Naśladowca. Erica Spindler

Читать онлайн.
Название Naśladowca
Автор произведения Erica Spindler
Жанр Крутой детектив
Серия
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-238-9669-2



Скачать книгу

Mama jest dzisiaj w kiepskim nastroju. Będzie cię kusiło, żeby z niego skorzystać.

      – To nic. Każdy sąd mnie uniewinni. Mieliby mnie karać za zbrodnię w afekcie?

      W tym momencie na werandę wpadł trzyletni syn Neila Benjamin, a zaraz za nim jego matka Melody. Prawdę mówiąc, małżeństwo Neila z wiotką, niebieskooką protestantką wywołało prawdziwą burzę w rodzinie. Matka nigdy nie pogodziła się z tym, że syn jej nie posłuchał. Natychmiast zaczęła się skarżyć na bóle w piersi i duszności, których Michael nie podjął się leczyć.

      Dzięki temu M.C. miała pół roku spokoju, ale potem Melody zepsuła wszystko, bo najpierw nawróciła się na katolicyzm, a potem oznajmiła, że jest w ciąży. Gdyby mogła, to pewnie jeszcze zostałaby Włoszką!

      Tak, M.C. była otoczona samymi lizusami.

      Benjamin, który właśnie ją zauważył, wydał radosny okrzyk i pobiegł w jej stronę. M.C. przykucnęła i wyciągnęła ramiona. Bratanek rzucił się jej na szyję, a potem czekał cierpliwie na swój prezent. Wiedział nawet, w której jest kieszeni. Dziś były to ciasteczka w kształcie zwierzątek.

      – Psujesz go – stwierdziła bratowa.

      M.C. wyprostowała się z uśmiechem.

      – A komu mam dawać słodycze? Tym dryblasom? – wskazała braci.

      – Jak tam pogoda? – Neil machnął ręką w stronę wnętrza domu.

      – Pochmurno. I zanosi się na burzę. Wiecie, jaka jest mama – odparła z westchnieniem Melody.

      O tak, wszyscy doskonale wiedzieli. Popatrzyli na siebie w milczeniu, jakby się zastanawiali, na kim dzisiaj matka dokona egzekucji.

      Michael spojrzał na zegarek.

      – Nasi restauratorzy już się spóźniają – zauważył niechętnie.

      – Może postanowili zjeść kolację w swojej knajpie? – zaryzykowała śmiałe przypuszczenie M.C.

      – Nie odważyliby się – mruknął Neil.

      Miał rację. Wkrótce dostrzegli ich trzy samochody. M.C. odnotowała, że bracia cały czas rozmawiają przez komórki. Po chwili zatrzymali się i wysiedli. I dopiero wtedy zrozumiała, że kłócą się ze sobą przez telefony komórkowe!

      Wyłączyli aparaty, dopiero kiedy znaleźli się na werandzie. Zaraz też przywitali się ze wszystkimi. Na dworze zrobił się taki hałas, że sąsiedzi mieli prawo zadzwonić na policję. Ale przecież to ona była z policji…

      Spojrzała na braci. Naprawdę uwielbiała tych przystojniaków.

      Melody starała się przekrzyczeć hałas.

      – Może wejdziemy do środka. Zanim mama… – szukała odpowiedniego słowa.

      – Naprawdę się wkurzy – skończył za nią Neil. – Racja, chodźmy do domu.

      Weszli do środka, pokrzykując i śmiejąc się. Matka z ponurą miną przywitała ich w drzwiach kuchni.

      – Wszyscy, poza Michaelem i Neilem jesteście spóźnieni – stwierdziła, a następnie wbiła zły wzrok w M.C. – Mam jedną córkę i żadnej pomocy.

      Więc jednak wypadło na nią. Cóż za niespodzianka!

      M.C. ucałowała ją w oba policzki.

      – Przepraszam, mamo, ale byłam w pracy.

      Matka tylko pokręciła głową.

      – Tak, w pracy! Doskonale wiesz, co na ten temat sądzę!

      – To znaczy?

      – Praca w policji nie jest odpowiednia dla kobiet. Powinnaś z tego zrezygnować. I to jak najszybciej.

      M.C. już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale matka zaprosiła ich do stołu. Zaczęli zajmować miejsca, a w tym czasie Melody pochyliła się w jej stronę.

      – Zajmujesz się morderstwem tej dziewczynki?

      Skinęła głową i spojrzała na Benjamina. Wyglądało na to, że interesuje go jedynie ciasteczkowe zoo, które zaczął właśnie rozkładać na stole, ale M.C. wiedziała, że dzieci uważnie przysłuchują się rozmowom dorosłych.

      – Tak, to ja prowadzę tę sprawę – odparła półgłosem.

      Usłyszał to Michael, który siedział po jej drugiej stronie i właśnie zaczął podawać wszystkim spaghetti.

      – Moje gratulacje.

      – Czy ten wariat znowu zaczął mordować? – spytała Melody z wypiekami na twarzy. – Ten od Śpiących Aniołków?

      – Na to wygląda, chociaż są pewne różnice.

      Brat podał jej teraz parmezan, a potem sałatę i groszek.

      – Jakie różnice? – zainteresował się.

      M.C. uśmiechnęła się do Michaela.

      – Doskonale wiesz, że nie wolno mi o tym opowiadać.

      – Więc to może być naśladowca – włączył się Max.

      Wszyscy przy stole ucichli i spojrzeli na nią. M.C. pomyślała o dzisiejszej rozmowie Kitt Lundgren i poczuła się dziwnie.

      – Na tym etapie śledztwa trzeba brać pod uwagę wszystkie hipotezy – stwierdziła ogólnikowo.

      – Tak się cieszę, że mam syna – westchnęła Melody. – Inaczej strasznie bym się bała.

      – Dość już tego! – Matka postanowiła włączyć się do rozmowy. – Jak wam nie wstyd gadać o tym przy stole! W dodatku dziecko słucha!

      – Przepraszamy, mamo – powiedzieli zgodnym chórem, jak im się to już wielokrotnie zdarzało.

      Zajęli się jedzeniem, które było naprawdę doskonałe. Matka bywała niemiła i opryskliwa, ale gotowała znakomicie. Gdyby M.C. nie miała takiej dobrej przemiany materii, pewnie już wyglądałaby jak zapaśnik sumo.

      – Ach, Mary Catherine, nie uwierzysz, kogo dziś spotkałam w sklepie – odezwała się znowu. – Ni mniej, ni więcej tylko matkę Josepha Relliniego.

      Najlepiej udawać, że nie rozumie, o co chodzi.

      – Kogo?

      – Josepha Relliniego. Skończył szkołę rok przed tobą. Pamiętasz? Grał w zespole.

      Przypomniała sobie jak przez mgłę ciemnowłosego, lekko przygarbionego chłopaka. Był chyba dosyć miły, ale M.C. wiedziała, do czego prowadzi ta rozmowa. Nie zamierzała ułatwiać matce zadania. To byłoby wyjątkowo głupie posunięcie.

      – Został księgowym. – Matka pochyliła się w jej stronę. – Dałam jej twój numer i powiedziałam, żeby kazała mu zadzwonić.

      – Ależ mamo!

      – A czemu nie? Per amor del cielo. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce, skoro z ciebie taka fajtłapa!

      Bracia dusili się ze śmiechu. Melody spojrzała na nią ze współczuciem, a M.C. aż poczerwieniała ze złości.

      – Wcale nie potrzebuję faceta, mamo! Jest mi dobrze samej!

      Mama Riggio pokręciła głową.

      – Codziennie chodzę do kościoła i modlę się, żebyś w końcu się opamiętała, rzuciła tę okropną pracę i poznała jakiegoś miłego młodego człowieka. No, nie musi być nawet taki młody…

      – Przepraszam, mamo, ale to…

      Michael poczuł, że powinien się wtrącić.

      – Przecież ona ma glocka.