Miłość czyni dobrym. Katarzyna Bonda

Читать онлайн.
Название Miłość czyni dobrym
Автор произведения Katarzyna Bonda
Жанр Классические детективы
Серия Wiara, Nadzieja, Miłość
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1553-0



Скачать книгу

      – Dieter? – odgadł.

      Zbyt dobrze ją znał.

      Potwierdziła.

      – Dolę z zegarka ci oddam, jeśli dostanę komplet papierów na nazwisko Tarima Kamberet. Wszystko jedno, jaki kraj, ale miejsce urodzenia Francja. Reszta danych niech będzie prawdziwa.

      – Idiotyczne nazwisko. Od razu wiadomo, że ściema.

      – Tarima Kamberet – powtórzyła. – Zapiszę ci, bo szkoda blankietów. Prawo jazdy, paszport, karty identyfikacyjne. Ma być komplet dobrej lewizny.

      – Jak zamierzasz to zrobić? To jakaś mrzonka! – Yanek kręcił głową. Źle sobie radził z nową odsłoną niepodległej siostrzyczki. Zaatakował: – Nie będę się zajmował twoim bachorem, jak pójdziesz siedzieć!

      – Nigdy nie powierzyłabym ci swojego dziecka – syknęła. – Pogadam z mamą. Poza papierami nic od ciebie nie chcę. Jeszcze zarobisz.

      – Nie uciekniesz.

      – Chcę spróbować.

      – Gary się pojawi i zaraz do niego polecisz. Pójdziecie do łóżka i będzie stara piosenka.

      – W branży wszyscy tak myślą – przyznała. – Dlatego się uda.

      Dalej mówiła spokojnie, ale próbując naśladować sposób mówienia brata:

      – Bo Gertrud to cwaniara, ale kocha Gary’ego jak durna. Zgodzi się na każde warunki. Zapłaci każdy hajc, żeby łajdaka wyciągnąć z mamra. Piersią go zasłoni, kiedy pojawi się Rollo z lufą.

      – Kto? – skrzywił się Yanek.

      – Taki jeden cyngiel. Sprząta w razie kłopotów. – Gertrud machnęła ręką i kontynuowała: – A ponieważ jest głupią ćmą, można mieć ją tanio i wykorzystać na odstrzał. Przecież nie ucieknie daleko, póki mamy Gary’ego.

      Zaczęła jeść. Kroiła kotleta jak najdrobniej i nosiła do ust, jakby znajdowali się na dworze książęcym, a nie w bloku w Essen.

      – A ty chcesz wziąć kasę i zwiać.

      – Ty to powiedziałeś.

      – Myślisz, że cię nie znajdą?

      – Nie.

      Yanek z trudem ukrywał zaciekawienie.

      – Oczywiście jeśli masz naprawdę dobry calak[3] na Tarimę – podkreśliła.

      – Gary’ego znaleźli. Myślisz, że jesteś od niego lepsza?

      – Naprawdę sądzisz, że on jest wariatem?

      – Wiadomo, że nie. Odciąga proces.

      Gertrud jadła, popijała piwem.

      – Dobre zrobiłam, co? Gdyby życie ułożyło się inaczej, byłabym perfekcyjną panią domu.

      – Dlaczego cię nie znajdą? – dociekał Yanek.

      W jego oczach pierwszy raz dostrzegła nutę respektu.

      – Bo zajmą się poszukiwaniem kogoś innego. Kiedy uciekają dwa psy i jeden znika w krzakach, a drugi popyla utartym traktem, za kim gonisz?

      – Myślisz, że pogoń nie zanurkuje w krzaki? Nie zapomną o drugim kundlu. Zwłaszcza jeśli łup jest godziwy. A będzie jak skurwysyn.

      – Nie zapomną, ale odpuszczą, jeśli uwierzą, że ten pierwszy wziął wszystko. Tak jak wierzą teraz, że Gary udaje szaleńca.

      – A nie udaje? – zdziwił się Yanek.

      Gertrud z satysfakcją spostrzegła, że brat jest skołowany. Jej intryga go przerastała.

      – To nie ma znaczenia. Kasę ma Marc Baptiste Rockefeller, tylko nie może jej ruszyć. Myślisz, że dlaczego pomagał Gary’emu w szpitalu? Ile zapłacił za adwokatów, kuracje… Gary i Marc grają w swoją grę, a dopóki Frencha pilnuje prokuratura, VAL też nie ma ruchu. Jest pat. Ale to się może zmienić, kiedy Rockefeller sięgnie do skarbca.

      – Albo kiedy Gary umrze. Myślałaś o tym?

      Gertrud chciała odrzec, że nieustannie. To, że jej męża wykończą byli wspólnicy, było swego czasu jej największą obsesją, ale dziś patrzyła na to wszystko inaczej. W jednej chwili zmieniła się jej optyka. W parku zrozumiała, co tak naprawdę zaplanował Gary, i poza nią nikt z przyjaciół lub wrogów nie pojmie, że porzucenie Gertrud było z jego strony największym poświęceniem. Może nawet dowodem miłości, jeśli ktoś wierzy w romantyczne bzdury. W przypadku śmierci albo szaleństwa Frencha to Bruno bierze wszystko, a bez niej – Gertrud – dostępu do funduszu małego nie mają ani oni, ani prokuratura, ani żadne inne służby. Już Gary o to zadbał, Gertrud była pewna, choć nie zamierzała tego wyjaśniać bratu.

      – Powtarzam ci, śmierć ani choroba psychiczna mojego męża niczego nie zmieniają, bo on już tej forsy nie ma. Co innego, gdyby to samo spotkało Marca. To Rockefeller stoi teraz na szczycie Solgevaru. I tym muszę się zająć.

      – Myślisz, że sięgnie do skarbca? Przecież wie, kim jesteś. W życiu nie odsłoni się przed żoną przeciwnika.

      – Ten Polak to zrobi.

      – Von Hochberg?

      – Jest pod ścianą, ale to ambitny krętacz. Naraję go Rockefellerowi jako klienta.

      – Oszust ma pokonać oszusta? – wykrzywił się Yanek. – To może być ciekawe.

      – Gary mnie nie interesuje. Za to jego forsa i owszem.

      Yanek milczał długo, aż w końcu rzekł lekkim tonem:

      – Akurat trafiłem trochę dobrej włoszczyzny. Oryginały i rejestrowane, więc uważaj. Pewnie nie wierzysz, ale trzymam za ciebie kciuki, Schwester.

      – Wolałam osiedlić się pod Paryżem, ale Toskania też może być. Też cię kocham, bydlaku. – Uśmiechnęła się, siląc się na serdeczny ton, i dodała w myślach: Tak bardzo, że jak skończę, zadbam, by nie mieć z tobą nic wspólnego. Auf Wiedersehen, Bruder.

      Frankfurt nad Menem, Niemcy, październik 1998

      Bukiet był zbyt doskonały, więc Wolf pogniótł go, by Carla uwierzyła, że układał go ślepiec, a dodatkowo przytrzasnął drzwiami, kiedy wysiadał z windy. Wiedział, że płatki rozsypały się na piętrze, ale nie zamierzał ich zbierać. Zawiesił laskę na przedramieniu i nacisnął jej główkę. Klucz na kółku wysunął się jak ostrze noża sprężynowego. Wymacał zamek i otworzył drzwi do mieszkania.

      – Carlo, kochanie! – zawołał radośnie, choć z sypialni słyszał dwa głosy stłumione przez muzykę relaksacyjną.

      – Igy?

      Żona przybiegła niemal natychmiast. Słyszał jej krótki oddech i oczyma wyobraźni widział zdumione spojrzenie, więc wyciągnął ramiona do powitania.

      – Niespodzianka. Udało mi się wrócić wcześniej.

      Carla objęła go, wtuliła twarz w jego ramię. Czuł, że na sobie ma tylko jedwabny szlafrok i jest rozgrzana. Pachniała olejkiem z paczuli oraz innym mężczyzną. Nie skomentował tego. Pozwolił jej stać bez ruchu, by Vaanat zdążył się ubrać i opuścić ich mieszkanie. Wolf słyszał wyraźnie szelest wkładanych spodni, zasuwanie zamka oraz płytkie, podszyte lękiem sapanie. Potem powolne kroki, jak zapewne sądzili kochankowie – bezszmerowe. Kiedy Vaanat był już bezpieczny przy drzwiach, Carla odważyła się wyswobodzić z ramion męża i chwyciła kwiaty. Z sypialni dobiegał świergot ptaków, a potem uderzono w gong. Wolfowi zdawało się, że dzięki tym dźwiękom dostrzega wszystko