Название | Niespokojna krew |
---|---|
Автор произведения | Роберт Гэлбрейт |
Жанр | Ужасы и Мистика |
Серия | Cormoran Strike prowadzi śledztwo |
Издательство | Ужасы и Мистика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788327160645 |
Robin, która właśnie sączyła wodę, gwałtownie wciągnęła powietrze i wstrząsnął nią paroksyzm kaszlu. Klienci przy pobliskich stolikach zerkali w jej stronę, gdy krztusiła się i parskała. Złapała leżącą na stole papierową serwetkę, by wytrzeć sobie brodę i załzawione oczy.
– Co? – wydyszała. – Dlaczego tak powiedziałeś, na litość boską?
– Bo Adam to jęczący kutas, a Luke jest skończonym dupkiem.
Wciąż próbując wykasłać wodę z tchawicy, Robin roześmiała się ze łzami w oczach, lecz jednocześnie pokręciła głową.
– Kurde, Cormoran – powiedziała, gdy wreszcie zdołała się normalnie odezwać.
– To nie ty masz za sobą bity tydzień w ich towarzystwie. Ten mały zasraniec Luke zepsuł mi nowe słuchawki, a potem świsnął nogę. W dodatku Lucy mi zarzuciła, że faworyzuję Jacka. Oczywiście, że go faworyzuję, bo tylko on jeden z nich jest porządny.
– Tak, ale mówienie ich matce…
– No wiem – odrzekł z westchnieniem Strike. – Zadzwonię i ją przeproszę. – Przez chwilę milczał. – Ale do kurwy nędzy – warknął – dlaczego muszę zabierać na spacery wszystkich trzech? Dwaj pozostali mają w nosie wojsko. „Adam się popłakał, kiedy wróciliście z War Rooms”. Bo uwierzę. Temu małemu draniowi nie spodobało się raczej to, że coś Jackowi kupiłem. Gdyby Lucy dopięła swego, musiałbym ich zabierać na grupowe wycieczki co weekend, i mogliby na zmianę wybierać, dokąd pójdziemy. Chodzilibyśmy do zoo i na pieprzone gokarty, przepadłoby to wszystko, co podoba mi się w spotkaniach z Jackiem. Lubię Jacka – powiedział Strike tonem, w którym pobrzmiewało zdziwienie. – Interesują nas te same sprawy. O co chodzi z tą obsesją na punkcie identycznego traktowania ich wszystkich? Pomyślałbym raczej, że uświadomienie sobie, że nic nie należy ci się z góry, to przydatna życiowa lekcja. Niczego nie dostaje się z automatu tylko dlatego, że jest się z kimś spokrewnionym. Ale dobra, Lucy chce, żebym kupował reszcie prezenty. – Podniósł ręce i nakreślił w powietrzu ramkę. Zamówię taki obrazek: „Spróbuj nie być małym zasrańcem”, żeby Luke mógł go sobie powiesić na ścianie.
Kupili torebkę przekąsek i ruszyli w dalszą drogę. Gdy znowu wjechali na autostradę, Strike wyraził żal, że nie może zmienić Robin za kółkiem. Stary land rover był jednak zbyt wielkim wyzwaniem dla jego sztucznej nogi.
– Nieważne – powiedziała Robin. – Wcale mi to nie przeszkadza. Co cię tak bawi? – dodała, widząc uśmieszek Strike’a, który znalazł coś w torbie z prowiantem.
– Angielskie truskawki – powiedział.
– A co w tym śmiesznego?
Opowiedział jej, jak Dave Polworth wścieka się z powodu produktów, na których brakuje informacji, że pochodzą z Kornwalii, i o jego proporcjonalnym do tej wściekłości zadowoleniu, że w formularzach coraz więcej lokalsów przedkłada tożsamość kornwalijską nad angielską.
– Teoria tożsamości społecznej jest bardzo ciekawa – powiedziała Robin. – Tak jak teoria samokategoryzacji. Uczyłam się o nich na uniwerku. Bo widzisz, obie oddziałują zarówno na gospodarkę, jak i na społeczeństwo…
Mówiła zadowolona jeszcze parę minut, zanim zerknęła w bok i zdała sobie sprawę, że Strike zapadł w głęboki sen. Postanowiała nie brać mu tego za złe, ponieważ był siny ze zmęczenia. Zamilkła i nie liczyła na żadną próbę komunikacji z jego strony, pomijając sporadyczne burkliwe chrapnięcia, dopóki nie obudził się gwałtownie na przedmieściach Swindon.
– Cholera – powiedział, wycierając usta wierzchem dłoni. – Wybacz. Długo spałem?
– Mniej więcej trzy godziny – powiedziała.
– Cholera – powtórzył. – Wybacz. – Natychmiast sięgnął po papierosa. – Kimałem na najbardziej niewygodnej kanapie na świecie i codziennie rano bladym świtem budziły mnie pieprzone bachory. Chcesz coś przekąsić?
– Tak – powiedziała Robin, zapominając o diecie. Pilnie potrzebowała zastrzyku energii. – Czekoladę. Angielską albo kornwalijską, bez znaczenia.
– Wybacz – powiedział Strike po raz trzeci. – Mówiłaś coś o teorii społecznej czy jakoś tak.
Uśmiechnęła się.
– Zasnąłeś mniej więcej w chwili, kiedy przedstawiałam ci swój fascynujący pomysł na zastosowanie teorii tożsamości społecznej w pracy detektywistycznej.
– A zatem? – zachęcił, próbując nadrobić uprzejmością to, co wcześniej zaprzepaścił.
Robin, która doskonale wiedziała, że zadał to pytanie właśnie z tego powodu, odrzekła:
– Mówiąc w skrócie, mamy skłonność do przydzielania siebie i innych do grup, a to zazwyczaj prowadzi do przeceniania podobieństw między członkami danej grupy i niedoceniania podobieństw łączących członków grupy i osoby, które do niej nie należą.
– Więc mówisz, że Kornwalijczycy nie są nieokrzesaną solą ziemi, a Anglicy nadętymi dupkami? – Strike odwinął batonik Yorkie i włożył jej do ręki. – Brzmi to mało prawdopodobnie, ale wspomnę o tym Polworthowi przy następnym spotkaniu.
Nie skusił się na kupione przez Robin truskawki, otworzył puszkę coli i gdy zbliżali się do Londynu, wypił ją, paląc papierosa i patrząc, jak niebo nabiera krwistej barwy.
– Wiesz, że Dennis Creed wciąż żyje? – odezwał się, patrząc na drzewa za oknem. – Dziś rano czytałem o nim w internecie.
– Gdzie siedzi? – spytała Robin.
– W Broadmoor – odrzekł. – Najpierw wsadzili go do Wakefield, potem do Belmarsh, a w dziewięćdziesiątym piątym przenieśli do Broadmoor.
– Jak brzmiała diagnoza psychiatryczna?
– Kontrowersyjnie. Psychiatrzy nie byli zgodni co do tego, czy w czasie procesu był poczytalny. Bardzo wysoki iloraz inteligencji. Ostatecznie ława przysięgłych uznała, że miał świadomość, że postępuje źle, i dlatego trafił do więzienia, a nie do szpitala. Ale widocznie później rozwinęły się u niego jakieś objawy, bo skierowano go na leczenie. Przeczytałem o nim bardzo niewiele – ciągnął Strike – ale rozumiem, dlaczego śledczy prowadzący sprawę uznał, że Margot Bamborough mogła być jedną z ofiar Creeda. Ponoć w okolicy widziano małego vana jadącego z niebezpieczną prędkością mniej więcej w porze, w której szła w kierunku pubu Three Kings. Podczas niektórych innych porwań – wyjaśnił Strike w odpowiedzi na pytające spojrzenie Robin – Creed poruszał się vanem.
Nim Robin skończyła jeść batonik, wzdłuż autostrady rozbłysły latarnie.
– „Spoczywa w świętym miejscu” – zacytowała.
Strike, który wciąż palił papierosa, prychnął.
– Typowe spirytystyczne bzdury.
– Tak myślisz?
– Tak, do diabła, właśnie tak myślę – powiedział Strike. – To bardzo wygodne, że ludzie w zaświatach potrafią mówić wyłącznie hasłami z krzyżówek. Daj spokój.
– Dobra, wyluzuj. Tylko głośno myślałam.
– Gdybyś chciała, mogłabyś znaleźć „święte miejsce” wszędzie. Clerkenwell, na którym zniknęła… Cały ten obszar ma jakieś religijne konotacje. Mnisi czy coś. Wiesz, gdzie mieszkał Dennis Creed w siedemdziesiątym