Bo trzeba żyć. Apolonia. Ewa Szymańska

Читать онлайн.
Название Bo trzeba żyć. Apolonia
Автор произведения Ewa Szymańska
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-66201-63-7



Скачать книгу

zbić. Doktor Wierzchowski, którego Michał przywiózł wczesnym przedpołudniem, wysłuchał relacji akuszerki i zbadał chorą oraz noworodka. O ile z dzieckiem wszystko, nie licząc małego krwiaka na główce, było w porządku, o tyle z Apolonią sprawy miały się gorzej. W pewnym momencie sądzono już nawet, że może z tego nie wyjdzie. Wasakowa godzinami siedziała przy niej z różańcem, Franciszek sczerniały ze zgryzoty niemal nie odstępował od jej łóżka.

      Jednak modlitwy, silny organizm i wytężone starania akuszerki oraz lekarza, który przez trzy dni jeździł kilkanaście kilometrów w jedną stronę, aby zobaczyć chorą, sprawiły, że w końcu gorączka zaczęła spadać. Trzeciego dnia pod wieczór Apolonia całkowicie odzyskała świadomość. Wyczerpany, zapadnięty na twarzy Franciszek, usłyszawszy od doktora, że najgorsze minęło, rozpłakał się w kuchni jak dziecko. Po jego wyjściu poszedł do alkierza i uklęknąwszy przy łóżku śpiącej teraz spokojnym snem żony, na przemian modlił się i całował jej suchą, chłodną dłoń. Marynia parę razy zaglądała do nich, a potem huśtając w ramionach popłakujące niemowlę, relacjonowała wszystko Półtorakowej, która przyszła zastąpić doktora.

      – Boże, jak on ją musi kochać. Toć modli się tam i patrzy w nią, jakby w święty obrazek.

      Akuszerka, mniej sentymentalna od niej, za to bardziej praktyczna, wparowała do alkierza i upewniwszy się, że chora ma chłodne czoło i równo oddycha, wyprosiła go po prostu, dogadując przy tym:

      – Nie ma co się tak rozczulać. Z żoną już dobrze, pomyśl pan teraz o córce. Pani Bąkowa przez tę gorączkę nie ma pokarmu. Doktor mówi, że niby krowie mleko małej nie służy i że jak się okaże, że pana żona nie da rady karmić, to trzeba by się rozejrzeć za mamką. Maryśka Lechojdów niedawno urodziła, to może by ją jakiś czas pokarmiła, ale na mamkę to cosik mi się zdaje, że się nie zgodzi. To dworski i miastowy zwyczaj. Doktor pewnie wie, co mówi, ale ja bym tam jeszcze trochę poczekała. No ale jakby się nie poprawiło, to chyba naprawdę trzeba będzie kozę kupić abo co.

      Ani mamka, ani koza, ani tym bardziej „abo co” okazały się jednak niepotrzebne. Odzyskawszy przytomność, Apolonia dość szybko zaczęła odzyskiwać i siły. Szybko też, bo już następnego ranka, pojawił się u niej pokarm. Zgodnie z radą akuszerki przystawiła płaczące dziecko do piersi. Mała natychmiast umilkła i pochwyciwszy usteczkami sutek, łapczywie zaczęła go ssać. W pierwszej chwili wydawało się, że nic z tego nie będzie. Po paru minutach Gabrynia zaczynała się już z lekka niecierpliwić, czemu dawała wyraz coraz głośniejszym posapywaniem i gwałtownymi uderzeniami maleńkiej rączki. Nagle jednak Apolonia doznała niesamowitego uczucia. Najpierw poczuła lekkie mrowienie w sutkach. Później niemalże zobaczyła, jak miękkie piersi pęcznieją, wypełniając się mlekiem, które po chwili trysnęło cieniutkimi, wodnistymi strumyczkami. Mała się uspokoiła i tylko głośne mlaski i cmoknięcia świadczyły o tym, jak wielkie upodobanie wzbudził w niej ten fakt. Nieco zaskoczona nowym doznaniem Apolonia przyglądała się przez chwilę ssącej córeczce. Po chwili jednak, czując, że na koszuli pojawia się mokra plama, rozejrzała się za czymś, czym mogłaby zatamować tę wezbraną rzekę. Półtorakowa, z uśmiechem przyglądająca się tej scenie, podsunęła jej złożony ręcznik, który młoda matka przyłożyła do drugiej piersi.

      – Przypuszczałam, że tak będzie – zagadnęła zadowolona położna. – Jeśli kobieta naprawdę chce, to prawie zawsze może karmić. To się ma tutaj. – Wskazała na głowę. – I tutaj. – Dotknęła lewej piersi. – Pani Bąkowa zdrowa przecież, tyle że po porodzie osłabiona. A teraz gdy mała ssie, to i szybciej pani do siebie dojdzie.

      Apolonia prawie nie słyszała jej dobrotliwego pogadywania. Rzeczywiście, choć mocno jeszcze osłabiona ciężkim porodem i gorączką, miała wrażenie, jakby jej znużone ciało budziło się teraz na nowo do życia. Jakby z każdą kroplą mleka wypływającego z jej piersi jakaś nowa siła wzmacniała nie tylko jej maleńką córeczkę, ale i ją samą. Zawładnęła nią wszechogarniająca błogość. Nigdy nie miała skłonności do mistycznych przeżyć, lecz w tym momencie ogarnęło ją takie uniesienie, jakiego nigdy jeszcze nie doznawała. Przymknęła oczy, sycąc się tą niesamowitą duchową rozkoszą nieporównywalną z żadnym innym znanym jej odczuciem.

      Z tego swoistego transu wyrwał ją głos akuszerki nakazującej podanie małej drugiej piersi. Wkrótce potem nakarmione dziecko zasnęło. Odłożywszy je do wiklinowej kołyski, którą Apolonia przywiozła jeszcze wiosną z Niemyj, akuszerka pomogła jej się umyć i przebrać w świeżą koszulę. Później dała jej kilka rad dotyczących karmienia i pielęgnowania małej. Wreszcie poszła. Apolonia słyszała jeszcze, jak w kuchni nakazuje Maryni, co ma naszykować dla niej do jedzenia, po czym nastała cisza.

*

      Mała chowała się dobrze, z dnia na dzień przybierając na wadze. Także Apolonia szybko wracała do zdrowia i do sił. Co prawda ani Wasakowa, która zastąpiła akuszerkę w opiece nad położnicą i niemowlęciem, ani Franciszek nie pozwalali jej przez dłuższy czas wstawać z łóżka, ale czuła, że wszystkie ich obawy są przesadne. Poddała się jednak ich woli i tylko niekiedy, w krótkich chwilach, gdy w domu nie było nikogo, wstawała ukradkiem, aby zorientować się, czy wszystko idzie, jak należy. Jakoś tam szło, ale w trzecim tygodniu przymusowego leżenia zdecydowała, że naprawdę już dość.

      – Nic mi nie jest, naprawdę. Przestań się tak ze mną cackać. Co to ja jakaś królewna jestem czy co? Niejedna kobieta na wsi trzy dni po porodzie wstaje i idzie do roboty, a ja już prawie trzy tygodnie zmarnowałam, wylegując się pod pierzyną. Zresztą pracy w domu huk – zaprotestowała pewnego dnia, gdy mąż zaczął robić jej wyrzuty, że znowu wstała.

      – Już ty się nie martw pracą, poradzimy sobie z Marynią – próbował oponować Franciszek.

      – Pewnie, poradzicie, ale nie ze wszystkim. Jezu, przecież nie mówię, że pójdę w pole. Nigdy nie chodziłam, to nagle nie zacznę – mruknęła z sarkazmem. – Ale w domu Marynia naprawdę wszystkiego nie zrobi. Starczy jej roboty w obejściu. W ogrodzie na pewno zielsko po kolana. I porzeczkę zaraz trzeba będzie zerwać. Już nie marudź, naprawdę wiem, co robię – przymilała się do męża, który nie wyglądał na przekonanego.

      Że rzeczywiście nie był przekonany, domyśliła się, gdy jakąś godzinę później tę samą śpiewkę musiała powtarzać Wasakowej. Widać z braku argumentów Franciszek wysłał ją, aby przemówiła upartej do rozumu. Jednak Apolonia, powziąwszy postanowienie, nie uległa i sąsiadce.

      – Och, Wasakowa – śmiała się, odpierając jej argumenty – przecież całkiem niedawno mi opowiadaliście, że parę dni po urodzeniu Józefa siano na wyścigi przed deszczem żeście z mężem grabili.

      – Ale ja chora nie byłam i do roboty od małego przyuczona, a ty, dziecko, delikatna jesteś i śmierci się ledwie co wywinęłaś.

      – No ale się wywinęłam i naprawdę dobrze się czuję. I wcale nie jestem taka delikatna. Poza tym nie będę brać się za ciężką pracę. Ot, dom trochę ogarnę, może w ogródku przy domu co zrobię.

      – A broń cię Boże! – zakrzyknęła zgorszona sąsiadka. – Ani mi się waż z domu wychodzić i ludziom pokazywać. Gospodyni jesteś, a nie jakaś biedota. Jeszcze wywodu nie było. Siedź w chałupie, bo ludzie cię na języki wezmą. W domu, jeśli naprawdę chcesz i dasz radę, to se tam co i zrób, ale na ulicę nie wychodź. Za trzy tygodnie ksiądz cię pobłogosławi, dziecko ochrzcicie i wtedy możesz wszystko robić.

      Cóż było począć. Choć nie do końca przekonana, ustąpiła o tyle, że rzeczywiście prawie nie wychodziła z domu. Ot, wyjrzała na chwilę na ganek, żeby zaczerpnąć powietrza, czy na podwórze wydać jakieś