Listy zza grobu. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Listy zza grobu
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Триллеры
Серия Mroczna strona
Издательство Триллеры
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-726-4



Скачать книгу

co odkrył, Zaorski mógłby pakować walizki. I to dosłownie. A w dodatku szukać miejsca, w którym razem z córkami będzie mógł zaszyć się na resztę życia.

      – Tak czy inaczej, dzięki – odezwał się.

      – Za co? – spytał Ozzy.

      – Gdyby nie twój telefon…

      – Chyba nie myślisz, że to on przesądził sprawę?

      – Nie, ale na pewno nie zaszkodził – odparł Seweryn i uniósł lekko kąciki ust. – Czego nie można powiedzieć o moim udziale w śledztwie…

      Zawiesił głos i popatrzył na Michała. Miał zamiar skorzystać z okazji, wybadać grunt i dowiedzieć się, czy jest coś, czym powinien się przejmować.

      – Co masz na myśli?

      – To, że Burza pewnie ma przeze mnie trochę problemów.

      Ozzy machnął ręką.

      – Nic, z czym nie mogłaby sobie poradzić.

      – Prokurator jej nie ciśnie?

      – Ciśnie, ale Kaja ma wieloletnie doświadczenie w radzeniu sobie z upierdliwymi facetami – odparł Michał i wskazał na siebie. – Poza tym byłeś tam jako lekarz. Stwierdziłeś zgon, wypisałeś kartę informacyjną. Wszystko jest okej.

      – Korolew może być innego zdania.

      Ozzy wzruszył ramionami, dopił kawę, a potem zabrał gazetę i wstał. Wskazał głową widoczny za oknem ratusz.

      – Czas na mnie – oznajmił.

      Kiedy uścisnęli sobie ręce, Seweryn był już przekonany, że ta rozmowa zakończyła się tak szybko tylko dlatego, że poszła w niewygodnym dla Ozgi kierunku. Śledczy musieli interesować się Zaorskim, a rozmówca doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jedno słowo za dużo mogłoby okazać się dla niego zbyt kosztowne.

      – Wpadnij do nas kiedyś – dodał na odchodnym Michał. – Czasem dobrze się spotkać nie z powodu trupa, tajemnicy z przeszłości i problemów z robotą.

      – Pewnie.

      – Mówię poważnie. To nie jedna z tych propozycji, które rzuca się na koniec rozmowy, bo nie wiadomo, co powiedzieć.

      Ozzy oczekiwał przynajmniej wstępnej zgody, ale Seweryn zbył propozycję kilkoma wymijającymi uwagami. Jasne, jak tylko będę mógł. Oczywiście, kiedyś muszę wpaść. Pewnie, odezwę się niebawem i zobaczymy.

      Kiedy Michał się oddalił, Zaorski wyciągnął komórkę i wybrał numer Kalamusa.

      – A więc już słyszałeś? – powitał go dyrektor.

      – Tak. Dziękuję.

      – Nie spiesz się z wdzięcznością, bo nie jestem przekonany, czy dobrze zrobiłem.

      Seweryn milczał. Na miejscu dyrektora z pewnością nie miałby żadnych wątpliwości. Gdyby dowiedział się o kimś tego, co Kalamus o nim, natychmiast zerwałby wszelki kontakt i urządził takiej osobie piekło.

      – I nadal oczekuję, że mi to wszystko wyjaśnisz.

      – Mówiłem już, że nie ma czego.

      Wiesław przez chwilę nie odpowiadał. W końcu zakaszlał cicho i wypuścił powietrze wprost do słuchawki.

      – To było wtedy – odparł. – A teraz sytuacja się zmieniła.

      – W jaki sposób?

      – W taki, że ręczę za ciebie, przyjmując cię do pracy. Jeśli to, czego się o tobie dowiedziałem, to prawda, mogę ponieść srogie konsekwencje.

      – Nie poniesiesz.

      Kalamus zaśmiał się chrapliwie.

      – I mam na to twoje słowo? – rzucił. – Wybacz, ale po tym, co przeczytałem, potrzebuję czegoś więcej.

      Zaorski dopił kawę i otarł usta serwetką. Dyrektor miał rację, zwyczajne zapewnienia nie mogły wystarczyć. Nie w tej sytuacji. Seweryn wprawdzie nie planował ujawniać nikomu choćby części powodów, dla których się tutaj zjawił, wychodząc z założenia, że doprowadzi to wyłącznie do katastrofy – w takiej sytuacji jednak być może nie miał wyjścia.

      – W porządku – odparł. – Pogadamy, jak tylko będę w szpitalu.

      – Czyli kiedy? Pracę możesz zacząć właściwie od zaraz.

      – Mam jeszcze coś do załatwienia.

      – Co takiego?

      – Pomagam Kai w pewnej sprawie.

      Gdyby rzucił taką uwagę w rozmowie z kimkolwiek innym, niechybnie skończyłoby się to wezbraną falą pytań. W przypadku Wiesława Zaorski miał jednak pewność, że tak się nie stanie.

      Kalamus bywał u nich w domu mniej więcej w okresie, kiedy głównym tematem rozmów była Kaja Burzyńska. Wraz z ojcem Seweryna próbowali wtłoczyć młodemu do głowy, że każda rana się goi i że tego kwiatu jest pół światu. Ludowe męskie mądrości jednak w niczym nie pomagały i Wiesław z pewnością pamiętał, w jakim stanie był wówczas Zaorski.

      – W porządku – odezwał się Kalamus. – Uważaj na siebie.

      Zabrzmiało to jak dość nietrafiona rada.

      – Nie wybieram się w żaden rejon konfliktu – odparł Seweryn.

      – Ale spotykasz się z dziewczyną, dla której kiedyś straciłeś głowę.

      – Ponad dwadzieścia lat temu.

      – I? To chyba nie ulega przedawnieniu.

      – Ulega – powiedział stanowczo Zaorski. – Poza tym ona ma męża i dziecko. A ja dwie córki, które są i pozostaną jedynymi kobietami w moim życiu.

      – Rozumiem.

      – Niedługo będę – zapewnił Seweryn, po czym odsunął od siebie kubek i się rozłączył.

      Przypuszczał, że to, co miał zamiar przekazać Burzyńskiej, nie zajmie mu wiele czasu. Za dwie godziny powinien być już w swoim nowym gabinecie i zacząć powoli ogarniać wszystko, co związane z laboratorium.

      Kaja zjawiła się pod Miejsko-Gminną Biblioteką Publiczną jeszcze przed umówioną porą. Nie bez znaczenia był fakt, że właściwie wszystkie instytucje publiczne znajdowały się na rynku lub w promieniu kilkuset metrów.

      – Hej – powitała go Burza.

      Skinął jej głową, rozglądając się, jakby myśli miał zaprzątnięte czymś innym i był tutaj jedynie z obowiązku. Zaczynał grać. Nie zamierzał tego robić, ale najwyraźniej była to reakcja obronna.

      I jak wiele było trzeba? Wystarczyło, że Wiesław wspomniał o wydarzeniach z przeszłości. Niemal od razu stały się znacznie świeższe i wręcz namacalne.

      – To co? – rzucił. – Bierzemy się do roboty?

      – Chyba najpierw powinnam zapytać, czy nie masz w nocy nic lepszego do roboty od zastanawiania się nad szyfrem mojego ojca.

      – I pisania ci esemesów?

      – To też.

      Prawda była taka, że potrzebował odskoczni. Nie mógł spać – i nie mógł też przestać myśleć o matematyczce, skrzynce z narzędziami w skrytce, utracie pracy i wszystkich innych rzeczach, które się z tym wiązały.

      Głowienie się nad zagadką Burzyńskiego było miłą odmianą.

      – Lidka mnie obudziła i nie mogłem spać – powiedział. – Mała diablica