Klub niewiernych. Agnieszka Lingas-Łoniewska

Читать онлайн.
Название Klub niewiernych
Автор произведения Agnieszka Lingas-Łoniewska
Жанр Эротика, Секс
Серия
Издательство Эротика, Секс
Год выпуска 0
isbn 978-83-8147-169-5



Скачать книгу

Czemu pytasz?

      – Pożegnałaś się z nim czule?

      – Co? – zdziwiła się, ale nie spojrzała na mnie, bo starała się nie tracić z oczu drogi.

      – Pytałem, czy pożegnałaś się z nim czule – powtórzyłem beznamiętnie.

      – Nie chcę o nim mówić. – W jej głosie dało się wyczuć irytację.

      – Wyrzuty? Czy go nienawidzisz?

      – Gardzę nim! – wykrzyknęła. – Pisałam ci. Ale… Dlaczego w ogóle o nim rozmawiamy?

      – Przepraszam – odpowiedziałem pojednawczo. – Chciałem się upewnić, że wiesz, na co się piszesz. Że nie będziesz tego żałować.

      – Przecież to nie pierwszy raz – zarechotała.

      Tak, właśnie, zarechotała, a nie zaśmiała się, bo trudno to, co wyszło z jej gardła, nazwać inaczej.

      Zjechała w leśną drogę. Samochód kołysał się z powodu nierównej nawierzchni.

      Zwierzyła mi się, że od zawsze chciała spróbować seksu na łonie natury. Na przykład w lesie. Zaproponowałem, żeby nasze pierwsze spotkanie było spełnieniem jej fantazji.

      Zatrzymała samochód przy leśnej drodze.

      – Nie wiem, może nie powinnam jechać dalej – stwierdziła. – Zresztą, zaraz się chyba kończy droga, którą to autko jest w stanie pokonać.

      Nie mogłem się nie zgodzić.

      – Wiesz, zawsze mnie podniecała ta myśl, ale teraz nagle… – Zawahała się.

      – Coś nie tak?

      – Nie wiem, mam jakieś złe przeczucia – stwierdziła.

      – Chcesz zawrócić? – zapytałem zdziwiony.

      – Zobacz, tu jest gęsto od drzew. Jakoś tak złowrogo. Nie ma w tym nic podniecającego. Tyle razy sobie wyobrażałam ten moment, a teraz… Czuję się jak w Miasteczku Twin Peaks.

      – Może poszukamy jakiejś polany? – zaproponowałem.

      Nie odpowiedziała. Widać było, że się mocno zastanawia.

      Nagle poczułem, jak jej dłoń zaciska się na moim kroczu, ugniata je i masuje do momentu, kiedy wzwód jest już wyczuwalny. Moje wysiłki, żeby ściągnąć spodnie i bokserki bez wychodzenia na zewnątrz wyglądały dość karykaturalnie, ale udało się.

      A potem, kiedy zobaczyła swoją wyczekaną, upragnioną zabawkę, ożywiła się już zupełnie, tracąc wszelkie zahamowania. Wyparowały też gdzieś „złe przeczucia”, a instynkt, jaki się pojawił, został na nowo uśpiony czy przytłoczony cielesnością. Poczułem dotyk jej ust, ruchy i wilgoć języka.

      Wsunąłem jej dłoń do majtek i zacząłem pieścić ją palcami, szybko napotykając zapraszającą wilgoć.

      Wnętrze stosunkowo małej toyoty musiało nam wystarczyć. Siedziała na mnie okrakiem, poruszając się miarowo, i oddychała ciężko, a jej twarz robiła się coraz bardziej czerwona. Nie wiem, czy tak mocno się spociła, czy od początku była niedomyta. Napełniała mnie odrazą, ale trzymałem się jakoś, nie kurczyłem się.

      Aż wreszcie moja cierpliwość się wyczerpała. Dłonie gwałtownie zacisnęły się na szyi do tego stopnia, że przydługie paznokcie poraniły skórę.

      Jej wzrok, w którym mieszało się zupełnie zaskoczenie i przerażenie połączone z biernością, jakimś bezruchem, dodał mi pewności siebie. Może jeszcze przeszło jej naiwnie przez głowę, że to element perwersyjnej gry.

      Dociskałem, a jej twarz pęczniała, Czarna38 coraz trudniej łapała oddech. Nie miałem problemu, żeby patrzyć jej w oczy. Więcej, jej konsternacja nakręcała mnie do tego stopnia, że poczułem, jak znowu twardnieję.

      – Zaraz umrzesz, niewierna kurwo – oznajmiłem jej spokojnie. – Jak dzisiaj wstawałaś, pewnie nie myślałaś, że to ostatni dzień twojego zasranego życia.

      – Nie, puść… – Z jej ust wydobył się przeciągły charkot.

      Ale nagle zaczęła się bronić. Wymachiwała dłońmi w powietrzu, najpierw chaotycznie, a potem w moim kierunku. Kilka razy mnie drasnęła, ale poskutkowało to również w ten sposób, że robiąc uniki, musiałem zwolnić uścisk. Poczułem ból na policzku; suka podrapała mnie do krwi, zabierając za paznokcie moje DNA. A potem nagle zaczęła mnie okładać pięściami tak gwałownie, że musiałem się zasłonić. Jej determinacja zdawała się rosnąć z każdą chwilą. Nawet nie wiem, jak i kiedy zdołała otworzyć drzwi i wyskoczyć, czy raczej wyczołgać się z auta. Założyłem z powrotem bokserki i spodnie, a potem wysiadłem za nią.

      Ona tymczasem biegła zdeterminowana i zdołała już trochę się oddalić. Wrzeszczała desperacko, próbując zwrócić na siebie czyjąś uwagę, ale nikogo nie było w pobliżu. Wyglądała trochę groteskowo, będąc częściowo roznegliżowana. Ktoś mógłby ją wziąć za niedoszłą ofiarę gwałtu. Ale to byłaby błędna interpretacja rzeczywistości. Przecież to nie był gwałt na niej. To ona przyjechała tutaj ze mną, by zdradzić męża, by dokonać gwałtu na przysiędze małżeńskiej, na elementarnej uczciwości między dwojgiem ludzi, którzy ślubowali sobie miłość i wierność aż po grób.

      Nie potrafiłem tej kurwie współczuć. Myśl, że mogłaby ujść z tego z życiem, wydawała mi się niesprawiedliwa.

      Z łatwością ją dogoniłem. Widząc, jak do niej dobiegam, spanikowana straciła koncentrację i równowagę. Upadła w dziwny sposób. Trzymała się za łydkę, krzycząc z bólu, a jednocześnie rzucała mi pełne bojaźni spojrzenie, w którym strach mieszał się z błaganiem o litość.

      A potem znów zaczęła histerycznie wrzeszczeć. Naiwna biedaczka.

      Ale ja nie czułem dla niej żadnej litości. Zacząłem się rozglądać za jakimś solidnym kijem albo kamieniem, który by ją wreszcie uciszył.

      – Dlaczego to robisz? – płakała.

      – To długa opowieść – odpowiedziałem niechętnie.

      – Wysłucham cię… Każdy zasługuje na wysłuchanie… – próbowała się w żenujący sposób przymilać.

      Zaśmiałem się nerwowo pod nosem.

      – Przysięgam – nikomu nie powiem. Nikomu! Uwierz, błagam cię – skamlała.

      – A wiesz, że nawet byłbym w stanie ci uwierzyć? Musiałabyś albo wyznać całą prawdę, albo głupio kłamać – odrzekłem po zastanowieniu.

      – Pozwól mi odejść…

      – Nie mogę – odrzekłem spokojnie, robiąc teatralnie smutną minę.

      – Ja… ja… – szlochała. – Ja… nie chcę umierać… Ja nie rozumiem…

      – Tu nie ma niczego do rozumienia. Gardzę takimi jak ty! – podniosłem głos.

      – Nie, nie! – Zasłaniała się rękoma, jakby to miało jej pomóc. – Co ci zrobiłam?

      – Głupia pizdo. Zachciało ci się przygód, co? – Zaśmiałem się, dotykając jej tyłka czubkiem podłużnej gałęzi, którą wynalazłem.

      – Już nigdy… Przysięgam…

      – No żebyś wiedziała, że już nigdy się nie skurwisz. – To akurat mogłem jej obiecać.

      Nagle dały się słyszeć jakieś odgłosy. Ni stąd, ni zowąd, na horyzoncie pojawili się rowerzyści.

      Wyraźnie zmierzali w naszym kierunku.