Название | Listy od astrofizyka |
---|---|
Автор произведения | Neil deGrasse Tyson |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788366575769 |
Wynik testu IQ wykazuje dużą korelację ze średnią ocen w szkole średniej i college’u, ale kiedy człowiek dostanie swoją pierwszą pracę, nikt go już nie pyta o średnią z dyplomu. Wtedy ważne okazują się umiejętności społeczne, cechy przywódcze, umiejętność rozwiązywania rzeczywistych problemów, rzetelność, przedsiębiorczość, obowiązkowość, ambicja, etyka pracy, życzliwość, empatia i tym podobne. Zatem moim zdaniem dyskusje na temat związku między rasą a ilorazem inteligencji nie mają żadnego znaczenia, a na pewno nie większe niż rozmowy o związku między rasą a kolorem włosów czy też między rasą a upodobaniami kulinarnymi.
Nie znam swojego IQ. Nigdy nie zostało zmierzone. W szkole średniej byłem mniej więcej w połowie stawki rocznika liczącego siedmiuset uczniów. Niewielu nauczycieli (czy kolegów z klasy) powiedziałoby więc o mnie: „On zajdzie daleko”. Dlaczego? Ponieważ system edukacji jest zafiksowany na wynikach testów. Tymczasem już drugi rok z rzędu trafiam na listę „Harvard 100”, czyli spis stu najbardziej wpływowych wciąż żyjących absolwentów Uniwersytetu Harvarda. Powodzenia w dyskusjach z krewnymi. Jeśli ktokolwiek z nich będzie miał jakieś pytanie, z chęcią postaram się na nie odpowiedzieć. Ale zdecydowanie są ważniejsze tematy do omawiania niż IQ.
Neil deGrasse Tyson
100 mil na godzinę
czwartek, 3 maja 2012 r.
Jak leci, Ty[4]? Sądzę, że mogę Cię tak nazywać, ponieważ mam wrażenie, że znam Cię osobiście.
Obejrzałem dosłownie każdą sekundę wszystkich Twoich filmów na YouTubie. Przychodziłbym na Twoje prelekcje, ale praca wymaga ode mnie ciągłych podróży. Nazywam się Jarrett Burgess i gram zawodowo w baseball. Zdecydowałem się napisać tego mejla, ponieważ od czwartego roku życia chciałem zostać astronautą. Zainspirowałeś mnie i dałeś mi wiarę, że warto robić to, co się kocha, chociaż społeczeństwo i rodzina naciskają na mnie, żebym grał w baseball. Pragnę być znany ze swoich odkryć i zrobić coś ważnego dla nauki. Nie chcę, żeby definiował mnie baseball.
Nagrywaj dalej swoje filmy – docierasz nawet do takich osób jak ja. Jasne, potrafię z zapola rzucić piłkę z prędkością 100 mil na godzinę albo przebiec 60 jardów w 6,2 sekundy, a także wybić piłkę kijem na ponad 410 stóp. Nawet kiedy jestem na boisku, myślę o nauce. Chcę dążyć do swojego celu w nauce. Potrzebuję pomocy i wskazówek, od czego powinienem zacząć. Mam 21 lat i jestem bardzo gorliwy, bardzo rzetelny, a do tego, co najważniejsze, mam niesamowitą wyobraźnię. I kocham kosmos.
Proszę, pomóż mi, Neil, jak tylko możesz. Docenię to.
Jarrett Burges
~
Drogi Jarrecie,
dziękuję za tak zdecydowaną deklarację związania się z kosmosem. Nakreśliłeś dylemat, który dotyka wielu osób w naszym społeczeństwie: czy powinno się robić to, w czym jest się najlepszym? To, czego oczekują od nas inni? Czy też to, co się najbardziej kocha?
Uwielbiam baseball (napisałem kilkadziesiąt tweetów na ten temat), zatem niełatwo przyszłoby mi poradzić osobie, która potrafi cisnąć piłkę z taką prędkością, by zajęła się badaniem wszechświata. Ale jednocześnie tak się składa, że uwielbiam to, co sam robię. Dzięki temu mam silną wewnętrzną motywację i pęd do doskonalenia się w mojej dziedzinie każdego dnia – bezgranicznie.
Jeśli dobrze pamiętam, zawodnicy niższych lig zarabiają naprawdę niewiele. Zatem czas spędzony w systemie farm[5] ma służyć rozwijaniu umiejętności w oczekiwaniu na powołanie do klubu z pierwszej ligi, a nie na gromadzeniu majątku. Wydaje mi się, że mógłbyś zamiast tego uczęszczać do dobrego college’u z mocną drużyną baseballową, gdzie miałbyś możliwość regularnie grać, a jednocześnie kształcić się na astrofizyka. Jeśli mnie pamięć nie myli, na początku lat osiemdziesiątych XX wieku Roger Clemens był miotaczem na Uniwersytecie Teksańskim w Austin, poprowadził drużynę do rozgrywek na szczeblu ogólnokrajowym, a potem grał w Major League.
W tym samym czasie Brian May odnosił sukcesy jako gitarzysta legendarnego zespołu rockowego Queen, a potem… a potem… a potem… zdecydował się zrobić doktorat z astrofizyki. Obronił go ledwie kilka lat temu.
Idę o zakład, że większość osób zachęcających Cię do dalszej gry w baseball spodziewa się, że kiedyś zaczniesz bardzo dużo zarabiać. Ale to oznaczałoby, że Twoja kariera zostałaby podporządkowana dążeniu do bogactwa, a nie poszukiwaniu kosmicznego spełnienia. Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy jedyną motywacją są pieniądze, ludzie często tracą z oczu ważniejsze źródła szczęścia.
Dopóki nie skończysz fizyki lub astrofizyki w college’u (i nie zaliczysz wszystkich zajęć z matematyki z obowiązkową obecnością), nie dowiesz się, w czym jesteś lepszy – nauce czy sporcie. Warto byłoby się o tym przekonać. Jeśli okaże się, że jesteś lepszy w sporcie niż w nauce, ale nie stracisz swojego zamiłowania do wszechświata, wrócisz do zawodowej gry, pograsz przez dziesięć lat, w zimowe miesiące pracując na tytuł magistra, a potem – tak jak Brian May – kiedy już zarobisz mnóstwo pieniędzy, zrobisz doktorat.
Gdybyś opóźnił wejście do zawodowego baseballu i udał się do college’u, by skończyć fizykę (jednocześnie cały czas uprawiając ten sport), trafiłbyś na nagłówki gazet – zwłaszcza we współczesnym świecie, w którym bardzo mało pisze się o nauce. A gdybyś jednak nie trafił, już ja dopilnuję, żeby tak się stało.
Tak czy owak, niezmiernie się cieszę, że pomogłem choćby w niewielkim stopniu podtrzymać ogień Twojego kosmicznego zapału.
Z najlepszymi życzeniami
Neil deGrasse Tyson
Gdybym był prezydentem
Wśród kakofonii wyjątkowo zawziętych sporów w kongresie dział Sunday Review „New York Timesa” wydrukował wypowiedzi niepolityków, które stanowiły dokończenie zdania: „Gdybym był prezydentem, to…”. Poniżej zamieszczam niezredagowaną wersję mojej opublikowanej odpowiedzi.
~
niedziela, 21 sierpnia 2011 r., „New York Times”
Postawienie problemu jako „Gdybym był prezydentem, to…” sugeruje, że gdyby usunąć jednego przywódcę i zastąpić go innym, nagle z Ameryką wszystko byłoby w porządku – tak jakby to nasi przywódcy byli źródłem wszystkich naszych niedomagań.
To chyba dlatego wykształciliśmy tradycję zaciekłego atakowania naszych polityków. Są zbyt konserwatywni? Zbyt liberalni? Zbyt religijni? Zbyt ateistyczni? Zbyt homoseksualni? Zbyt homofobiczni? Zbyt bogaci? Zbyt głupi? Zbyt mądrzy? Zbyt etniczni? Zbyt rozpustni? Intrygujące zachowanie, zważywszy, że co dwa lata wybieramy 88% członków Kongresu.
Drugą wciąż zakorzeniającą się tradycją jest oczekiwanie, że wszyscy inni w naszym zróżnicowanym kulturowo kraju powinni dzielić dokładnie te same poglądy co my – i to na wszystkie sprawy.
Dla człowieka