Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu. Joanna Jax

Читать онлайн.
Название Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu
Автор произведения Joanna Jax
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7835-553-3



Скачать книгу

jesteś – mruknęła nieżyczliwie, patrząc badawczo zarówno na nią, jak i na wchodzącego Juliana.

      – Miałam przyjść o czwartej – odpowiedziała Alicja i zerknęła na wiszący nad drzwiami zegar. – A jest za pięć czwarta.

      – Nie bądź taka mądralińska i pyskata do starszych, bo dziadkowi się poskarżę – warknęła kucharka.

      Alicja wzruszyła ramionami i bez słowa wyszła z kuchni. Julian także się nie odzywał, dopóki nie znaleźli się na dziedzińcu.

      – Przepraszam za Ludmiłę. Prawdziwa z niej zrzęda – powiedział cicho.

      – Nie musisz przepraszać za kogoś. – Roześmiała się. – Nic sobie nie robię z jej gderania. Kto by się przejmował takimi babami, które ciągle mają nos na kwintę i są wiecznie niezadowolone.

      – Uwierz, widzę takie obrazki nader często i zastanawiam się, czy Ludmiła nie dodaje dziegciu do posiłków – odpowiedział Julian. – Moja ciotka z Warszawy to też kawał gangreny, trudno z nią wytrzymać, ale za rok matura i wyfruwam z tego gniazda osy.

      – I co będziesz robił? – zapytała z trwogą Alicja.

      Chełmiccy byli bogaci, Julian mógł wyjechać na studia nie tylko do Warszawy lub Lwowa, ale do Paryża, Mediolanu czy Londynu.

      – Mam zamiar zrobić karierę w wojsku i pójść do szkoły podchorążych, ale na razie mój ojciec nie chce o tym słyszeć i pcha mnie w kierunku ekonomii, a ta dziedzina mnie odstręcza. – Uśmiechnął się smutno.

      – Rozumiem cię, ja skończyłam powszechniak i dziadek uczy mnie krawiectwa. A ja to bym chciała tańczyć. Umiem stepować, jestem wysportowana i aż mnie tyłek parzy, jak przy maszynie dłużej niż godzinę siedzę. Marzy mi się szkoła tańca, u Tacjanny Wysockiej, ale nie wiem, czy przekonam dziadka i mamę, bo babcia Alutka jest za mną całym sercem i nawet języków mnie uczy, gdybym miała międzynarodową karierę zrobić. Babka ma do nich talent, jeździła trochę po Europie, to się wyuczyła.

      – Tancerka? To nie jest dobre zajęcie dla kobiety… – odpowiedział Julian, marszcząc czoło. Po chwili jednak zreflektował się, że może tym sprawić przykrość Alicji i powiedział: – To pokaż, co potrafisz.

      – Zwariowałeś? Tutaj? – zapytała z lekkim przerażeniem Alicja.

      – Na tarasie, za domem. Nikt nie będzie patrzył.

      – Bez muzyki?

      – Zanucę ci. – Roześmiał się.

      – Wariat. – Odwzajemniła uśmiech.

      I wtedy Julian dodał coś, co zmroziło Alicję.

      – Moja Adrianna też pięknie tańczy.

      Julian nie chciał zranić Alicji, nie miał pojęcia o jej uczuciach. Odnosił się do niej jak do koleżanki, zazdrościł jej pewności siebie i ciętego języka, a przede wszystkim sądził, że i ona w podobny sposób traktuje ich luźną znajomość. Widywali się rzadko, od czasu do czasu porozmawiali w żartobliwy sposób. Alicja nie wdzięczyła się jak inne dziewczęta i nie udawała damy. Była po prostu fajnym kompanem i odskocznią od nadętego towarzystwa.

      Tymczasem dla Alicji słowa Juliana były niczym kubeł zimnej wody. Pożegnała się pośpiesznie, zrzucając to na karb obowiązków w zakładzie dziadka, i ruszyła, zdruzgotana, ku kutej bramie. Jej marzenia o Julianie legły w gruzach. Póki niewypowiedziane są niektóre słowa, można mieć złudzenia, wymyślać historie, żywić się nadzieją. Ale Julian jednym zdaniem zburzył ten wyimaginowany świat. I nie chodziło nawet o treść, ale o ten błysk w jego oczach, gdy wypowiadał imię tej dziewczyny, znienawidzonej Adrianny Daleszyńskiej, dla której młodzi chłopcy tracili głowę. Julian również i w tym wyścigu po jej serce, a pewnie za kilka lat i po jej rękę, był zdecydowanym faworytem. Bogaty, wykształcony i piękny. I cóż z tego, że Adrianna była pustą lalką, jak to szeptały sobie z Hanką, kiedy potrafiła oczarowywać w sposób, w jaki ona nigdy nie umiała. A przecież ona, Ala, była ładna, miała jasne włosy, ciemną cerę i duże zielone oczy. Co było z nią nie tak, że Julian patrzył na nią jak na kumpla, a nie jak na dziewczynę? Nie była bogata jak on ani nie posiadała manier damy, ale nosiła piękne sukienki uszyte przez dziadka i nie była głupia, mimo marnej edukacji szkolnej. Postanowiła, że pewnego dnia Julian dostrzeże w niej kobietę, choćby miała na to czekać wiele lat. Udowodni mu, że bycie zadziorą nie pozbawia jej dziewczęcości, a bezpośredniość jest zaletą, a nie wadą.

      Przepełniona żalem i złością, dotarła do domu i nawet nie zaglądając do pracowni dziadka, rzuciła się na łóżko, tłumacząc zaskoczonej matce i babci, że dopadła ją comiesięczna dolegliwość. Wpatrywała się w obraz Matki Boskiej, wiszący nad łóżkiem, i połykała łzy, przeklinając swój los. Najbardziej bolało ją to, że Julian Chełmicki nie widział w niej dziewczyny, ale sympatycznego kumpla, który dawką sarkazmu wywoływał uśmiech na jego twarzy.

      Po kilku godzinach tępego patrzenia w jeden punkt, gdy niemal fizyczny ból odbierał jej oddech, nadeszła chwila złości. Na świat, w którym nie mogła realizować swoich marzeń. Była zakochana bez wzajemności, tańczyć mogła jedynie w samotności albo na nielicznych zabawach uświetniających ważne wydarzenia w miasteczku. Musiała uczyć się zawodu krawieckiego, do którego czuła żywiołową niechęć, i patrzyć na smutną twarz swojej rodzicielki, jak gdyby ta straciła złudzenia i pogodziła się z losem pogardzanej panny z dzieckiem. Jedynie babka Alutka, jej imienniczka, dodawała otoczeniu jaśniejszych barw, tryskając humorem i kpiąc z życia niczym komicy opowiadający pikantne dowcipy. Żądna przygód, bywała i w Wilnie, i w Berlinie, szukała swojego miejsca na ziemi, niestrudzenie podążając za marzeniami, radosnym życiem i tym, co kochała najbardziej…

      Alutka chciała zostać sławną projektantką mody, a dziadek Bronek miał być jej kluczem do sukcesu. Realizował jej pomysły, szyjąc dziwaczne suknie i spodnie dla kobiet, które z trudem przedzierały się na salony. Były uznawane za symbol chorego feminizmu, a kobiety, które w swojej zaciętości i odwadze usiłowały je nosić, wypraszano z kościołów, a na snobistycznych salonach stanowiły obiekt wszelkiej maści plotek i kpin. Inne projekty zaś oferowały paniom tańszą wersję sukienek kabaretowych, z mocno wyciętymi dekoltami i wykończonych frędzlami, które pobudzały męską wyobraźnię, rozpalały zmysły i cieszyły się powodzeniem jedynie wśród prostytutek. Gdy w końcu prototypy kreacji zalegały w garderobie, a Rosińscy spłukali się niemal do zera, dziadek Bronisław postanowił zaprotestować. Grożąc rozwodem i odebraniem prawa do opieki nad Michaliną, ich jedyną córką, wywiózł Alutkę na prowincję i założył mały zakład krawiecki, budząc niechęć starozakonnych, którzy opanowali w miasteczku wszelkie gałęzie usług. W proteście Alutka nigdy więcej nie zaprojektowała żadnej sukni, ku ogromnej uldze małżonka, wszak owe twory wyobraźni niesfornej żony mogłyby wywołać niemałą konsternację w tym konserwatywnym, małomiasteczkowym społeczeństwie.

      Alicja Rosińska jednak nie zgorzkniała i nie wyżywała się na mężu za brak wiary w jej talent, ale pogodziła się z losem, usiłując jedynie urozmaicić swoje życie dowcipami, głośnym śmiechem i poglądami, które wprawiały w osłupienie niejedną osobę zamieszkującą Chełmice.

      Jej wnuczka, leżąc w pokoju, przestała rozmyślać o pięknym Julianie, bez pamięci zakochanym w równie pięknej Adriannie Daleszyńskiej, i zaczęła rozważać burzliwe życie swojej babki. Cóż z tego, że nie udało jej się zostać sławną kreatorką mody i wylądowała w brzydkiej, nieciekawej mieścinie, gdzie jedyną atrakcją były krążące o Chełmickich plotki?