Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-60-4



Скачать книгу

na wyższą rangę. Na wieść, że rozważano mój awans i że zaprzepaściłem szansę, przeżyłem ciężki szok.

      Graves nadal patrzył na mnie i zdałem sobie sprawę, że oczekuje na jakąś odpowiedź.

      – Tak jest! – powiedziałem. – Racja. Zrozumiałem, sir.

      – Dobrze.

      Zachowywałem pokerową twarz, lecz w głowie miałem mętlik. Czy powinienem się stawiać? Czy wygłupiłem się, nie trzymając się scenariusza? Czy w ogóle chciałem być weteranem? Na żadne z tych pytań nie byłem w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi.

      – Centurionie… – zagadnął weteran Harris, pochylając się do przodu – chciałbym później pomówić z panem na osobności. Czy mógłbym na to liczyć?

      – Odmawiam – odparł natychmiast Graves. – Z góry wiem, co zamierzasz powiedzieć, Harris.

      – Sir, po prostu nie rozumiem, jak mógł pan…

      – Weteranie – uciął Graves – zgłosiłeś swoje uwagi. Twój raport został wzięty pod uwagę i uważnie rozpatrzony. Specjalista McGill otrzymał reprymendę i dotkliwą karę. Sądzę, że powinieneś się tym zadowolić i dać sobie spokój.

      – Tak jest!

      – Możecie się rozejść.

      Harris i ja wyszliśmy razem z gabinetu centuriona. Byłem mocno skołowany. Harris chyba też.

      Odwrócił się do mnie z wyrazem dzikiej wściekłości na twarzy.

      – Postawię sprawę jasno, McGill – powiedział. – Nie obchodzi mnie, co się stanie. Nie obchodzi mnie, na jaki debilny pomysł wpadnie wierchuszka, jeśli chodzi o awanse. Nigdy nie będę ci salutował!

      Nie byłem pewien, co o tym myśleć, ale facet zaczynał już działać mi na nerwy. Trudno zachować zimną krew, kiedy ktoś wiecznie się na tobie wyżywa.

      – Weteranie Harris – zacząłem – pamięta pan dzień, kiedy się poznaliśmy? Przyszedłem do Izby Werbunkowej i to pan osobiście namówił mnie, żebym wstąpił do Legionu Varus.

      – Jak mógłbym zapomnieć? Nie ma godziny, żebym nie żałował tamtego dnia!

      – A pamięta pan, jak powiedział, że nie nadaję się do innych legionów, bo jestem odmieńcem? Że jestem jak kwadratowy kołek, który nie pasuje do ich okrągłych dziurek? Powiedział mi pan, że w Legionie Varus ceni się żołnierzy, którzy myślą samodzielnie. Że ta ekipa poszukuje odmieńców. I że tacy jak ja są mile widziani.

      – Zwykła reklamowa gadka-szmatka! – zaperzył się Harris.

      – Cóż, sądzę, że w pańskiej gadce było ziarno prawdy, bo taki właśnie jestem. W mojej naturze leży chodzenie własnymi ścieżkami i sprawianie kłopotów tym, którzy trzymają się utartych szlaków. Może to dlatego tak szybko awansowałem i kto wie, być może będę awansował dalej.

      Harris warknął zbolałym głosem:

      – Boże, dopomóż!

      Na następnym skrzyżowaniu poszliśmy każdy w swoją stronę. Dotarłem do kwatery, gdzie już czekał na mnie Carlos. Ja to mam szczęście!

      – Oto i on! – zawołał, rozkładając szeroko ramiona. – Mój ulubiony zdradliwy gad! O co poszło tym razem, McGill? Wypatrzyłeś wśród kotów jakąś dupeczkę, której nie miałeś serca odstrzelić? Czy może zatęskniłeś za zbieraniem opieprzu od centuriona? Wiem, wiem, nie dostałeś reprymendy już od ponad miesiąca. Na pewno nudziłeś się jak mops w tej twojej lepiance w Georgii!

      – Nie do końca – odparłem, uśmiechając się od ucha do ucha. – Zabiłem tam trzech ludzi w dniu, kiedy wylatywaliśmy na misję.

      – Słyszałem. Znowu dostałeś pierdolca. Mam nadzieję, że trochę ci go zostało na wypadek, gdybyśmy natknęli się na złodziei sklepowych na Świecie Postępu.

      – Tylko tyle się tam dzieje? – zapytałem poważnym tonem. – Okradanie sklepów, przemyt, jakieś przekręty podatkowe? Przed tym mamy chronić innych?

      Carlos pokręcił głową.

      – Gorzej. Z tego, co udało mi się wyłuskać po przeczytaniu paru raportów dowódców Germaniki w sieci, na Tau Ceti prawie nigdy nic się nie dzieje. Ta misja to zwykła pokazówka. Dlatego te wypierdki z Germaniki zawsze tak ją sobie chwaliły.

      – Czytałeś o świecie, do którego lecimy na misję? Jestem w szoku!

      Wzruszył ramionami.

      – Raporty sugerujące, jakobym był opóźniony, zawsze były mocno przesadzone. W przeciwieństwie do tych oznaczonych twoim nazwiskiem.

      Ot, cały Carlos. Jednak tym razem z jakiegoś powodu nie nabrałem ochoty, by mu przywalić. Głowę zaprzątały mi rezultaty mojego spotkania z Gravesem.

      – Chcesz usłyszeć coś, co zwali cię z nóg? – zapytałem.

      – Pewnie, że chcę! Jesteś gejem, prawda? Zawsze to podejrzewałem. Tym razem wygram zakład i zgarnę całą pulę jednostki!

      Nie zwracałem zbytniej uwagi na Carlosa. A już na pewno go nie słuchałem. Podszedłem do przeciwnej ściany naszej małej kwatery i stuknąłem w nią palcem. Ściana posłusznie wyświetliła Świat Postępu. Naszym celem była błękitno-szara planeta, która od nocnej strony świeciła jak choinka bożonarodzeniowa. Bezkresne miasto z rdzenną populacją dobijającą biliona humanoidów. Z kosmosu wyglądała na interesującą, ale już czułem w ustach smak sprężonego powietrza.

      – Wiesz, że ten obrazek to ściema, prawda? – zapytał Carlos.

      Nie odpowiedziałem. Stanął obok mnie i również wlepił wzrok w cel naszej podróży.

      – Graves powiedział, że byłem na jego krótkiej liście ludzi do awansu na weterana – powiedziałem. – Ale wykreślił mnie przez ćwiczenia.

      – Ożeż ty… – syknął Carlos. – Kiepska sprawa. Ale jak się tak zastanowić, to ani trochę mi cię nie żal. Pomyśleć, że miał cię znowu awansować, a ja nadal czekam na stopień specjalisty. Co to, kurde, ma być? Ty codziennie wkurzasz pół legionu, a i tak to ja jestem u niego na jakiejś liście ludzi do gnojenia. Co takiego zrobiłem?

      Spojrzałem na niego.

      – Choćby to, że wiecznie kłapiesz jadaczką.

      – No dobra, rzeczywiście. Za to ty nigdy nie słuchasz rozkazów. To dużo gorsze!

      – Nie chodzi o to, że ich nie słucham. Przynajmniej niezupełnie. Po prostu interpretuję je na swój wyjątkowy sposób.

      W odpowiedzi Carlos zarechotał obleśnie.

      – Oficerowie to uwielbiają! – stwierdził, jednak za chwilę spochmurniał. – Serio uważasz, że to przez kłapanie jadaczką nigdzie nie zaszedłem?

      Pokiwałem głową.

      – Jestem pewien. Denerwuje ich, jeśli ktoś działa na własną rękę, ale w jakimś stopniu cenią inicjatywę. Za to nie trawią przemądrzałych krzykaczy!

      Carlos chrząknął.

      – Muszę nad tym popracować.

      Na chwilę przestałem obserwować jaśniejącą projekcję świata, ku któremu zmierzaliśmy, i spojrzałem na kumpla z niekłamanym zdumieniem. Nie przypominałem sobie, by Carlos kiedykolwiek przyjmował na klatę krytykę ani tym bardziej przyznawał, że musi się poprawić.

      Cóż, jak widać dla każdego jest jakaś nadzieja.

      – 8 –

      Wielki dzień nadszedł dopiero po miesiącu. „Minotaur” wyszedł z nadprzestrzeni, zatrzymał się na chwilę,