Название | Krzyżacy |
---|---|
Автор произведения | Henryk Sienkiewicz |
Жанр | Зарубежная классика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная классика |
Год выпуска | 0 |
isbn |
— Ej, pozwoli — odpowiedział z otuchą Zbyszko. — Jużci przecie wie, że szlachcic mu słowo zdzierży[578], a czy mi teraz głowę utną, czy po świętym Michale, to mu wszystko jedno.
— Ha! pójdę dziś jeszcze.
— Dziś idźcie do Amyleja i legnijcie trochę. Niech wam jakowej driakwi[579] na ranę przyłożą, a jutro pójdźcie do kasztelana.
— No, to z Bogiem!
— Z Bogiem!
Uściskali się i Maćko zwrócił się ku drzwiom, ale w progu zatrzymał się jeszcze i namarszczył czoło, jakby sobie coś nagle przypomniawszy.
— Ba, toć przecie ty pasa rycerskiego jeszcze nie nosisz: powie ci Lichtenstein, że z niepasowanym nie będzie się potykał — i co mu zrobisz? Zbyszko zafrasował[580]się, ale tylko na chwilę, po czym rzekł:
— A jakoże bywa na wojnie? Czy to koniecznie pasowany[581] tylko pasowanych wybiera?
— Wojna to wojna, a walka samowtór[582] co innego.
— Prawda... ale... poczekajcie... Trzeba poradzić... Ano, widzicie! — jest rada. Książę Janusz[583] będzie mnie pasował. Jak go księżna z Danuśką poproszą, to będzie pasował. A ja po drodze będę się zaraz na Mazowszu z synem Mikołaja z Długolasu też potykał.
— Za co?
— Bo Mikołaj — wiecie — ten, co jest przy księżnie i którego Obuchem zowią — powiedział na Danuśkę: „skrzat”.
Maćko popatrzył na niego ze zdumieniem, a Zbyszko, chcąc widocznie lepiej wytłumaczyć, o co mu chodziło, mówił dalej:
— Jużci tego też darować nie mogę, a z Mikołajem przecie nie będę się potykał, bo mu chyba z osiemdziesiąt lat.
Na to Maćko:
— Słuchaj, chłopie! szkoda mi twojej głowy, ale rozumu nie szkoda, ile żeś głupi jak cap.
— A wy się czego sierdzicie[584]?
Maćko nie odrzekł nic i chciał wyjść, ale Zbyszko poskoczył jeszcze ku niemu:
— A jakoże Danuśką? zdrowa już? Nie gniewajcie się za byle co. Przecie, was tyle czasu nie było.
I pochylił się znów do ręki starego, ten zaś wzruszył ramionami, ale odrzekł łagodniej:
— Jurandówna zdrowa, jeno jej jeszcze z komnaty nie puszczają. Bywaj zdrów.
Zbyszko pozostał sam, ale jakby odrodzony na duszy i ciele. Miło mu było pomyśleć, że będzie miał jeszcze ze trzy miesiące życia przed sobą, że pojedzie w dalekie kraje, wyszuka Lichtensteina i stoczy z nim walkę śmiertelną. Na samą myśl o tym radość zapełniała mu piersi. Dobrze choć przez dwanaście niedziel czuć konia pod sobą, jeździć po szerokim świecie, bić się i nie zginąć bez pomsty. A potem — niech się dzieje, co chce — to przecie ogromny szmat czasu. Może król wrócić z Rusi i darować winę, może wybuchnąć ta wojna, którą wszyscy z dawna zapowiadali — może i sam kasztelan, gdy po trzech miesiącach ujrzy zwycięzcę hardego Lichtensteina, powie: „Ruszajże teraz na bory, lasy!” Czuł bowiem jasno Zbyszko, że zawziętości nikt, prócz Krzyżaka, przeciw niemu nie żywił — i że sam surowy pan krakowski[585] tylko jakoby z musu skazał go na śmierć.
Więc nadzieja wstępowała w niego coraz większa, gdyż nie wątpił, że mu tych trzech miesięcy nie odmówią. Owszem, myślał, że mu dadzą nawet więcej, to bowiem, by szlachcic, poprzysiągłszy na cześć rycerską, miał słowa nie dotrzymać, nawet nie przyjdzie staremu panu z Tęczyna do głowy.
Toteż gdy Maćko przyszedł nazajutrz o zmroku do więzienia, Zbyszko, który ledwie mógł już usiedzieć, skoczył ku niemu do proga i zapytał:
— Pozwolił?
Maćko siadł na tapczanie, bo stać z wielkiego osłabienia nie mógł; przez chwilę oddychał ciężko i wreszcie rzekł:
— Kasztelan powiedział tak: „Jeśli wam potrzeba podzielić grunt albo statek[586], to waszego bratanka na jedną albo na dwie niedziele na rycerskie słowo wypuszczę, ale na dłużej nie”.
Zbyszko zdumiał się tak, iż czas jakiś słowa nie mógł przemówić.
— Na dwie niedziele? — zapytał po chwili. — A toć ja przez dwie niedziele nawet do granicy nie zajadę! — Cóże to jest?... Chybaście kasztelanowi nie powiedzieli, po co ja chcę do Malborga?
— Nie tylko ja za tobą prosiłem, ale i księżna Anna.
— No i co?
— I co? Powiedział jej stary, że mu po twojej szyi nic i że sam cię żałuje. „Niechbym, powiada, jakie prawo za nim znalazł — ba! niechby i pozór — to bym go całkiem puścił — ale jak nie mogę, to nie mogę. Nie będzie, powiada, dobrze w tym Królestwie, gdy ludzie poczną na prawo oczy zamykać i po przyjaźni sobie folgować[587]; czego ja nie uczynię, choćby o Toporczyka, mego krewniaka, albo zgoła[588] brata chodziło”. — Tacy to tu ludzie nieużyci. — A on jeszcze powiadał tak: „My nie potrzebujemy się oglądać na Krzyżaków, ale hańbić się nam przed nimi nie wolno. Co by pomyśleli i oni, i ich goście, którzy z całego świata przychodzą, gdyby ja skazanego na śmierć szlachcica puścił po to, by miał wolę pojechać sobie do nich na bitkę? Zaliby[589] uwierzyli, że go kara dosięgnie i że jest jakaś w naszym państwie sprawiedliwość? Wolę ja jedną głowę uciąć niźli króla i Królestwo na śmiech podawać”. — Powiedziała na to księżna, że cudna[590] jej taka sprawiedliwość, od której nawet krewna królewska nie może człeka wyprosić, ale stary jej odrzekł: „I samemu królowi służy łaska, ale nie służy bezprawie”. Dopieroż wzięli się kłócić, bo księżnę porwał gniew: „To go, powiada, nie gnójcie w więzieniu!” A kasztelan na to: „Dobrze! od jutra każę pomostek na rynku stawić”. I na tym się rozeszli. Już ciebie, niebożę, chyba sam Pan Jezus zratuje...
Nastała długa chwila milczenia.
— Jakże? — ozwał się głuchym głosem Zbyszko. — To to już zaraz będzie?
— Za dwa albo trzy dni. Jak nie ma rady, to nie ma. Co ta mogłem, tom uczynił. Padłem do nóg kasztelanowi, proszę o zmiłowanie, ale on swoje: „Wynajdź prawo alibo pozór”. A co ja wynajdę? Byłem u księdza Stanisława ze Skarbimierza[591], aby do ciebie z Panem Bogiem przyszedł. Niechże choć ta sława będzie, że cię ten sam spowiadał, co i królową. Ale go nie znalazłem doma[592], bo był u księżny Anny.
— Może u Danuśki?
— Bogdać tam. Dziewka coraz zdrowsza. Pójdę do niego jeszcze jutro do dnia[593]. Powiadają, że po jego spowiedzi to ci zbawienie tak pewne, jakobyś je miał w torbie.
Zbyszko siadł, wsparł łokcie na
578
579
580
581
582
583
584
585
586
587
588
589
590
591
592
593