Nielegalni. Vincent V. Severski

Читать онлайн.
Название Nielegalni
Автор произведения Vincent V. Severski
Жанр Зарубежные детективы
Серия Czarna Seria
Издательство Зарубежные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788382520842



Скачать книгу

rano… Wasia! Co ty, jeszcześ nie wytrzeźwiał?

      – Jakoś mi to wyleciało… Będę pisał dzisiaj wieczorem. Po bani zawsze mi się umysł rozjaśnia – zażartował, by ukryć, że zupełnie zapomniał o tak ważnej sprawie.

      W bani było mocno napalone i zapach płonącego drewna wypełniał już szatnię, w której ubierało się kilku młodych piłkarzy. W pomieszczeniu obok bani Popow postawił na stole piwo oraz pociętą w talarki kiełbasę i kiszone ogórki. Zasiedli za stołem owinięci w ręczniki.

      – A ty, Oleg, już napisałeś swój raport? – zapytał Krupa, otwierając piwo.

      – Też jeszcze nie! – odparł Popow i po chwili zapytał: – Może napiszemy wspólnie?

      Mimo że nie miało to najmniejszego sensu, pytanie Popowa zabrzmiało bardzo poważnie. Tak się przynajmniej Krupie wydawało, bo mówiąc to, Oleg zawiesił głos i spojrzał na niego z dziwnym, surowym wyrazem twarzy. Tak innym od jego dotychczasowego ironicznego nastroju. Krupa jednak zignorował propozycję, biorąc ją za kolejny żart.

      Weszli do osmolonej bani, pachnącej wysuszonym drewnem i świeżą brzozą. Oleg od razu mocno polał rozżarzone kamienie i pomieszczenie wypełniła gorąca para.

      – Co teraz będzie, Oleg? Jak sądzisz… – zapytał Krupa.

      W odpowiedzi nie usłyszał jednak nic nowego. Na takie pytanie każdy w KGB odpowiedziałby tak samo. Trochę oczywistych frazesów, okraszonych banałami.

      Nagle przypomniał sobie, że ma w domu trzy tysiące dolarów, które dostał wczoraj od celników.

      A jeżeli oni są zamieszani w zabójstwo Stepanowycza? – pomyślał w przypływie zaniepokojenia. Muszę się natychmiast pozbyć tej forsy! Nie… może lepiej gdzieś ją schowam i przeczekam, a nuż wszystko się wyjaśni. Byłoby szkoda takiej kasy!

      Wyjął z wiadra dwie mokre brzozowe wiązki i jedną podał Olegowi.

      – Zamówiłeś już samochód, Wasia? Co ty chciałeś kupić? Nie pamiętam… Volkswagena passata? Ten twój opel chyba ledwo się już trzyma…

      Krupa wciąż się zastanawiał, co zrobić z pieniędzmi, i myśl o odjeżdżającym samochodzie jeszcze bardziej go zasmuciła.

      – Rozglądałem się… Mam znajomego, który ciągnie samochody z Niemiec. Obiecał mi znaleźć coś odpowiedniego. Ale wygląda, że nie wyrobię się finansowo. Stanowczy brak kasy!

      – Mogę ci pożyczyć, jeśli chcesz. Ile potrzebujesz?

      – Dzięki! Ale teraz nie miałbym z czego oddać. – Przez chwilę Krupie zrobiło się przyjemnie, bo po raz pierwszy ktoś bezinteresownie zaproponował mu pożyczkę.

      – Nie krępuj się, Wasia. Mogę ci pożyczyć trzy tysiące baksów. Na pół roku. Jak się zdecydujesz, daj znać. Jesteś porządny chłop! Wiem, że oddasz.

      Popow chlusnął wodą na kamienie i zaczął okładać Krupę po plecach brzozową miotłą, aż posypały się z niej liście i przylgnęły do ścian i ciała.

      – Wiesz co, Oleg? Skoro masz wolną kasę, może rzeczywiście pożyczyłbym te trzy tysiące – odparł po chwili Krupa, który zrozumiał, że właśnie znalazł sposób na rozwiązanie swojego problemu. Od razu zrobiło mu się lżej na duszy, wymęczonej od porannego telefonu Kondratowicza. – Chcesz, żebyśmy spisali jakąś umowę… coś w tym rodzaju? – zapytał.

      Popow pokręcił głową.

      Po kilkunastu minutach, spoceni i oblepieni zielonymi listkami, wyszli z bani i wzięli zimny prysznic. Otworzyli po następnym piwie, które smakowało jak po długiej podróży przez pustynię, chociaż było to tylko zwykłe żygulowskoje.

      – Masz alibi na piątkową noc? – zapytał niespodziewanie Popow.

      – Jasne! – niepewnie odpowiedział Krupa. – Czemu pytasz?

      – Nic, tylko tak… bo ja na przykład nie mam! – Znów w jego głosie zabrzmiała nutka ironii. – Z piątku na sobotę siedziałem w domu i oglądałem telewizję. Ale nic nie piłem, bo nie piję sam… A Stepanowycz był podobno mocno wlany. Czyli w zasadzie można powiedzieć, że mam coś więcej niż alibi. – Roześmiał się.

      – Oleg, ty chyba jesteś ostatnią osobą, którą można by o to podejrzewać! Zresztą sam mówiłeś, że to mogła być robota jakichś chuliganów… nie?

      – Tak słyszałem. Myślałem o tej sprawie – zaczął Popow, jakby deklamował na akademii. – Według mnie to było tak: Stepanowycz, wbrew temu, co o nim mówią, robił lewe interesy. Z czego miał taki samochód, ciuchy, daczę i forsę na dupy?! No… chyba nie z pensji! Nie jesteś przecież naiwny, Wasia, co? – Krupa pokiwał znacząco głową, krążąc wzrokiem gdzieś po stole. – Zastępca szefa kontrwywiadu, jeżeli robił interesy, to nie jakieś bazarowe przekręty. Taka figura z takimi kontaktami musiała wyciągać poważną kasę. To czym był zajęty z piątku na sobotę? Założę się, że liczył pieniądze i pił ze wspólnikami. Jeżeli były przy tym jeszcze jakieś kurwy, to bezpieka już na pewno wszystko wie. No… zgodzisz się, Wasia? Nie? – Oleg ciągnął w tym samym stylu. – Poszło pewnie o rozliczenia… albo wiedział za dużo… albo nie podzielił się z kim trzeba, jak to w takich interesach, i dostał kosą po brzuchu. Oficjalna wersja będzie inna… nawet jeżeli ustalą prawdę. Bo kto by tu pracował, gdyby nie mógł zarobić na boku? Wie to Łukaszenka, wie nasze kierownictwo i wie bezpieka… Przyznam, że nie przepadałem za Stepanowyczem, ale mi go szkoda – zakończył Popow i sięgnął po następne piwo.

      Kurwa! – pomyślał Krupa. Skąd on to wie? Wszystko pasuje jak ulał, tylko, kurwa, to nie ja go dziabnąłem! Może w tym interesie byli też inni, ja przecież nie wiedziałem wszystkiego. Ci celnicy, kurwa… oni byli podejrzani… to mafia. Stepanowycz też im nie ufał! Mogiła… kurwa! Tak czy inaczej mogiła!

      Krupa już zupełnie nad sobą nie panował. Patrzył na Popowa szeroko otwartymi oczami, ze śmiesznym wyrazem twarzy, i poczuł, że znów się poci, choć już dawno ostygł po wyjściu z bani.

      – No… mogło tak być… może masz rację! – Słowa i ton wypowiedzi Krupy rozchodziły się jak ręce i nogi u żołnierza z zaburzeniami koordynacji.

      – A ty, Wasia… co wczoraj robiłeś? – zapytał Popow jakby od niechcenia i poszedł pod prysznic.

      Szum lejącej się ostrym strumieniem wody nieco zagłuszał słowa, mimo to Krupa wyraźnie słyszał, jak Oleg mówi dalej:

      – Nietęgo wyglądałeś z rana! Jeżeli nie piłeś ze Stepanowyczem i nie urwał ci się film, to masz alibi… Idziemy do bani! – zarządził po wyjściu spod prysznica.

      Milczący Krupa podniósł się z ociąganiem i wszedł za Popowem, który już polał kamienie i usadowił się na najwyższej ławce. W bani było bardziej gorąco niż poprzednio. Wilgotne, wypełnione gorącą parą powietrze piekło w nozdrza i uszy, nie pozwalało swobodnie oddychać. Wydawało się, że myśli mogłyby się stopić jak wosk.

      Siedzieli w ciszy, strzepując co chwila pot zmieszany z wodą. Wyglądało, jakby każdy z nich, zatopiony w myślach, rozważał, co powinien teraz zrobić, powiedzieć.

      – To ja piłem wczoraj ze Stepanowyczem i… – odezwał się cicho Krupa z nisko zwieszoną głową, patrząc pod nogi.

      Zrobił to instynktownie, nie planował wyznać tego Popowowi, ale czuł gdzieś głęboko w podświadomości, że sam się z tym wszystkim nie upora, że potrzebuje rady, a Oleg doskonale to zrozumie, będzie wiedział, co trzeba robić. Poczuł nagle ulgę, bo liczył, że Oleg mu pomoże. Nie miał pojęcia jak, ale był tego pewny.

      Popow nawet na niego nie spojrzał.

      – Od