W górskiej rezydencji. Кэтти Уильямс

Читать онлайн.
Название W górskiej rezydencji
Автор произведения Кэтти Уильямс
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-2520-5



Скачать книгу

– uśmiechnęła się. – Hej, nie znam nawet pańskiego imienia! Jestem Amelia, dla przyjaciół Milly.

      Wyciągnęła rękę, a dotyk jego chłodnych palców przyprawił ją o dziwny dreszcz od stóp do głów.

      ‒ A ja jestem… Lucas. – Sądziła więc, ma do czynienia z instruktorem narciarskim. Pomyślał, że to dobrze być w towarzystwie kobiety, która nie wie o jego bogactwie i nie próbuje go usidlić. – I sądzę, że możemy rozwiązać problem twojej pracy…

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Lucas podjął decyzję pod wpływem chwili, ale czyż nie potrafił myśleć kreatywnie w każdych okolicznościach? Lubił bawić się sytuacją, wynajdywać słabe punkty i luki dla własnej korzyści. Na tym polegała różnica między osiągnięciem umiarkowanego sukcesu a dotarciem na sam szczyt. Nigdy nie postało mu w głowie, że może nie dostać tego, czego pragnie.

      Teraz doszedł do wniosku, że przez kilka dni będzie się cieszył na stoku towarzystwem tej kobiety.

      Z pewnością nie była w jego typie, to znaczy nie przypominała wysokich, szczupłych, długonogich brunetek z jego sfery, ale jednak miała w sobie coś…

      W tej chwili gapiła się na niego jak na wariata.

      ‒ Słucham?

      Nie wierzyła własnym uszom. Rozwiązać problem jej pracy? Owszem, znał osobiście Ramosów, ale co miał do powiedzenia jakiś instruktor narciarski?

      ‒ Najpierw jedzenie.

      ‒ Jedzenie?

      ‒ Prawdę mówiąc, przyszedłem do kuchni, żeby coś przekąsić.

      Początkowo zamierzał sprowadzić szefa jednego z hoteli, ale ostatecznie zrezygnował; chciał tu spędzić tylko dwie noce, poza tym wiedział, że lodówka będzie pełna.

      ‒ Coś przekąsić? Całkiem ci odbiło? Nie możesz ich objadać i pić ich wina! Wiesz, ile kosztują te butelki w stojaku?

      Lucas już skierował się w stronę lodówki.

      ‒ Chleb… – Odwrócił się do niej. – Ser… i jestem pewien, że znajdzie się też jakaś sałatka.

      Milly zerwała się na równe nogi.

      ‒ Mogę ci coś przyrządzić, jeśli chcesz… jeśli jesteś pewien. W końcu miałam tu gotować.

      Lucas uśmiechnął się do niej, a ona znów poczuła ten niesamowity dreszcz. Czy kiedykolwiek reagowała tak na tego drania Robbiego? Chyba nie.

      Chodzili do czternastego roku życia do tej samej szkoły w odległym zakątku Szkocji, potem on przeniósł się z rodzicami do Londynu. Zbyt nieśmiała, by wzbudzać ciekawość nastoletnich i napakowanych testosteronem chłopców, podkochiwała się w nim po kryjomu.

      Kontaktowali się przez te lata na portalach społecznościowych albo gdy przyjeżdżał czasem do miasta, ale tak naprawdę zaczął się nią interesować dopiero przed sześcioma miesiącami, i była to istna burza. Milly nie kryła zadowolenia. Powód tej nagłej fascynacji z jego strony stał się jasny, kiedy porzucił ją dla długonogiej Emily.

      Lucas zamknął lodówkę i ku konsternacji Milly wziął jakieś bardzo kosztowne wino.

      No cóż, nigdy nie wymagał, by kobiety gotowały dla niego, ale była to wyjątkowa sytuacja.

      ‒ Prawdę powiedziawszy, jestem z zawodu szefem kuchni – oznajmiła z uśmiechem i podeszła do lodówki, żeby spenetrować jej zawartość, choć niczego nie tknęła, niemal czując na sobie wzrok kapitana Sandry.

      ‒ Niedoszła narciarka, szef… widzę, że masz rozliczne talenty.

      ‒ Żartujesz sobie ze mnie. – Popatrzyli sobie w oczy i ona się zaczerwieniła. – Nie czuję się zbyt pewnie, grzebiąc w ich szafkach, ale chyba musimy coś zjeść. Sandra nie chciałaby chyba, żebym głodowała…

      ‒ Ta twoja Sandra wygląda na niezłą despotkę.

      Odsunął się, kiedy zaczęła wyjmować z lodówki wiktuały. Sam nigdy nie interesował się gotowaniem.

      ‒ Trafiłeś w sedno. – Zaczęła szukać przyborów kuchennych. – Chcesz pomóc?

      Opierał się niedbale o szafkę z kieliszkiem w ręku.

      ‒ Jeśli chodzi o gotowanie, jestem raczej widzem.

      A musiał przyznać, że widok jest niezwykły. Zdjęła gruby sweter i pozostała w obcisłym podkoszulku z długimi rękawami, który podkreślał każdy fragment jej ciała.

      ‒ Zjemy szybciej, jeśli pomożesz.

      ‒ Nie spieszy mi się. Miałaś opowiedzieć mi o tej Sandrze…

      ‒ Miałam z nią trzy rozmowy w sprawie tej pracy. Dasz wiarę? Ramosowie to najbardziej kapryśni ludzie na świecie. Och, przepraszam, zapomniałam, że jesteś ich instruktorem narciarskim. Patrzysz pewnie na nich inaczej.

      Poczuła nagły ucisk w gardle na myśl o starannie ułożonym życiu, które jej umknęło.

      A jednak dziwiła się trochę, że nie odczuwa szczególnie głębokiego smutku. Bardziej zażenowanie. Prezenty zostały zwrócone, suknia sprzedana, ślub w niewielkim kościele odwołany.

      Ten ucisk w gardle był wywołany myślą o bajkowej przyszłości, którą planowała, o miłości i porzuceniu…

      ‒ Wątpię. – Lucas przypomniał sobie ten ostatni raz, kiedy widział oboje w domu matki w Argentynie, gdzie Julia Ramos puszyła się jak paw. – Alberto i Julia nie są szczególnie skomplikowani. Mają pieniądze i lubią się tym chwalić.

      ‒ Współczuję. Niełatwo pracuje się dla ludzi, których nie darzy się sympatią… – Znów zajęła się siekaniem, a on przysunął sobie stołek barowy, by lepiej ją widzieć. Nie była już taka zbulwersowana jego arogancją w tej kuchni. – No cóż, wszyscy musimy zarabiać na życie. Co robisz, kiedy nie uczysz jazdy na nartach?

      ‒ To i owo.

      Nie odezwała się; może był zażenowany, że jest tylko instruktorem narciarskim. Wydał jej się facetem, który ma większe ambicje.

      ‒ Dlaczego zatrudniasz się na dwa tygodnie w czyimś domu, skoro jesteś zawodowym szefem? I nie pijesz wina. Spróbuj, to doskonały rocznik.

      ‒ Mam nadzieję, że nie wpakujesz się w kłopoty z powodu tej butelki…

      Ale uporała się już z gotowaniem, wzięła kieliszek i poszła z Lucasem do salonu, skąd rozciągał się wspaniały widok na zaśnieżone zbocza.

      ‒ Nigdy nie pakuję się w kłopoty – zapewnił Lucas, siadając z nią na sofie.

      Przycupnęła niepewnie na brzegu białej kanapy.

      ‒ Nigdy? Jakież to aroganckie!

      Ale dziwnie podniecające.

      ‒ Przyznam, że potrafię być arogancki – oznajmił szczerze, patrząc na nią niewzruszenie.

      ‒ Okropna cecha.

      ‒ Godna ubolewania. Masz jakąś?

      ‒ Co mam? – Nie zauważyła nawet, że jej kieliszek jest pusty.

      ‒ Godną ubolewania cechę.

      Doszedł do wniosku, że jej włosy są bardziej kasztanowe niż rude.

      ‒ Zakochuję się w draniach. Chodziłam z chłopakiem numer jeden przez trzy miesiące, trzy lata temu. Okazało się, że ma dziewczynę, która wyjechała na rok, dając mu wolną rękę…

      ‒ Świat jest pełen drani – mruknął. Zawsze dawał swoim kobietom jasno do zrozumienia,