Nielegalni. Vincent V. Severski

Читать онлайн.
Название Nielegalni
Автор произведения Vincent V. Severski
Жанр Зарубежные детективы
Серия Czarna Seria
Издательство Зарубежные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788382520842



Скачать книгу

oni są w stanie zrozumieć, dlaczego przez dwadzieścia pięć lat pracowałem dla brytyjskiego wywiadu? Dlaczego zdecydowaliśmy się z bratem na taki wybór? Czy Jan, którego widziałem przecież ostatni raz w czterdziestym szóstym roku przed jego wyjazdem do Londynu, jako oficer MI6 zgodziłby się na ujawnienie całej prawdy o naszym życiu po wojnie, cichej walce z komunizmem? Od jego śmierci minęło już dwadzieścia pięć lat… Jak mogę decydować za niego?!

      Profesor siedział zatopiony w myślach i patrzył na Małeckiego obojętnym wzrokiem. Czuł, że czas wracać do domu.

      Prezes odprowadził go do wyjścia i wrócił do pokoju. Zastał Ruperta przeglądającego z uwagą teczkę profesora.

      – Zenek, zostaw te materiały, najpierw ja muszę je przejrzeć. Zrób notatkę z przebiegu spotkania i postaraj się, by była jak najbardziej szczegółowa – powiedział spokojnie Małecki i włożył dokumenty do swojego sejfu.

      – Może mógłbym je przejrzeć? Tylko dzisiaj. Bardzo by mi pomogły w przygotowaniu notatki. Jutro bym je zwrócił, panie prezesie. – Głos Ruperta był nienaturalny, nietypowy, jakby chciał coś wyprosić, ale Małecki tego nie zauważył. Wciąż był pod wrażeniem spotkania z profesorem i myśli rozbiegały mu się na wszystkie strony.

      – Porozmawiamy jutro. Idź już do siebie – powiedział krótko, jakby go ignorował.

      Usiadł w fotelu naprzeciwko okna i próbował podsumować to ponadczterogodzinne spotkanie z Bardą. Jednak zamiast wyciągnąć racjonalne wnioski, chłodno ocenić to, co usłyszał, czuł, że musi przede wszystkim przedyskutować tę sprawę z Marcinem, gdyż sam nie jest w stanie określić, jakie ona może mieć skutki polityczne, a tym bardziej jak można ją wykorzystać. Co robić?!

      – Pani Halinko, proszę mnie połączyć przez rządówkę z pałacem, z ministrem Marcinem Kamińskim – powiedział przez interkom.

      Po chwili oczekiwania na jego biurku zadzwonił telefon.

      – Witaj, Marcin! Co słychać?… Twoje wystąpienie w Belwederze było świetne, niektórzy mówią, że aż za dobre! Ha, ha, rozumiesz?!… U mnie w porządku, dziękuję. Też myślę, że powinniśmy się zobaczyć, i to natychmiast!… Spokojnie, bez nerwów! Miałem dzisiaj nadspodziewanie ciekawą i długą wizytę pewnego emerytowanego profesora z Wrocławia. Musisz koniecznie posłuchać tej opowieści. Na pierwszy rzut oka to takie wojenne historyjki, jakich mam tu pełno. Ale tym razem to coś zupełnie innego! To niezwykłe!… Tak? Dobrze!… Nazywa się Kazimierz Barda, to znana postać w świecie nauki, ma osiemdziesiąt osiem lat i myślę, że nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia tego, co mi opowiedział… Dobrze, mogę. Jutro o trzynastej w restauracji Dom Polski. Cześć!

      Postanowił, że pojedzie dzisiaj do Sztokholmu kolejką podmiejską. Odkąd władze wprowadziły opłaty za wjazd samochodem do centrum, częściej korzystał z komunikacji publicznej. Nie był przesadnie oszczędny, jak zwykli szwedzcy emeryci. Nie przywiązywał specjalnej wagi do pieniędzy, bo nigdy mu ich nie brakowało i gdyby chciał, mógłby sobie pozwolić na znacznie więcej.

      Bardziej teraz liczył się dla niego czas, a dojazd samochodem trwał dwa razy dłużej niż kolejką. Oprócz tego wolał poruszać się pieszo, bo kiedy jeździł samochodem, zawsze miał trudności z ustaleniem, czy jest obserwowany.

      Z Jakobsbergu do centrum kolejka jechała dokładnie dziewiętnaście minut. Wsiadł do pociągu o dziesiątej pięćdziesiąt osiem. W wyciszonym i nowoczesnym wagonie miał czas, by spokojnie pomyśleć.

      Nie czuł się dobrze. Mimo że wziął dwie tabletki iprenu, wciąż bolała go głowa. Wszystko przez rozmowę z Carlem, który zadzwonił do niego z samego rana. Tak czekał na sygnał od syna, ale gdy odebrał telefon i miał z nim porozmawiać, zupełnie się pogubił.

      Legendowanie różnych czynności, do którego się uciekał, by ukryć swoje szpiegowskie rzemiosło, było w rzeczywistości zwyczajnym kłamstwem, chociaż nigdy tego tak nie określał. Nigdy nie kłamał w domu wobec Ingrid czy Carla, nigdy nie kłamał w sprawach osobistych. Był szczery i uczciwy, na śmierć i życie oddany rodzinie, solidny i odpowiedzialny w pracy. Uważał, że jego drugie życie toczy się w innym wymiarze i że rodzina nie ma z tym nic wspólnego.

      Ingrid, za którą wciąż tęsknił, pożegnała się z nim świadoma swego przeznaczenia i uszczęśliwiona wspólnie spędzonymi wspaniałymi latami. Ani razu się nie zastanawiał, czy wyjawić jej prawdę. Zresztą czy kiedykolwiek byłby na to odpowiedni moment? Nie mógł tego zrobić ani w pierwszym dniu, kiedy się spotkali, ani w ostatnim. Ale teraz czuł jakiś dziwny, mocny żal. Za czymś nieokreślonym. Gdzieś jednak w głębi duszy wiedział, że zrobił coś nie tak w swoim życiu, i nie dawało mu to spokoju.

      Teraz miał tylko Carla. Z taką dumą patrzył, jak otrzymuje pierwszy stopień oficerski, a dzisiaj syn jest już komandorem.

      – Jakże chciałbym zobaczyć wnuki! – wyszeptał.

      Moje drugie życie odejdzie razem ze mną, kiedy tylko będzie trzeba… ze względu na Carla – pomyślał.

      Już dawno temu się z tym pogodził. Bał się tylko, czy potrafi dostrzec ten jeden jedyny właściwy moment, kiedy będzie musiał to zrobić.

      Jego dwa światy mogły istnieć tak długo obok siebie, bo był do tego dobrze przygotowany – technikę legendowania miał we krwi. Nawet nie mógł sobie przypomnieć choć jednego dnia, by było inaczej.

      Ten poranny telefon od Carla zburzył jego idealny porządek. Oba światy przecięły się po raz pierwszy. Dotąd uważał, że to absolutnie niemożliwe, nigdy bowiem nie popełnił błędu. Zawsze pamiętał o rocznicy śmierci Ingrid. To był święty dzień jego i Carla, kiedy tylko we dwóch spotykali się na cmentarzu Haga Norra. Tak było zawsze, odkąd zostali sami. Lecz tego ranka, kiedy Carl zadzwonił i zapytał, o której pojadą na cmentarz, on odpowiedział jak automat, że musi jechać do Umeå na spotkanie ze znajomym. Carl, który miał wziąć urlop na ten dzień i specjalnie przylecieć do Sztokholmu, bez słowa odłożył słuchawkę.

      Oba światy gwałtownie splotły się ze sobą, kłamstwo z legendą, i pierwszy raz nie potrafił rozwiązać tego problemu. Ani zrozumieć! Po prostu nie potrafił!

      Patrzył na swoje niewyraźne odbicie w szarym oknie pociągu i czuł żal przechodzący w fizyczny ból.

      Była dokładnie jedenasta siedemnaście, kiedy pendeltåg dojechał na Dworzec Centralny.

      Poprzedniego dnia wieczorem jak zwykle dokładnie zaplanował swoją trasę po mieście. Musiał odebrać zamówiony bilet na prom do Gdańska. To miała być jego pierwsza podróż do Polski.

      Wyszedł z przejścia podziemnego i stanął przed dworcem, bez parasola, choć zanosiło się na deszcz. Obok niego przelewał się tłum ludzi spieszących do metra, na lunch, do pociągu. Zdał sobie sprawę, że nie zwraca na nich uwagi, nie patrzy na twarze, ubrania, jakby go to w ogóle nie obchodziło. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nagle przestało mieć to dla niego znaczenie, i poczuł nieznaną mu dotychczas ulgę. Postanowił, że wbrew temu, co zaplanował sobie wczoraj, uda się po bilet prosto do Morskiego Biura Podróży na Gamla Stan. Po raz pierwszy w życiu podjął decyzję, że nie będzie się sprawdzał!

      – Akurat nie dzisiaj, nie mam siły, nie dzisiaj – powiedział cicho do siebie.

      Ruszył naprzód krótką ulicą Klara Vattugrand, po czym wszedł przez bramę na teren niedużego skweru wokół kościoła Świętej Klary. Wydawało mu się, że nogi ma odlane z ołowiu.

      Po kilkudziesięciu metrach wyszedł przeciwległą bramą na Klara Östra Kyrkogata, gdzie nagle zatrzymał się i spojrzał za siebie, w perspektywę przykościelnego parku. Zrobił to odruchowo, nienaturalnie. Nigdy nie sprawdzał się tak agresywnie.

      Czy