Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu. Joanna Jax

Читать онлайн.
Название Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu
Автор произведения Joanna Jax
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7835-553-3



Скачать книгу

poważnie powiedziała Alutka i splunęła za siebie.

      – Tak, druga Alicja Rosińska na tym świecie to prawie jak katastrofa Titanica – dodał Bronisław z głośnym westchnieniem.

      Okna niewielkiego salonu Rosińskich w jednopiętrowej kamienicy wychodziły na błotnistą drogę, po której z trudem poruszały się wozy i od czasu do czasu jakaś dorożka. Ulica prowadziła na targ, gdzie w każdy wtorek i piątek zbierali się okoliczni mieszkańcy chcący coś kupić albo coś sprzedać. Było to także miejsce wymiany wszelkich informacji i plotek na temat mieszkańców Chełmic i okalających miasteczko wsi. Oczywiście, najwięcej emocji budziła rodzina Chełmickich, bogatych ziemian, których przodkowie założyli w XVI wieku Chełmice. Opowieści o tym rodzie, ich bogactwie i życiu obyczajowym były niczym opasła powieść w odcinkach, ciągnąca się latami, a kolejne części można było usłyszeć z ust mieszkańców w każdy wtorek i piątek. Chełmiccy walczyli z tym, co jakiś czas wymieniając niedyskretną służbę, ale wszystko na nic. Zawsze znalazł się ktoś, kto coś szepnął, coś napomknął, a inni snuli domysły, dorabiając do zasłyszanych informacji intrygującą historię.

      Na targowisku zbierali się wszyscy. Chłopi, krawcy i piekarze, służba z majątku, a niekiedy nawet jego właściciele. Status społeczny ujawniał się jedynie w dokonywanych przez nich zakupach.

      Gdy młodzi mężczyźni trafili do Legionów, plotek zrobiło się jeszcze więcej, bo rynek odwiedzały głównie kobiety, targając worki ziemniaków, prowadząc dorodne prosiaki i wożąc drewnianymi wózkami kanki z mlekiem. Damy najczęściej siedziały w dorożkach, wysiadając jedynie przy straganach z rękodziełem, chustami czy obrusami. Stąpały delikatnie na palcach, by nie pobrudzić pantofli i sukien, a konwersacje prowadziły ze swoich pojazdów, blokując drogi i bramy wjazdowe. Te gorzej urodzone, z bruzdami na twarzach, w pocerowanych, skromnych sukniach, przystawały w grupkach i albo szeptały, albo przekrzykiwały się wzajemnie. A gdy wymieniały się informacją o kolejnym poległym mężczyźnie z okolicy, lamentowały, zawodziły i chwytały się za owinięte chustkami głowy.

      – Dajże mi już spokój – odpowiedziała babka i klepnęła po dłoni męża. – Zostaw śliwki. Przecież kradzione. I zbieraj się, bo zaraz kuternoga przyjdzie na przymiarkę. Chrzciny już w tę niedzielę. Szkoda mi go, pamiętam, chłop był na schwał i nawet panny miastowe wodziły za nim oczami.

      – Niedługo i Chełmiccy będą swojego pierworodnego chrzcić – powiedziała Michalina. – Całe korowody dorożek zjadą się do kościoła.

      – A drugi syn furmanką przyjedzie. Taka to boska sprawiedliwość – mruknęła Alutka.

      – Nie powtarzaj plotek – burknął Bronisław. – To, że pracowała w majątku, jeszcze nie znaczy, że kochanicą Chełmickiego była.

      Alutka zachichotała.

      – Nie od dziś wiadomo, że on pies na baby, a Lewinowa też święta nie jest. Chłop na wojaczce, a jej brzuch urósł. Pewnie zielonych jabłek się objadła i ją tak wydęło, tylko skąd dzieciak potem się wziął. Niby że przed czasem się urodził i takie tam bajki, ale Harmoniowa mówiła, że chłopak duży.

      – Nie nasza to zgryzota – mruknął Bronisław i wskazał brodą w kierunku Michaliny. – Mamy swoją.

      – Teraz to ludzie mordy zamkną, bo nad Lewinowym dzieciakiem będą się pastwić. A naszej bajki sprawdzać nie będą, bo i jak nie mają. Wojna się porobiła, chłop był i chłopa nie ma.

      Bronisław wstał z krzesła, wziął z komody pęk kluczy i ruszył w stronę drzwi. Na parterze znajdował się jego mały zakład krawiecki, w którym spędzał większość dnia. Teraz miał jeszcze wnuczkę i zastanawiał się, czy podoła utrzymaniu trzech kobiet jedynie z szycia. Chełmice były biedne, a wojna jeszcze bardziej wydrenowała kieszenie mieszkańców. Głównie łatał ubrania albo przerabiał i tylko od czasu do czasu trafiał mu się kąsek w postaci zlecenia na uszycie surduta czy płaszcza.

      Gdy mężczyzna opuścił mieszkanie, Michalina usiadła na jego miejscu i westchnęła.

      – Moja dziewczynka jest taka śliczna, może wyrośnie na piękną pannę i jakiś arystokrata straci dla niej głowę?

      – Życia nie znasz? Oni tracą głowy na jedną noc. A gdy osiągną swój cel, wraca im na swoje miejsce. Moja droga, są drzwi, których nie da się otworzyć – powiedziała Alicja ze spokojem.

      Nie wierzyła w szczęśliwe zakończenia takich bajek, co to kobieta z nizin robiła karierę przy dobrze urodzonym mężu.Nie zamartwiała się jednak, jej córka jeszcze miała trochę czasu, żeby się rozczarować światem i z hukiem powrócić z obłoków na ziemię, gdzie jedynie pogoda ducha była za darmo.

***

      Izabela Chełmicka była drobną, bladą kobietą o wątłym ciele i sile kanarka. Poród pierworodnego niemal pozbawił ją życia, a powrót do normalnego funkcjonowania ciągnął się od tygodni. Kobieta nieco przesadzała z rekonwalescencją, traktując urodzenie dziecka jako proces nadający jej status męczennicy. Nie chodziła na spacery, nie przyjmowała gości i nie uczestniczyła w spotkaniach towarzyskich. Najczęściej siedziała w saloniku albo ogrodzie, owinięta pledem, i wpatrywała się tępo w brzozowy las, staw z łabędziami czy drewnianą huśtawkę, która delikatnie kołysała się pod wpływem silniejszych podmuchów wiatru. Synem Julianem zajmowały się piastunki i mąż Izabeli.

      Antoni Chełmicki zbliżał się do wieku, kiedy zostaje się raczej dziadkiem niż ojcem, dlatego narodziny syna przyjął z nieopisaną radością. Żeniąc się z dwadzieścia lat młodszą Izabelą Wołoszyńską, miał nadzieję na szybkie pojawienie się potomstwa, ale los okazał się nierychliwy i kazał czekać Antoniemu na tę chwilę prawie dwanaście lat. On sam był przekonany, że jest mężczyzną zdolnym do spłodzenia dzieci, dlatego nie gardził stosunkami z gorzej urodzonymi pannami, które pełniły w dworku rolę służących, kucharek i ogrodniczek. Nie miał zamiaru się zajmować ewentualnymi skutkami swojej chuci, a jedynie udowodnić, że jest prawdziwym mężczyzną. Gdy więc Anna Lewin poinformowała go, że oto zostanie ojcem, zaproponował jej jedynie niewielką rekompensatę finansową. Być może gdyby w podobnym czasie nie dowiedział się o brzemienności swojej prawowitej małżonki, jego reakcja byłaby inna. Jednak niemal równocześnie Izabela oznajmiła mu, że oto ich modlitwy zostały wysłuchane i spodziewa się dziecka.

      Po przyjściu na świat syna Antoni oszalał. Nosił na rękach małego Julianka niemal bez przerwy, zakupił dla niego złoconą kołyskę, a żonie sprawił naszyjnik z pereł. Jego marzenie w końcu się spełniło.

      – Antoni – jęknęła słabym głosem Izabela – nie noś go ciągle na rękach, bo w kołysce spać nie będzie chciał.

      – Jestem taki szczęśliwy, Izabelo, że najchętniej nie wypuszczałbym go z rąk! – wykrzyknął.

      – A ja się boję. Znowu jakaś wojna. Wiecznie jesteśmy jak nie u siebie – powiedziała cicho.

      – Nie interesuje mnie polityka, a na wojaczkę za stary jestem. Zanim Julian dorośnie, wojna na pewno się skończy i będzie spokój. A czy tutaj będą Prusy, czy carat, to już wszystko jedno. Bylebyśmy jakoś się w tym umieli odnaleźć – mruknął Antoni.

      – Wszyscy mówią tylko o wojnie i polityce, a ty jesteś taki spokojny – westchnęła.

      – Bo żyję dobrze ze wszystkimi. I z Prusakami, i z pułkownikiem Łyszkinem. Ktokolwiek nastanie, mnie krzywdy nie dadzą zrobić. Byle jak najmniej nam rozkradli, bo wszystko wywożą albo niszczą. Cholera jasna, wojny im się zachciało, a my znowu będziemy chłopcem na posyłki…

      – A jak