Balady i romanse. Adam Mickiewicz

Читать онлайн.
Название Balady i romanse
Автор произведения Adam Mickiewicz
Жанр Зарубежная классика
Серия
Издательство Зарубежная классика
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

krzyczą strasznemi głosy:

      „Przeklęty będzie, kto się nie dobije!…”

      „Broniłam, lecz próżny opór:

      Klęczą, na progach wyciągają szyje,

      A drugie przynoszą topór.

      „Gotowa zbrodnia. – Czyli wezwać hordy

      I podłe przyjąć kajdany,

      Czy bezbożnemi wytępić się mordy?

      „Panie, zawołam, nad Pany!

      „Jeśli nie możem ujść nieprzyjaciela,

      O śmierć błagamy u Ciebie, —

      Niechaj nas lepiej twój piorun wystrzela,

      Lub żywych ziemia pogrzebie!”

      „Wtem jakaś białość nagle mię otoczy,

      Dzień zda się spędzać noc ciemną;

      Spuszczam ku ziemi przerażone oczy,

      Już ziemi niema podemną!

      „Takeśmy uszły zhańbienia i rzezi.

      Widzisz to ziele dokoła?

      To są małżonki i córki Świtezi,

      Które Bóg przemienił w zioła.

      Białawem kwieciem, jak białe motylki.

      Unoszą się nad topielą;

      Liść ich zielony, jak jodłowe szpilki,

      Kiedy je śniegi pobielą.

      „Za życia cnoty niewinnej obrazy,

      Jej barwę mają po zgonie;

      W ukryciu żyją i nie cierpią skazy,

      Śmiertelne nie tkną ich dłonie.

      „Doświadczył tego car i ruska zgraja,

      Gdy, piękne ujrzawszy kwiecie,

      Ten rwie i szyszak stalowy umaja,

      Ten wianki na skronie plecie.

      „Kto tylko ściągnął do głębiny ramię,

      Tak straszna jest kwiatów władza,

      Że go natychmiast choroba wyłamie

      I śmierć gwałtowna ugadza.

      „Choć czas te dzieje wymazał z pamięci,

      Pozostał sam odgłos kary —

      Dotąd w swych baśniach prostota go święci

      I kwiaty nazywa cary.”

      To mówiąc, pani zwolna się oddala;

      Topią się statki i sieci,

      Szum słychać w puszczy, poburzona fala

      Z łoskotem do brzegu leci;

      Jezioro do dna pękło nakształt rowu,

      Lecz próżno za nią wzrok goni:

      Wpadła i falą nakryła się znowu,

      I więcej nie słychać o niej.

      ŚWITEZIANKA

      Jakiż to chłopiec piękny i młody,

      Jaka to obok dziewica,

      Brzegami sinej Świtezi wody,

      Idą przy świetle księżyca?

      Ona mu z kosza daje maliny,

      A on jej kwiatki do wianka;

      Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny,

      Pewnie to jego kochanka.

      Każdą noc prawie, o jednej porze,

      Pod tym się widzą modrzewiem.

      Młody jest strzelcem w tutejszym borze, —

      Kto jest dziewczyna? ja nie wiem.

      Zkąd przyszła? darmo śledzić kto pragnie;

      Gdzie uszła? nikt jej nie zbada:

      Jak mokry jaskier wschodzi na bagnie,

      Jak ognik nocny przepada.

      „Powiedz mi, piękna, luba dziewczyno,

      Na co nam te tajemnice?

      Jaką przybiegłaś do mnie drożyną?

      Gdzie dom twój, gdzie są rodzice?

      „Minęło lato, zżółkniały liście

      I dżdżysta nadchodzi pora;

      Zawsze mam czekać twojego przyjścia

      Na dzikich brzegach jeziora?

      „Zawszeż po kniejach, jak sarna płocha,

      Jak upiór błądzisz w noc ciemną?

      Zostań się lepiej z tym, kto cię kocha —

      Zostań się, o luba, ze mną!

      „Chateczka moja ztąd niedaleka,

      Pośrodku gęstej leszczyny;

      Jest tam dostatkiem owoców, mleka,

      Jest tam dostatkiem zwierzyny.”

      „Stój, stój – odpowie – hardy młokosie,

      Pomnę, co ojciec rzekł stary:

      Słowicze dźwięki w mężczyzny głosie,

      A w sercu – lisie zamiary.

      „Więcej się waszej obłudy boję,

      Niż w zmienne ufam zapały;

      Możebym prośby przyjęła twoje,

      Ale czy będziesz mi stały?”

      Chłopiec przyklęknął, chwycił w dłoń piasku,

      Piekielne wzywał potęgi,

      Klął się przy świętym księżyca blasku —

      Lecz czy dochowa przysięgi?

      „Dochowaj, strzelcze, to moja rada,

      Bo kto przysięgę naruszy,

      Ach biada jemu, za życia biada!

      I biada jego złej duszy!”

      To mówiąc, dziewka więcej nie czeka,

      Wieniec włożyła na skronie

      I, pożegnawszy strzelca zdaleka,

      Na zwykłe uchodzi błonie.

      Próżno się za nią strzelec pomyka,

      Kaczym wybiegom nie sprostał;

      Znikła, jak lekki powiew wietrzyka,

      A on sam jeden pozostał!

      Sam został, dziką powraca drogą,

      Ziemia uchyla się grzązka, —

      Cisza wokoło tylko pod nogą

      Zwiędła szeleszcze gałązka.

      Idzie nad wodą, błędny krok niesie,

      Błędnemi strzela oczyma;

      Wtem wiatr zaszumiał po gęstym lesie —

      Woda się burzy i wzdyma;

      Burzy się, wzdyma, pękają tonie,

      O niesłychane zjawiska!

      Ponad srebrzyste Świtezi błonie

      Dziewicza piękność wytryska.

      Jej twarz, jak róży bladej zawoje,

      Skropione jutrzenki łezką;

      Jako mgła lekka, tak lekkie stroje

      Obwiały postać niebieską.

      „Chłopcze mój piękny, chłopcze mój młody!

      Zanuci czule dziewica,

      Poco wokoło Świtezi