra­fię czer­pać ra­dość z sa­mej sie­bie –

      To na­praw­dę waż­ne, by ni­cze­go nie od­rzu­cać – Kie­dy tyl­ko po­my­ślę, że wa­ha­łam się, czy stu­dio­wać na Cal! Że po­waż­nie za­sta­na­wia­łam się, czy nie od­rzu­cić tego no­we­go do­świad­cze­nia! To by była cał­ko­wi­ta ka­ta­stro­fa (choć na­wet bym się o tym nie do­wie­dzia­ła!) –

      Już wiem, co zro­bię w Chi­ca­go, kie­dy tam przy­ja­dę – Na do­bry po­czą­tek wyj­dę w świat i rzu­cę się w wir do­świad­czeń, nie będę cze­ka­ła, aż same do mnie przyj­dą – te­raz już mogę so­bie na to po­zwo­lić, po­nie­waż Wiel­ka Ba­rie­ra upa­dła – po­czu­cie świę­to­ści wła­sne­go cia­ła – za­wsze prze­peł­nia­ło mnie po­żą­da­nie – te­raz też – lecz za­wsze rzu­ca­łam so­bie pod nogi róż­ne wy­du­ma­ne prze­szko­dy… Pod­świa­do­mie za­wsze od­czu­wa­łam nie­ogra­ni­czo­ne pra­gnie­nie na­mięt­no­ści, ale nie wie­dzia­łam, jak mogę je zre­ali­zo­wać we wła­ści­wy czy wzor­co­wy spo­sób –

      Je­stem obec­nie zdol­na do do­świad­cza­nia naj­wyż­szej, czy­sto fi­zycz­nej przy­jem­no­ści bez ele­men­tu „po­kre­wień­stwa umy­sło­we­go” itd., choć i ono jest po­żą­da­ne…

      Ire­ne pra­wie uda­ło się mnie znisz­czyć – utwier­dzić w po­czu­ciu winy, któ­re