Anioły i demony. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Anioły i demony
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-804-5



Скачать книгу

kiwnął obojętnie głową i przyjrzał się licznym budynkom, które przed nimi wyrosły.

      – Poza tym – dodał pilot – mamy też największą maszynę na świecie.

      – Naprawdę? – Langdon przebiegł wzrokiem po okolicy.

      – Tam jej pan nie zobaczy – roześmiał się jego rozmówca. – Jest schowana sześć pięter pod powierzchnią ziemi.

      Langdon nie zdążył spytać o nic więcej. Kierowca bez najmniejszego ostrzeżenia wcisnął hamulce i samochód ślizgał się przez chwilę, by w końcu stanąć przed wzmocnioną budką strażniczą.

      Przed nimi widniał napis SECURITE. ARRETEZ. Langdon poczuł nagły przypływ paniki, gdyż w końcu uświadomił sobie, gdzie się znalazł.

      – Boże! Nie zabrałem paszportu!

      – Paszporty są tu zbędne – zapewnił go pilot. – Mamy stałe uzgodnienia z rządem szwajcarskim.

      Osłupiały Langdon patrzył, jak jego kierowca podaje strażnikowi swój identyfikator, a ten przesuwa go przez elektroniczne urządzenie potwierdzające tożsamość. Maszyna błysnęła zielonym światłem.

      – Nazwisko pasażera?

      – Robert Langdon.

      – Czyj gość?

      – Dyrektora.

      Strażnik uniósł brwi. Odwrócił się i sprawdził wydruk komputerowy, porównując go z danymi na ekranie. Potem ponownie obrócił się do okna.

      – Miłego pobytu, panie Langdon.

      Samochód ponownie wystrzelił do przodu i przebył jeszcze około dwustu metrów wokół dużego ronda prowadzącego do głównego wejścia ośrodka. Dalej widać było prostopadłościenny, supernowoczesny budynek ze szkła i stali. Langdon był zachwycony uderzającą prostotą projektu. Zawsze ogromnie interesował się architekturą.

      – Szklana Katedra – poinformował go pilot.

      – Kościół?

      – Nie, u licha. Kościół to jedyne, czego tu nie mamy. W tym miejscu to fizyka jest religią. Może pan do woli używać imienia Bożego nadaremno – roześmiał się – ale biada, jeśli obrazi pan jakieś kwarki albo mezony.

      Langdon siedział oszołomiony, podczas gdy kierowca błyskawicznie przejechał przez bramę i zatrzymał się przed szklanym budynkiem. Kwarki i mezony? Nie ma kontroli granicznej? Samolot o szybkości piętnastu machów? Kim, u diabła, są ci ludzie? Odpowiedzi udzielił mu napis wyryty na granitowej płycie przy wejściu:

      CERN

      Conseil Européen pour la Recherche Nucléaire

      – Badania jądrowe? – spytał Langdon.

      Kierowca nie odpowiedział. Pochylony do przodu, manipulował przy magnetofonie kasetowym.

      – Tu pan wysiada. Dyrektor spotka się z panem przy głównym wejściu.

      Langdon zauważył, że z budynku wyjeżdża mężczyzna na wózku inwalidzkim. Mógł mieć trochę po sześćdziesiątce. Był bardzo chudy i całkowicie łysy, z ostro zarysowaną szczęką. Miał na sobie biały laboratoryjny kitel i eleganckie buty na nogach opartych mocno o podnóżek wózka. Nawet z pewnej odległości jego oczy wydawały się pozbawione życia – wyglądały jak dwa szare kamienie.

      – Czy to on? – spytał Langdon.

      Kierowca podniósł wzrok.

      – Niech mnie licho! – Obrócił się i spojrzał na niego złowieszczo. – O wilku mowa…

      Langdon, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać, wysiadł z samochodu.

      Mężczyzna na wózku podjechał do nich i podał mu wilgotną rękę.

      – Pan Langdon? Rozmawialiśmy przez telefon. Nazywam się Maximilian Kohler.

      Rozdział 7

      Maximilian Kohler, dyrektor naczelny CERN-u, zyskał sobie za plecami przydomek König – Król. Wyrażał on jednak nie tyle szacunek, ile strach przed człowiekiem, który rządził swym królestwem z tronu inwalidzkiego wózka. Niewielu ludzi znało go osobiście, ale przerażająca historia o tym, jak stał się inwalidą, była powszechnie znana w CERN-ie i trudno byłoby znaleźć kogoś, kto miałby mu za złe zgorzknienie… lub jego całkowite oddanie nauce.

      Langdon przebywał w towarzystwie Kohlera zaledwie od kilku minut, ale już zdążył wyczuć, że to człowiek, który ma zwyczaj utrzymywać dystans. Teraz musiał prawie biec, żeby nadążyć za elektrycznym wózkiem dyrektora zmierzającym bezgłośnie ku głównemu wejściu. Nigdy wcześniej nie widział takiego wózka – wyposażonego w cały zestaw urządzeń elektronicznych, w tym wieloliniowy telefon, system przywołujący, ekran komputerowy, a nawet małą, odczepianą kamerę wideo. Ruchome centrum dowodzenia Króla Kohlera.

      Langdon wszedł przez mechanicznie otwierane drzwi do ogromnego głównego holu.

      Szklana Katedra, pomyślał, podnosząc wzrok ku niebu.

      Nad jego głową dach z niebieskawego szkła lśnił w popołudniowym słońcu. Wpadające przez niego promienie tworzyły w powietrzu geometryczne wzory, nadając wnętrzu atmosferę przepychu. Podłużne cienie wyglądały jak żyły na wyłożonych białymi płytkami ścianach i marmurowych posadzkach. Powietrze było sterylnie czyste. Przed sobą widział naukowców spieszących w różne strony, a ich kroki odbijały się echem w przestronnym holu.

      – Tędy proszę, panie Langdon. – Głos gospodarza brzmiał, jakby wydobywał się z komputera: sztywny i precyzyjny, podobnie jak ostre rysy twarzy. Kohler zakaszlał i wytarł usta białą chusteczką, wpatrując się jednocześnie martwymi szarymi oczami w Langdona. – Proszę się pospieszyć. – Jego wózek inwalidzki sprawiał wrażenie, jakby skakał po wyłożonej płytkami posadzce.

      Langdon szedł za nim, mijając po drodze niezliczone korytarze odchodzące od głównego atrium. W każdym z nich widać było ludzi. Dostrzegając Kohlera, patrzyli na nich zaskoczeni, jakby się zastanawiali, kim musi być Langdon, żeby zasłużyć sobie na takie towarzystwo.

      – Wstyd mi się przyznać – zaryzykował uwagę Langdon, starając się nawiązać rozmowę – ale nigdy nie słyszałem o CERN-ie.

      – Wcale mnie to nie dziwi – odparł Kohler ostrym, autorytatywnym tonem. – Większość Amerykanów nie postrzega Europy jako lidera w dziedzinie badań naukowych. Traktują nas wyłącznie jako rejon, gdzie można dokonywać oryginalnych zakupów. Dość dziwne, jeśli zważyć na pochodzenie takich ludzi, jak Einstein, Galileusz czy Newton.

      Langdon nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć. Wyciągnął zatem z kieszeni otrzymany od gospodarza faks.

      – Ten człowiek na fotografii… czy mógłby pan…

      Kohler przerwał mu ruchem ręki.

      – Proszę, nie tutaj. Właśnie pana do niego prowadzę. – Wyciągnął dłoń. – Lepiej to wezmę.

      Langdon wręczył mu kartkę i w milczeniu ruszył dalej.

      Po chwili skręcili w lewo i znaleźli się w szerokim korytarzu ozdobionym licznymi nagrodami i dyplomami. Szczególnie duża tablica znajdowała się tuż przy wejściu i Langdon zwolnił, żeby przeczytać wyryty w brązie napis:

      NAGRODA ARS ELECTRONICA

      za innowacje kulturalne w epoce cyfrowej

      przyznana Timowi Bernersowi Lee i CERN

      za wynalezienie