Five Nights At Freddy's. Aport. Scott Cawthon

Читать онлайн.
Название Five Nights At Freddy's. Aport
Автор произведения Scott Cawthon
Жанр Книги для детей: прочее
Серия Five Nights at Freddy’s
Издательство Книги для детей: прочее
Год выпуска 0
isbn 9788382250251



Скачать книгу

nerda niż zwykle, zwrócił się do uczniów tymi słowy:

      – Teraz, kiedy rozumiemy już, czym jest pole punktu zerowego, zobaczmy, czy uda nam się ustalić, jakie to ma znaczenie w świecie realnym. W związku z tym porozmawiamy dziś o generatorach zdarzeń losowych.

      Super!, pomyślał Greg.

      – Generator zdarzeń losowych, zwany potocznie REG – mówił nauczyciel – to maszyna, która jakby rzuca monetą. Oczywiście nie dosłownie. Jest ona zaprojektowana tak, by generowała losowy wynik, tak samo jak dzieje się wtedy, gdy rzucacie monetą, przy założeniu, że nie oszukujecie.

      Pan Jacoby uśmiechnął się szeroko i mówił dalej:

      – Zamiast reszki i orła REG generuje dodatni lub ujemny impuls, które następnie przerabia na jedynki i zera, znane wam jako kod binarny, język komputerów. Kiedy impulsy zostają zmienione w kod binarny, można je zapisywać i liczyć. Naukowcy budują generatory zdarzeń losowych, by badać wpływ, jaki ma na wydarzenia skupiona myśl. Rozumiecie?

      Greg skinął głową i zobaczył, że to samo zrobiła Kimberly.

      – Wspaniale. – Nauczyciel klasnął w dłonie. – Udało mi się zdobyć niewielki REG i teraz pora wykonać kilka eksperymentów intencjonalnych. Połączę was w pary.

      Greg wstrzymał oddech. Czy się uda?

      Musiał przeczekać tylko dwie pary, by się dowiedzieć.

      – Greg i Kimberly – powiedział pan Jacoby. – Będziecie pracować razem.

      Kimberly z wdziękiem obróciła się na krześle, zarzucając włosami niczym w reklamie szamponu. Uśmiechnęła się do Grega, a on prawie rozpłynął się z wrażenia. Musiał przytrzymać się stolika, by nie spaść z krzesła.

      Jego marzenie się spełniło.

      Odpowiedział Kimberly uśmiechem i pomachał tak gwałtownie, że aż zbladł jej uśmiech. Siłą woli powstrzymał się jednocześnie przed wstaniem. Miał dość rozumu, by wiedzieć, że gdyby zatańczył w miejscu, ludzie śmialiby się z niego latami.

      Pan Jacoby przesadził wszystkich tak, by wybrane pary siedziały razem. Poprosił, by wymienili się numerami telefonów, aby móc się ze sobą kontaktować. Greg ledwie opanował drżenie rąk, gdy przekazał Kimberly komórkę i wziął jej telefon w lśniącym fioletowym etui, by wpisać swój numer. Kiedy już wymienili numery, a pan Jacoby zaczął wyjaśniać zasady eksperymentu, telefon Grega zawibrował, ale zgodnie z zasadami obowiązującymi w klasie, chłopak go zignorował. Dopiero gdy był na korytarzu, po ustaleniu z Kimberly, kiedy się spotkają, by zrealizować pierwszy etap eksperymentu, sprawdził wiadomość. Była od Aporta.

      Gratulacje.

      Pod koniec dnia Greg nie mógł się już doczekać, by wrócić do domu i opisać swój sukces w dzienniku. Niestety rano spóźnił się na autobus i musiał pojechać do szkoły na rowerze. Nie stanowiło to problemu, ale teraz wiatr dął z południowego wschodu i był tak silny, że Greg nie był w stanie jechać, bo wciąż spychało go w stronę szkoły. W końcu poddał się i resztę drogi przeszedł pieszo, prowadząc rower.

      Był tak zamyślony, że kompletnie zapomniał o małym diable, który mieszkał obok. Teraz miał wrażenie, jakby wystartowała w jego stronę wściekła kudłata rakieta. Prawie dostał zawału, gdy pies wspiął się na stojący w ogrodzie stół, przeskoczył przez płot i ruszył prosto na Grega.

      – Cholera! – Upuścił rower i plecak i w ostatniej chwili złapał psa, który uderzył go w pierś, próbując zatopić zęby w jego gardle. O co temu zwierzakowi chodziło? Wiedziony instynktem, przerzucił go z powrotem za płot.

      Kiedy pies spadł na ziemię, zaczął szczekać i warczeć, rzucając się na niewysokie deski płotu. Greg nie czekał na rozwój wydarzeń. Złapał rower i plecak i pognał do domu. Kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, zorientował się, że z trudem łapie powietrze. Osunął się na podłogę w kałużę wody, która spłynęła z jego kurtki, i napisał SMS do Hadiego:

      Ten upiorny pies próbował mi rozszarpać gardło. Przeraził mnie na śmierć.

      NIC CI NIE JEST? – odpisał Hadi.

      Wstrząśnięty, niezmieszany.

      LOL – odpisał Hadi.

      Tamtej nocy Greg miał koszmary. Trudno się temu dziwić. Przez całą noc śniło mu się, że biegał po opuszczonej pizzerii, uciekając a to przed Aportem, a to przed pozbawionym twarzy mężczyzną, a to przed psem sąsiadów, podczas gdy rośliny w restauracji rosły tak szybko, że zamieniły ją w dżunglę. W tym czasie stojący na scenie REG wypluwał zera i jedynki w tak błyskawicznym tempie, że prawie nie dało się tego zarejestrować gołym okiem.

      Greg obudził się zlany potem. Czy ten sen oznaczał, że to wszystko działa… czy nie?

      Otrząsnął się i wyjrzał za okno, gdzie deszcz padał prawie poziomo. Jeszcze silniejszy wiatr? Najwyraźniej Dare miał rację co do tegorocznych burz. Greg był już spóźniony do szkoły, więc szybko narzucił na siebie jakieś ubrania i ruszył pędem w stronę drzwi. Po drodze pomachał mamie, która rozmawiała przez telefon. Zignorował tatę, wpatrującego się ponuro w projekt na laptopie i popijającego kawę.

      Założył kurtkę przeciwdeszczową, złapał plecak, wyskoczył z domu i zbiegł po schodach. Tam zatrzymał się gwałtownie, po czym stracił równowagę, aż musiał złapać się poręczy.

      Wytrzeszczył oczy, serce zaczęło mu bić jak szalone, a żołądek się skręcił w supeł.

      To niemożliwe.

      Odwrócił się od tego, co miał przed oczami, chwiejnym krokiem podszedł do najbliższego krzaka i zwymiotował. W żołądku miał tylko wodę, która wyleciała wraz z żółcią. A potem, chociaż już nic tam nie było, próbował wymiotować dalej.

      W końcu opadł na najniższy stopień i otarł usta. Miał zmarznięte, sztywne palce. Wziął kilka głębokich oddechów, wzdrygając się na kwaśny zapach wymiotów i smród dochodzący od tego, co leżało przy jego rowerze.

      Wstał. Nie miał na to ochoty, a nogi odmawiały mu posłuszeństwa, ale musiał coś zrobić, nim wyjdą rodzice. Rozejrzał się rozpaczliwie wokół, jakby ktoś mógł się zjawić i mu pomóc, chociaż było to tak naprawdę ostatnie, czego by sobie życzył, i starał się wymyślić, co dalej. Cóż, tak naprawdę wiedział, co trzeba zrobić. Powinien to przenieść. A to znaczyło, że musiał tego dotknąć. Ani myślał to zrobić.

      Walnął się w czoło.

      – Myśl, idioto!

      To zadziałało. Wyciągnął klucze z kieszeni i poszedł do szopy na tyłach domu. Dwa razy upuścił klucze, nim zdołał włożyć właściwy do zamka, a kiedy wszedł do środka, był już cały przemoczony. Wyjął czarny plastikowy worek.

      Kiedy już zaczął działać, robił wszystko z niesłychaną prędkością. Zatrzasnął drzwi do szopy, nie przejmując się hałasem, bo wiatr i deszcz wszystko zagłuszały. Pognał z powrotem do roweru.

      I znów musiał spojrzeć na to, czego wcale nie chciał widzieć. Tym razem jednak zmusił się, żeby uważnie się przyjrzeć. Martwy pies sąsiadów leżał oparty o tylne koło roweru Grega. Miał rozdarte gardło i był cały wybebeszony, a jego wnętrzności walały się po betonie. Jego ciało było sztywne, oczy szeroko otwarte i pełne przerażenia, możliwe, że po raz pierwszy… i ostatni… w życiu. Greg zmusił się do obejrzenia ran. Tak. Potwierdziły się jego przypuszczenia. Tego psa nie zabił nóż ani jakiś ostry przedmiot. Został brutalnie rozszarpany zębami i pazurami. Zaatakowało go inne