Lot nad kukułczym gniazdem. Кен Кизи

Читать онлайн.
Название Lot nad kukułczym gniazdem
Автор произведения Кен Кизи
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7985-234-5



Скачать книгу

to wiedzieć. Nie można jej dać po ryju, prawda? Nie, bo wtedy wezwie gliny. Nie można się zdenerwować i zrobić jej awantury, bo wygra, ugłaskując brzydkiego chłoptysia: „Misiaczek się gniewa? Ojojojoj!”. Czy po takiej pociesze umiałbyś długo zachować w sercu gniew i marsa na czole? A więc sam widzisz, przyjacielu, masz poniekąd rację: przeciwko molochowi współczesnego matriarchatu mężczyzna rzeczywiście posiada jedną broń naprawdę skuteczną, ale bynajmniej nie jest nią śmiech. Tylko jedną broń, a z każdym rokiem w tym naszym zachłannym, postępowym społeczeństwie coraz więcej i więcej ludzi odkrywa, jak pozbawić ją mocy i pokonać dotychczasowych zwycięzców…

      – Kurwa, Harding, gadać to ty umiesz! – wtrąca McMurphy.

      – …czy sądzisz więc, nie ujmując nic z twojej sławy psychopaty, że mógłbyś użyć tej broni przeciwko naszej mistrzyni? Myślisz, że dałbyś radę posłużyć się nią przeciwko siostrze Ratched? Choć raz jeden?

      Wskazuje dłonią na szklaną klatkę. Wszyscy odwracają głowy. Oddziałowa siedzi w dyżurce i patrzy przez szybę, a ukryty magnetofon nagrywa rozmowę w świetlicy – oddziałowa już się nawet zastanawia, jak to wykorzysta.

      Spostrzega, że wszyscy się w nią wpatrują. Kiwa kokiem i pacjenci odwracają głowy. McMurphy ściąga cyklistówkę, zanurza ręce w rudych włosach. Wie, że wszyscy go obserwują, czekając na odpowiedź, i czuje, że chyba dał się złapać. Wkłada cyklistówkę i drapie się po bliźnie na nosie.

      – Hm… jeśli pytasz, czyby mi stanął dla tej starej wrony, to nie, nie da rady…

      – McMurphy, ona wcale nie jest taka brzydka. Twarz ma ładną, dobrze zakonserwowaną. A piersi, choć stara się je ukryć pod tym aseksualnym strojem, ma wręcz imponujących rozmiarów. Kiedyś musiała być wystrzałową dziewczyną. Ale… pozwól, że cię spytam ze zwykłej ciekawości, czy miałbyś na nią ochotę, gdyby była młoda i piękna jak Helena trojańska?

      – Nie znam Heleny, ale wiem, o co ci chodzi. Cholera, masz rację. Ta bryła lodu nie mogłaby mnie podniecić, nawet gdyby miała kształty Marilyn Monroe.

      – Sam widzisz. Wygrała.

      O to mu szło. Znów osuwa się na oparcie fotela, a wszyscy czekają, co teraz powie McMurphy. Rudzielec widzi, że znalazł się w ślepym zaułku. Przez chwilę rozgląda się po obecnych, a następnie wzrusza ramionami i wstaje z krzesła.

      – Ech, do licha, ani mnie to ziębi, ani grzeje.

      – Słusznie, ani cię to ziębi, ani grzeje.

      – I nie mam wcale ochoty podpaść tej szalonej babie i dostać w łeb trzy tysiące woltów. Przynajmniej nie dla samej draki.

      – Tak. Masz rację.

      Harding wygrał, ale nikogo to nie cieszy. McMurphy zahacza kciuki o kieszenie i próbuje się roześmiać.

      – A jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś ofiarował dwadzieścia dolców nagrody za zrypanie starej gilotyny!

      Wszyscy uśmiechają się razem z nim, choć bynajmniej nie jest im wesoło. Wprawdzie jestem zadowolony, że McMurphy poszedł po rozum do głowy i nie zamierza się pakować w beznadziejną sprawę, ale wiem, jak oni się czują; ja też nie pieję z radości. McMurphy zapala następnego papierosa. Nikt jeszcze nie odszedł. Okresowi stoją, jak stali, i uśmiechają się niepewnie. McMurphy znów pociera nos, odwraca wzrok od kręgu wpatrzonych w niego twarzy, spogląda w stronę oddziałowej i przygryza wargę.

      – Hm… Mówicie, że nie może posłać nikogo na ten drugi oddział, dopóki nie uda się jej wyprowadzić go z równowagi? Że najpierw musi faceta tak niemożebnie wkurwić, że ją zwymyśla, rozwali okno albo coś w tym stylu?

      – Tak, tylko wtedy.

      – Jesteście tego pewni? Bo właśnie zaświtał mi pomysł, moje ptaszki, jak by was oskubać. Ale nie chcę się sfrajerować. Dość się namęczyłem, żeby wydostać się z pierdla, i nie mam ochoty ładować się z deszczu pod rynnę.

      – Absolutnie. Nic ci nie może zrobić, chyba że naprawdę zasłużysz sobie na oddział dla furiatów albo na elektrowstrząsy. Jeśli nie dasz się wytrącić z równowagi, jest zupełnie bezsilna.

      – Więc dopóki mnie krew nie zaleje i nie zwymyślam baby…

      – Ani żadnego z sanitariuszy.

      – …ani żadnego z sanitariuszy i nie zacznę rozpierniczać sprzętów, guzik może mi zrobić?

      – Takie są zasady gry, przyjacielu. Oczywiście oddziałowa zawsze, ale to zawsze zwycięża. To kobieta ze stali, a ponieważ czas działa na jej korzyść, w końcu z każdym umie się uporać. Dlatego kierownictwo szpitala uważa ją za najlepszą pielęgniarkę i okazuje jej tyle zaufania: oddziałowa jak nikt potrafi zmusić pacjenta do ujawnienia drżącego libido…

      – To mi akurat wisi. Chcę tylko wiedzieć, czy rzeczywiście nic mi nie grozi, jeśli będę chciał ją pokonać jej własną bronią? Czy jak długo grzecznie i uprzejmie będę jej tylko in-sy-nu-ował różne świństwa, na pewno nie może wpaść w furię i posłać mnie na to szpitalne krzesło elektryczne?

      – Jesteś zupełnie bezpieczny, dopóki nie dasz się ponieść nerwom. Bez tego nie ma podstaw, żeby wystąpić o przeniesienie cię na oddział dla furiatów albo o poddanie kuracji elektrowstrząsowej. Ale ta zabawa wymaga przede wszystkim opanowania. A ty? Facet z ognistą czupryną i po kilku odsiadkach? Po co się oszukiwać?

      – Dobra. W porządku. – McMurphy zaciera ręce. – Oto, co wymyśliłem. Twierdzicie, chłopaki, że macie tu u siebie nie lada zawodniczkę. Jak ją nazwałeś? A tak, kobietę ze stali. Ilu z was tak w nią wierzy, żeby iść o zakład?

      – O zakład…?

      – Jak mówię: czy któryś z was, cwaniaków, gotów jest się założyć o pięć dolców, że nim minie tydzień, usadzę babę zupełnie bezkarnie? Tylko tydzień, a jeśli w tym czasie nie usadzę jej tak, że nie będzie wiedziała, czy srać, czy sikać, forsa wasza.

      – Chcesz się o to założyć? – Cheswick przeskakuje z nogi na nogę i zaciera ręce jak McMurphy.

      – Jak słyszysz.

      Harding i kilku innych wciąż nie rozumieją, o co chodzi.

      – To proste. Nie ma w tym nic skomplikowanego ani bezinteresownego. Lubię hazard. I lubię wygrywać. I wierzę, że uda mi się wygrać. Jasne? Pod koniec mojego pobytu w Pendleton faceci nie chcieli ze mną grać nawet w gazdę na jednocentówki, bo ciągle ich ogrywałem. Między innymi przeniosłem się tu dlatego, że potrzebowałem nowych jeleni. Nie będę krył, że wywiedziałem się paru rzeczy z góry. Prawie połowa z was dostaje co miesiąc odszkodowanie w wysokości trzystu lub czterystu dolców, które jest wam zupełnie na nic, tylko obrasta kurzem! Pomyślałem, że szkoda byłoby przepuścić taką okazję, a przecież i wam należy się trochę radości od życia. Chcę być z wami szczery. Szulerka to mój zawód; rzadko przegrywam. I jeszcze nigdy nie spotkałem babki, z którą nie mógłbym sobie poradzić, bez względu na to, czy potrafię ją przedmuchać, czy nie. Może i ma czas po swojej stronie, ale ja za to od dawna mam szczęśliwą passę.

      Ściąga cyklistówkę, obraca ją na palcu, podrzuca wysoko i drugą ręką zgrabnie łapie za plecami.

      – I jeszcze jedno: znalazłem się tu wyłącznie dlatego, że taką miałem fantazję, wolałem szpital od harówy na farmie. Nie jestem pomylony, a przynajmniej nigdy tego nie zauważyłem. Oddziałowa o tym nie wie i nawet się nie spodziewa, z jakim to lotnym umysłem przyjdzie się jej zmierzyć. Czyli mam nad nią przewagę, co mi dogadza, nie powiem. Pytam więc po raz wtóry, kto się chce założyć