Bastion. Стивен Кинг

Читать онлайн.
Название Bastion
Автор произведения Стивен Кинг
Жанр Ужасы и Мистика
Серия
Издательство Ужасы и Мистика
Год выпуска 0
isbn 978-83-8125-441-0



Скачать книгу

Jest wiele sposobów „oskórowania kota”.

      Znowu na nią popatrzył.

      – Jeśli masz ochotę spróbować prawdziwych lodów, powinieneś pójść do lodziarni Deering Ice Cream, a to… – nie dokończyła i wybuchnęła płaczem.

      Przesunął się na siedzeniu w jej stronę i objął ją ramionami za szyję.

      – Frannie, tylko nie płacz, proszę.

      – Lód mi się rozpływa. Pobrudzę się – wymamrotała, w dalszym ciągu płacząc.

      Jess ponownie wyjął chusteczkę i tym razem zrobił z niej użytek. Po chwili szloch Fran zamienił się w pochlipywanie.

      – Już nie mogę… Przepraszam, Jess. Wyrzucisz? – zapytała, patrząc na niego zaczerwienionymi od płaczu oczami.

      – Jasne – odparł.

      Wziął od niej loda, wysiadł i wyrzucił go do kosza na śmieci. Frannie doszła do wniosku, że porusza się w bardzo zabawny sposób – jakby ktoś uderzył go w najczulsze miejsce u mężczyzny. Prawdopodobnie wiadomość o ciąży była dla niego ciosem poniżej pasa. Jeśli jednak spojrzeć na to z innej perspektywy, sama poruszała się bardzo podobnie, kiedy straciła dziewictwo na plaży. Czuła się wtedy tak, jakby obtarła ją pielucha. Tyle że od obtarć nie zachodzi się w ciążę.

      Jess wrócił i wsiadł do samochodu.

      – Czy to prawda, Fran? – spytał.

      – Tak. Naprawdę jestem w ciąży.

      – Jak to się stało? Myślałem, że brałaś pigułki.

      – No cóż, jest kilka możliwości… Pierwsza to taka, że ktoś w wydziale kontroli jakości starej dobrej fabryki Ovril zasnął przy przełączniku akurat wtedy, kiedy na taśmie znajdował się mój zestaw pigułek. Druga: może w stołówce uniwersyteckiej dają wam żarcie, które zwiększa liczbę plemników w spermie. Trzecia: zapomniałam wziąć pigułkę i zapomniałam, że o tym zapomniałam.

      Miała wrażenie, że nieznacznie się od niej odsunął.

      – Dlaczego się wściekasz, Frannie? Tylko zapytałem.

      – No cóż, mogę odpowiedzieć na twoje pytanie w inny sposób: w pewną ciepłą kwietniową noc, dwunastego, trzynastego albo czternastego, wsadziłeś swojego penisa w moją pochwę, a kiedy się we mnie spuściłeś, miliony plemników w twojej spermie…

      – Przestań! – rzucił ostrym tonem. – Nie musisz…

      – Co nie muszę?

      Choć zachowywała spokój, była przerażona. Nie przypuszczała, że tak to będzie wyglądać.

      – …być taka wściekła – dodał łamiącym się głosem. – Nie zamierzam z tobą zrywać.

      – Naprawdę? – zapytała.

      Mogła zdjąć jedną jego rękę z kierownicy i przytulić ją do piersi, zaleczyć rozjątrzoną ranę. Ale nie potrafiła się do tego zmusić. Nie potrzebował pocieszenia, nawet jeżeli podświadomie go pragnął. Nagle uświadomiła sobie, że dni radości, beztroskiego śmiechu i szczęścia dobiegły końca, i ta myśl sprawiła, że znowu zachciało jej się płakać. Ze wszystkich sił starała się powstrzymywać łzy. Była Frannie Goldsmith, córką Petera Goldsmitha i nie miała zamiaru ryczeć jak bóbr na parkingu przed cukiernią Dairy Queen w Ogunquit.

      – Co masz zamiar zrobić? – spytał Jess, wyjmując papierosy.

      – A co ty masz zamiar zrobić?

      Zapalił zapalniczkę i kiedy kłąb dymu uniósł się ku górze, przez moment widziała w jego twarzy dwie walczące o dominację osoby – mężczyznę i chłopca.

      – Kurwa mać! – zaklął.

      – Jest kilka możliwości. Możemy się pobrać i zatrzymać dziecko. Możemy się pobrać i oddać dziecko. Możemy się również nie pobierać i zatrzymać dziecko albo…

      – Frannie…

      – …możemy się nie pobierać i nie zatrzymywać dziecka. Mogłabym również poddać się zabiegowi. Czy to już wszystkie możliwości? Coś pominęłam?

      – Frannie, czy nie moglibyśmy po prostu porozmawiać?

      – Przecież rozmawiamy! – krzyknęła. – Miałeś swoją szansę i powiedziałeś tylko „kurwa mać”. To twoje własne słowa. Przedstawiłam ci różne możliwości. Oczywiście nie miałam czasu przejrzeć całej listy.

      – Chcesz papierosa?

      – Nie, papierosy są szkodliwe dla dziecka.

      – Frannie, na miłość boską!

      – Czemu krzyczysz? – zapytała spokojnie.

      – Bo zachowujesz się, jakbyś za wszelką cenę chciała mnie wkurzyć – syknął Jess, ale natychmiast wziął się w garść. – Przepraszam. Po prostu nie uważam, aby to była moja wina. Nie potrafię o tym w ten sposób myśleć.

      – Nie? – Spojrzała na niego, marszcząc brwi. – A co to było: niepokalane poczęcie?

      – Musisz być tak cholernie wpieniająca? Powiedziałaś, że bierzesz pigułki. Czyżbym się mylił?

      – Nie mylisz się. Ale to nie zmienia faktu, że jestem w ciąży.

      – Chyba nie – mruknął ponuro i wyrzucił przez okno do połowy wypalonego papierosa. – No więc, co zrobimy?

      – Powiedziałam ci, jakie mamy możliwości. Jest jeszcze samobójstwo, ale nie biorę go teraz pod uwagę. Wybierz jedną z nich i porozmawiajmy na ten temat.

      – Pobierzmy się – oznajmił stanowczym tonem. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie przecięcie tego gordyjskiego węzła. Cała naprzód, a szczury lądowe niech kryją się pod pokładem.

      – Nie – odparła. – Wcale nie chcę za ciebie wychodzić.

      Miała wrażenie, że jego twarz łączyły w całość dziesiątki niewidocznych śrub i nitów, które nagle zostały poluzowane. Widok był tak komiczny, że musiała przesunąć zranionym językiem po podniebieniu, aby ponownie nie zachichotać. Nie chciała śmiać się z Jessa.

      – Dlaczego nie, Fran…

      – Muszę to jeszcze dokładnie przemyśleć. Nie mam zamiaru wdawać się teraz w dyskusję na ten temat. Prawdę mówiąc, sama nie wiem, dlaczego nie chcę za ciebie wyjść.

      – Nie kochasz mnie – mruknął ponuro.

      – W większości przypadków miłość i małżeństwo wykluczają się wzajemnie. Wymyśl coś innego.

      Milczał przez dłuższą chwilę. Bawił się wyjętym z paczki papierosem, ale nie zapalił go. Wreszcie powiedział:

      – Nie mogę ci zaproponować nic innego, skoro nie zamierzasz rozmawiać ze mną na ten temat. Chcesz się na mnie zemścić?

      Powoli kiwnęła głową.

      – Może masz rację. W ciągu ostatnich kilku tygodni nazbierało się trochę rachunków, które powinnam uregulować. I do tego jeszcze zachowujesz się jak tępy uczelniany kujon. Gdyby napadł cię jakiś bandzior z nożem, pewnie zwołałbyś seminarium, aby to przedyskutować.

      – Och, na litość boską!

      – Zaproponuj coś innego.

      – Nie. Może ja też potrzebuję trochę czasu do namysłu?

      – W porządku. Odwieziesz mnie z powrotem na parking? Wysiądziesz tam,