Nielegalni. Vincent V. Severski

Читать онлайн.
Название Nielegalni
Автор произведения Vincent V. Severski
Жанр Зарубежные детективы
Серия Czarna Seria
Издательство Зарубежные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788382520842



Скачать книгу

– zapytał Konrad, przeczuwając, że to spotkanie ma jakiś związek z jego wezwaniem do Centrali.

      – Minister Kamiński, prezes IPN Małecki, szef i Ciężki… Byli w doskonałym nastroju.

      Oczywiście! „Mamy pilną sprawę, prosto z pałacu”. Teraz przynajmniej wiem, od kogo z pałacu, ale co tu robił Małecki? – pomyślał.

      Otworzyły się drzwi i do sekretariatu wszedł energicznie Ciężki, wypełniając sobą połowę pomieszczenia.

      – Witam, panie naczelniku! Idziemy do szefa! – zakomunikował, wyciągając rękę na powitanie.

      Było już dobrze po dwunastej, gdy Konrad wyszedł z gabinetu szefa, z grubą zieloną teczką w ręku. Zabrał swój telefon komórkowy z kasetki i pożegnał się z Małgosią. Zjechał windą do podziemnego garażu, gdzie zaparkował służbowe audi A4.

      Przejazd przez miasto o tej porze zajął mu ponad trzydzieści minut. Tym bardziej że musiał się jeszcze upewnić, czy nie jest przypadkiem śledzony, gdyż siedziba firmy Vigo na dwudziestym piętrze była jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic Agencji.

      Gdy tylko wszedł do Wydziału, zauważył przez szybę Sarę rozmawiającą przez telefon i dał jej znak, by natychmiast do niego przyszła. Sekretarce polecił, by poprosiła też Marka Belika, i zakazał jej łączenia rozmów.

      Zebrali się w ciągu minuty. Usiedli za stołem konferencyjnym, każdy w innym końcu. Konrad położył przed sobą zieloną teczkę.

      Widząc jego naburmuszoną minę, Sara wiedziała już, że czeka ich jakaś nowa robota. Nigdy tego po sobie nie okazywała, ale Konrad w takich sytuacjach trochę ją śmieszył.

      Zaraz przygryzie dolną wargę – pomyślała.

      – No to mamy robotę ekstra! – powiedział, przygryzając na moment dolną wargę. Sara musiała się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. – Na terenie twierdzy brzeskiej zakopane jest przedwojenne archiwum NKWD. Mamy je wykopać i dostarczyć do IPN! Sprawą interesuje się osobiście on… z dużego pałacu – wyrecytował i zamilkł.

      Po dłuższej chwili pierwsza odezwała się Sara.

      – To co? Zostaliśmy teraz archeologami? Co jest grane, naczelniku Radku? Nie ma w RP specjalistów od takich zadań? Albo ja czegoś tu nie rozumiem, albo robisz sobie jaja, albo zaraz to wyjaśnisz! Co za twierdza?

      – No i tu, pani zastępco naczelnika Saro, jest pies pogrzebany. To twierdza brzeska, w Brześciu zwanym Litewskim, tyle że on nie leży na Litwie, ale na Białorusi. To miasto po drugiej…

      – A to co innego! To ciekawe! – przerwała mu i tym samym lekko ironicznym tonem dodała: – Jeszcze czegoś podobnego nie robiliśmy. Trzeba sprawdzić, czy mamy jakichś górników w Wydziale.

      Konrad patrzył na Marka, który w ogóle nie zareagował, chociaż powinien był coś powiedzieć, bo nie uczestniczył w zbyt wielu akcjach specjalnych.

      Wiedział o tej sprawie już wcześniej! To jasne – pomyślał Konrad. Na pewno wczoraj przy kielichu Ciężki wszystko mu wygadał. Stąd dzisiaj u Marka ta poalkoholowa czerwień. Oni w coś grają!

      – Ale bez żartów! To może być bardzo skomplikowana i ryzykowna operacja – kontynuowała Sara poważnym już tonem. – Znam dobrze sytuację operacyjną na Białorusi… Już to czuję! To będzie wymagać dużych sił i środków, a przecież mamy inne operacje w toku…

      – Najwyższy priorytet! – Było jasne, że takie polecenie Konrad otrzymał od szefa.

      – Coś mi się tu nie podoba! – Sara z głośnym pstryknięciem zapaliła papierosa. – Archiwum dla IPN, najwyższy priorytet, pałac prezydencki… Mamy odłożyć operacje, do których przygotowujemy się od miesięcy, i te, które realizujemy, żeby dostarczyć jakieś stare papiery? Czy ty to rozumiesz? Konrad! Ten kraj oszalał na punkcie teczek!

      Wyglądała na prawdziwie poruszoną. Marek w dalszym ciągu milczał, a Konradowi wydawało się, że unika jego wzroku.

      – Posłuchaj, dziewczyno. – Głos Konrada zabrzmiał nieprzyjemnie. – Taki mamy rozkaz. Nie nasza sprawa o tym dyskutować! Musimy to zrobić i tyle. A wcześniej sprawdzić, czy to w ogóle jest możliwe… Mamy na to półtora miesiąca.

      Sara popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Nigdy nie powiedział do niej „dziewczyno”, i to takim tonem. Wypadło to tak nienaturalnie, że aż ją zabolało. Zamilkła.

      – Tutaj – wskazał na teczkę – mam wszystkie materiały dotyczące tej sprawy. Znam ją ogólnie. Teraz muszę się z nią zapoznać szczegółowo. Dzisiaj jest czwartek, więc… – zastanowił się chwilę – zbierzemy się w poniedziałek i przedstawię wam moją ocenę. Potem wy to przeczytacie. Do końca przyszłego tygodnia powinniśmy mieć gotowy szkic operacji… jakiś plan, który przedstawimy szefowi. Najpóźniej w przyszły piątek musimy zwrócić oryginalne dokumenty do IPN. Takie nam wyznaczył terminy.

      – To wszystko? – zapytała chłodno Sara i podniosła się do wyjścia.

      – Wszystko – odpowiedział Konrad takim samym tonem.

      Gdy tylko wyszli i został sam, skinął na Marcina, który od dłuższego czasu kręcił się za drzwiami, wyraźnie szukając z nim kontaktu.

      – O co chodzi, Marcin? – zapytał.

      – No… chciałem z szefem porozmawiać. Mam taką osobistą sprawę. No… taką nie do końca osobistą. Nie wiem, co robić!

      – Przyjedź do mnie w sobotę wieczorem. Wypijemy piwo, pogadamy, okej? – zaproponował, bo był pewny, że w biurze Marcin nie zdobędzie się na szczerość.

      Marcin odpowiedział skinieniem głowy i smutnym uśmiechem. Konrad wstał, objął go ramieniem i razem wyszli z sali konferencyjnej.

      Wszedł do pokoju Sary, która siedziała tyłem do wejścia i patrzyła przez okno, paląc papierosa. Wiedziała oczywiście, że wszedł, ale nie zareagowała. Było jej przykro.

      – Idziesz dzisiaj na piwo? – zapytał, stojąc za jej plecami.

      – Nie mam ochoty! – rzuciła chłodno.

      – To nie było pytanie. Idziesz dzisiaj na piwo! Ze mną! Zielona Gęś, o dziewiętnastej! Rozumiesz?

      Miły ton jego głosu nie pasował do wypowiadanych słów. Sara powoli zaczęła sobie uświadamiać, że Konrad zachował się tak obcesowo, bo widocznie z jakiegoś powodu musiał.

      Pewnie dlatego, że siedział tam Belik. To jasne! – dotarło do niej nagle i zrobiło jej się miło, ale i głupio, że źle oceniła Konrada.

      – Oczywiście! – odrzekła, wciąż siedząc do niego tyłem.

      – Saro – kontynuował. – Ściągnij natychmiast M-Irka! Nieważne, gdzie są. Mają być w Polsce najpóźniej w sobotę rano! – powiedział takim tonem, by nie było wątpliwości, że są ku temu poważne powody, i pokiwał znacząco głową.

      Nie musiał mówić nic więcej. Zrozumiała go doskonale.

      Witalij Bobriukow miał dwadzieścia osiem lat i dopiero od roku pracował w ambasadzie Federacji Rosyjskiej w Warszawie jako trzeci sekretarz do spraw prasowych. Była to jego pierwsza zagraniczna placówka, a przyjazd tu stanowił naturalną konsekwencję zatrudnienia w Wydziale Polskim Służby Wywiadu Zagranicznego, dokąd trafił przed czterema laty zaraz po szkole wywiadu.

      Życie i praca w Polsce bardzo mu odpowiadały, chociaż miał wcześniej inne, może ciekawsze propozycje wyjazdu.

      Lubił Polskę i Polaków, ich poczucie humoru, lubił polskie jedzenie,