Szalej. Monika Drzazgowska

Читать онлайн.
Название Szalej
Автор произведения Monika Drzazgowska
Жанр Современная зарубежная литература
Серия
Издательство Современная зарубежная литература
Год выпуска 0
isbn 9788308071625



Скачать книгу

e49e5500pb256h590e9392aff2.jpg"/>

      Spis treści

      Karta redakcyjna

      Dedykacja

      Poniekąd

      No

      Owszem

      Byle

      Ani

      Oby

      Lada

      Bodaj

      Nie

      Pono

      Istotnie

      Tak

      Słownictwo kaszubskie i regionalne

      Opieka redakcyjna: ANITA KASPEREK

      Redakcja: BIANKA DZIADKIEWICZ

      Korekta: ANNA MILEWSKA, KAMIL BOGUSIEWICZ, EWA POLAŃSKA

      Projekt okładki i stron tytułowych: TOMASZ MAJEWSKI

      Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ

      © Copyright by Monika Drzazgowska

      © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2020

      Published by arrangement with

      Beata Stasińska Literary Agency

      Wydanie pierwsze

      ISBN 978-83-08-07162-5

      Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.

      ul. Długa 1, 31-147 Kraków

      tel. (+48 12) 619 27 70

      fax. (+48 12) 430 00 96

      bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40

      e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

      Konwersja: eLitera s.c.

      Warrenowi Ellisowi

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      PONIEKĄD

      Poniekąd zaistnieje.

      Poniekąd nie.

      – Dobrze ci w tej ciemnej zieleni – usłyszy od matki, gdy kupi nowy sweter.

      Dostanie kształt, na którym ułoży się tkanina. Kształt kobiety.

      Dostanie to, co przynależy kobiecie. Odpowiednie organy, łatwo dostrzegalną miękkość ruchów, wyższy i dźwięczniejszy ton głosu. Nie wykorzysta tego, bo nikt nie nauczy jej sięgać po marzenia kobiecymi sztuczkami – nie nachalnie, ale delikatnym ruchem biodra, sugestią, zręcznie wygraną ciszą w słuchawce telefonicznej.

      Poniekąd się odważy.

      Poniekąd schowa się w głębokim cieniu.

      Na konkurs plastyczny pod tytułem Ja, drzewo pośle rysunek brzozy o pniu dość spróchniałym, by wiosną z zagrzebanych w nim kokonów wydostały się owady. Dojrzałe osobniki kruszczycy złotawki przedstawi kroplami zielonej i złotej farby strzepniętej palcami z pędzla na karton. Przy krawędzi brystolu namaluje samice grzejące w blasku słońca metalicznie połyskujące pokrywy; w tle pozostałe zielonkawe drobiny rozfruną się w poszukiwaniu kwiatowego nektaru. Praca nie zdobędzie żadnej nagrody, a ona po latach, oglądając obrazek, zrozumie, że źle rozłożyła akcenty – nie drzewo miało być w centrum, w centrum powinny być złote krople owadów, rodzących się z próchna i zachwycających pancerzami wykutymi słonecznym blaskiem. Tylko wprawne oko, nawykłe do szukania osobliwości, jest zdolne odnaleźć owada w leśnych ostępach. To wyjątkowy okaz, jakim i ona chciałaby być.

      Zanim pojawi się na świecie, żyć będą jej babka i prababka. Tej ostatniej nigdy nie pozna, ale przypuszczalnie poza skinięciem głowy i wymaganym pocałunkiem w dłoń i tak z tej znajomości niewiele by wynikło. Zgodnie z życzeniem prababki dzieci żyły w odosobnieniu, w miejscu, które opuszczały przy wielkich rodzinnych okazjach, starannie wymyte, uczesane, z pacierzem na ustach.

      Babka z kolei w powojennym zamieszaniu trafi na wieś zabitą dechami, da się zapłodnić pierwszemu lepszemu, który wyjdzie z lasu, z oczami czarnymi od gęstwiny, grzechu i brudu, z pustym żołądkiem i nieugaszonym pragnieniem kobiety. Dziadek przywita przyszłą żonę słodką gruszką, rozkrojoną kozikiem i ułożoną na dużym, srebrnym talerzu, a potem poprosi, by wybrała sobie któryś z opuszczonych domów. Babce spodoba się ta rozrzutność po latach głodu i biedy. W dziękczynieniu za łaski głosić będzie – ku radości kolejnych proboszczów – pochwałę jedności rodziny oraz wierności mężowi i pozorując pomniejszanie własnych potrzeb, zdecydowanie wyjdzie na swoje.

      Babka odchowa dzieci. Jedna z córek, gdy dorośnie, wymknie się przez sad sąsiada w stronę drogi, przetnie ją i znajdzie zagajnik pełen poziomek. Potrząśnie mokrymi włosami – umyła je przed chwilą – i wysuszy w gorącym powiewie znad dojrzewającej pszenicy. Przy przekrzywionym znaku przystanku autobusowego spotka się spojrzeniem z młodym technikiem maszyn rolniczych. Wymienią pozdrowienia, on zauważy pysznie rozwiane włosy, mocne udo i kretonową sukienkę w kwiaty. Ona dostrzeże jasne oczy, porządne buty i teczkę – dowód, że mężczyzna nie brudzi rąk. Technik zapyta dziewczynę, czy zajdzie w piątek na potańcówkę. Ona stawi się podniecona i pełna nadziei, że dla niej nie tylko „knajpa, kościół, widok z mostu”, że coś więcej. W piątek wieczorem za remizą poczną pierwsze dziecko, córkę. Młody ojciec przez resztę życia nie otrząśnie się z zaskoczenia swoim złotym strzałem i na wszelki wypadek wycofa się na bezpieczne pozycje, niby zakneblowany szokiem. Młoda matka spędzi życie w przekonaniu, że niespełnioną seksualność da się przekuć na trud pracy nad dziećmi, by weszły w dorosłość z przeświadczeniem, że naturalność w sferze intymnej stanowi zagrożenie. Zastosuje wobec potomstwa dostępne środki zapobiegawcze: zakazy, zniechęcanie, zastraszanie, zajęcia pozalekcyjne i obrabianie działki po godzinach.

      Poniekąd się urodzi.

      Poniekąd nie.

      Urodzi się ciałem, podczas porodu pośladkowego niemal rozerwie matkę na pół. Rozkrzyczy się na cały szpital i ujmie pielęgniarki ciemnym lokiem na czole. Otworzy oko na pykającą jarzeniówkę pod sufitem, dostanie odpowiednie szczepionki i przyssie się do piersi. Gdy zaprocentują lata wiejskiego chowu, spojrzy łaskawiej na swoje ciało; wcześniej zmitręży sporo czasu na zżymanie się na niedostatecznie zgrabną figurę oraz sztywne włosy. Miejskie dziewczyny, od pierwszych lat życia przestraszone przemijaniem i przeglądające się w sobie nawzajem, w końcu zaczną marszczyć się i zbierać w palce fałdy wiotczejącej skóry. Ona przeglądać się będzie w kałużach i pękniętych szybach drewutni. Luster w domu znajdzie niewiele – jedno w łazience, drugie w orzechowej okleinie toaletki; jedno za wysoko dla dziewczynki, drugie na strychu, na który wstęp był wzbroniony. Dopiero we własnym mieszkaniu przed dużym lustrem, przeznaczonym do wyszukiwania niedoskonałości ciała, dojrzy mocne włosy i białe zęby.

      Nie urodzi się nigdy dla siebie samej. Nie