Ekspozycja. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Ekspozycja
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Триллеры
Серия Komisarz Forst
Издательство Триллеры
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-028-9



Скачать книгу

chwilę o tym, że organy ścigania nie podają żadnych informacji ze względu na dobro toczącego się śledztwa, po czym nagle urwał.

      Forst spojrzał na nadajnik. Ledwo słyszalna melodia w tle świadczyła o tym, że audycja nadal trwa. Komisarz ściągnął brwi.

      Radiowiec po chwili znów się odezwał.

      – Proszę państwa, docierają do nas pierwsze sygnały świadczące o tym, że wczorajsze zdarzenie na Giewoncie może nie być odosobnionym przypadkiem – powiedział rozentuzjazmowanym głosem.

      Forst sięgnął po big redy, ale uzmysłowił sobie, że paczka jest pusta. Przez moment zastanawiał się nad tym, czy ktoś trafił na ślad białoruski. Był to marny trop, ale media mogły go podchwycić. W końcu miały do dyspozycji tyle samo materiału dowodowego, co oni.

      – Według danych PAP, które opierają się na informacjach ze źródeł w policji, dziś w nocy miało miejsce kolejne zabójstwo – dodał spiker.

      Wiktor poprawił się na krześle.

      – Przypomnijmy, że ofiarę tamtego przestępstwa zidentyfikowano jako wykładowcę Uniwersytetu Rzeszowskiego. Według informacji, do których udało nam się dotrzeć, funkcjonariusz prowadzący śledztwo zniknął. Komenda Główna nie podaje więcej szczegółów.

      Forsta mało interesowało to, co o nim mówią. Wstał z krzesła, czekając na szczegóły dotyczące następnej zbrodni.

      Kolejne morderstwo?

      Czy to w ogóle możliwe? Nieraz w Polsce grasowali seryjni mordercy, jak Bogdan Arnold, który w latach sześćdziesiątych zabijał prostytutki. Swoje ofiary gwałcił, torturował, a następnie ćwiartował. Próbował pozbyć się pociętych zwłok, spuszczając je w kanalizacji, gotując, paląc w piecu, czy w końcu rozpuszczając w wannie. Jego uczynki wyszły na jaw dopiero wtedy, gdy sąsiedzi zainteresowali się rojem much obsiadających jego okna. Podczas procesu wyraził żal, że nie zdążył zabić byłej żony.

      Zwyrodnialec został skazany na karę śmierci, co stanowiło jedyny plus peerelowskiego systemu karnego. Oprócz Arnolda byli inni – po wojnie w Polsce grasowało przeszło trzydziestu seryjnych morderców.

      Być może ta lista właśnie wzbogaciła się o jedną osobę.

      – Co się dzieje? – zapytała zaspana Szrebska, wchodząc do kuchni. Oparła się o futrynę i spojrzała spod wpół przymkniętych powiek na Wiktora. Ten uniósł rękę i podgłośnił radio. Spiker właśnie informował, że według źródeł PAP w ustach zmarłej również znaleziono monetę.

      Olga i Forst spojrzeli na siebie i przez moment trwali w bezruchu. W końcu Szrebska podeszła do stołu i zajęła miejsce obok niego. Oboje słuchali z uwagą.

      Wiadomości nie było wiele i podawano same ogólniki – zamordowana dziewczyna była piętnastolatką, a moneta miała być podobna do tej, którą reporterka NSI wcześniej zamieściła na portalach społecznościowych.

      Gdy radiowiec skończył przekazywać okruchy informacji, w kuchni zaległa cisza. Wiktor i Szrebska nadal spoglądali po sobie, starając się zrozumieć, co się właściwie wydarzyło.

      – Piętnastoletnia dziewczyna…

      – Wiem – uciął Forst. – Nie ma nic wspólnego z Chalimoniukiem.

      – Co?

      – Brak klucza.

      – Co ty pieprzysz?

      Wiktor uzmysłowił sobie, że Szrebska nie to miała na myśli.

      – Chodziło mi o to, że to jeszcze dziecko – dodała cicho, z rezygnacją.

      Forst mruknął coś pod nosem.

      – I jakiego klucza? – zapytała Olga.

      – Przypuśćmy, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą…

      – Nie musimy niczego przypuszczać. Łącznie z ofiarą na Białorusi to już trzy sprawy. Seryjne morderstwa.

      Wiktor skinął głową. Jeśli był to ten sam człowiek, to rzeczywiście się kwalifikował. Komisarz nadal jednak był zadania, że na Giewoncie w grę wchodziła kilkuosobowa grupa, która zmusiła Chalimoniuka do wdrapania się na szczyt.

      – Ofiary nie mają żadnej wspólnej cechy – odezwała się Szrebska. – O to ci chodzi? Nastolatek na Białorusi porąbany siekierą, na Giewoncie powieszony nauczyciel akademicki, a teraz ta dziewczyna.

      – Każdy seryjny morderca dobiera ofiary wedle jakiegoś klucza. Zawód, wiek, kolor włosów, albo…

      – Tak, tak, Forst. Oglądałam CSI, Castle’a i Criminal Minds, nie musisz ględzić.

      Wiktor rozejrzał się po pokoju. Gdyby był w swoim gabinecie, otworzyłby teraz szafkę, wyjął z niej plik żółtych kartek samoprzylepnych i zaczął wypisywać wszystko, co do tej pory udało się ustalić. W ten sposób pracował od lat – i dotychczas udawało mu się połączyć pozornie niepowiązane ze sobą fakty. Był skuteczny. Gdyby było inaczej, dawno wywalono by go na zbity pysk.

      – Forst?

      – Zastanawiam się.

      – Rozglądasz się, jakby gdzieś tutaj miała tkwić odpowiedź.

      Trzy ofiary. Chłopak, starzec i nastolatka.

      Siekiera, powieszenie i…

      – Nie wiemy, jak zginęła ta dziewczyna – zauważył.

      – I przypuszczam, że nieprędko się dowiemy – odparła pod nosem. – Zobaczysz jak to jest po drugiej stronie, gdzie większości rzeczy trzeba się domyślać.

      Wiktor podniósł się z krzesła, a potem podszedł do kurtki wiszącej w sieni. Wyjął z niej komórkę, dostrzegając przerażenie na twarzy dziennikarki.

      – Co robisz? – zapytała.

      – Muszę zadzwonić.

      – Zwariowałeś? Zaraz namierzą twój sygnał.

      – Niezupełnie – odparł, wracając do kuchni. Gospodyni jeszcze nie wstała i miał nadzieję, że tego dnia pośpi dłużej. – Wiesz, jak namierza się telefony?

      – Choćby przez GPS.

      – Też – przyznał. – Ale tradycyjna metoda to triangulacja sygnału ze stacji bazowych. Żeby mój telefon został zlokalizowany, musi znajdować się w zasięgu trzech stacji. Tutaj, na zupełnym zadupiu, będziemy mieć wielkie szczęście, jeśli w ogóle będzie sygnał.

      – Jesteś tego pewien?

      – Tak. Sam namierzałem komórki – odparł z uśmiechem, włączając urządzenie. – Nawet z zasięgiem trzech stacji trudno jest ustalić dokładną lokalizację. W takim miejscu margines błędu wyniósłby do pół kilometra.

      – To niedużo.

      – Gdyby były trzy stacje. A jest zapewne nie więcej niż jedna.

      – To jednak pewne ryzyko.

      – Ale nieduże – odparł Wiktor, gdy telefon się uruchomił. – Rozpiętość krycia przez stację bazową wynosi sto dwadzieścia stopni. Nawet jeśli są dwie, będą mieć spory kawałek okolicy do przeszukania.

      Olga nerwowo przygryzła dolną wargę.

      – Niech będzie – zawyrokowała. – O ile powiesz mi, do kogo chcesz dzwonić.

      – Mam jeszcze kilku kolegów w jednostce, wbrew temu, co mogłabyś sądzić.

      Uśmiechnął się, a potem wybrał numer Stefana Dębskiego. Jeśli mógł zwrócić się do kogoś o pomoc, to wyłącznie do