Grzeczna dziewczynka. Anna Sakowicz

Читать онлайн.
Название Grzeczna dziewczynka
Автор произведения Anna Sakowicz
Жанр Современные любовные романы
Серия
Издательство Современные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 9788381775304



Скачать книгу

gdzie pracował od piętnastu lat, i rzadko bywał w Polsce. Tam założył rodzinę i chyba wsiąkł w tamtejszy klimat. Rodzice mieszkali kilka kilometrów od niej i codziennie od czterech lat zmagali się z alzheimerem. Miranda miała czasami wrażenie, że jest członkiem rodziny Adamsów, a nie Świerków. Zresztą dlatego pisała pod pseudonimem jako Dobson. Miranda Dobson brzmiało światowo i zdecydowanie lepiej wyglądało na okładce niż Świerk.

      – Co tam ugotowałaś? – spytała babka i zajrzała jej przez ramię. – Wygląda jak kupa niemowlaka – skomentowała.

      – To krem z pietruszki z gruszką – wyjaśniła. – Jest bardzo dobry i zdrowy.

      – No – zaśmiała się babka i nagle poklepała wnuczkę po brzuchu. Skóra zatrzęsła się niczym galareta. – Dobrze to ty wyglądasz. Jak pomieszkam tu kilka dni, to będę gruba jak ty.

      Miranda miała ochotę przegryźć staruszce tętnicę. Ważyła sześćdziesiąt pięć kilo przy wzroście metr siedemdziesiąt. Czuła się dobrze w swoim ciele, choć doskonale wiedziała, że już dawno temu pozbyła się kaloryfera z brzucha. Zmienił się w sflaczałe ciasto, które poddało się grawitacji i stało się galaretowate. Może i nie było przyjemne w dotyku, ale nie zamierzała z tego powodu rozpaczać. A zasuszone i zgarbione ciało babki na pewno wyglądało lepiej, oj tak! Chętnie by jej podsunęła pod nos lustro. Obawiała się tylko tego, że wzrok bazyliszkowy powaliłby seniorkę na miejscu i musiałaby się tłumaczyć na policji, jak to się stało, że szanowna babcia zeszła z tego świata od razu po przekroczeniu progu domu swojej pierworodnej wnuczki.

      – Ty też niczego sobie – odparła, stawiając na stole talerze z zupą. Po chwili na środku każdego z nich zrobiła kleksik z naturalnego jogurtu i posypała go prażonym słonecznikiem.

      – No teraz to wygląda jak kupa niemowlaka, który nażarł się pestek – zakpiła babcia i z obrzydzeniem zamieszała w talerzu. Po chwili włożyła jednak łyżkę do ust. Zaraz drugą i trzecią. Więcej się nie odzywała, choć kilka razy wypluła na stół słonecznik. Miranda przyklasnęła w myślach, że dobra nasza, bo babka wyskrobała talerz do czysta i poprosiła o dokładkę.

      – Tylko bez pestek! – zaznaczyła.

      – Smakuje ci?

      – Jem, żeby się nie zmarnowało – odparła. – Ponadto dzisiaj środa, a ja w środy i piątki nie jem mięsa.

      – No tak… – westchnęła i podała dokładkę.

      – Ale ty jak chcesz mięcho, to się nie krępuj. Mnie nie przeszkadza.

      – Ja nie jem mięsa w ogóle – odparła Miranda.

      – Jak to w ogóle?

      – Normalnie. Jestem wegetarianką, kocham zwierzęta, więc ich nie jem.

      – To ty się tak upasłaś na roślinach? – szczerze zdziwiła się staruszka i znów pokazała na brzuch wnuczki, która szybko pociągnęła dres i jeszcze bardziej się przygarbiła. Dotarło do niej, że kilka dni z babką pod jednym dachem wpędzi ją w kompleksy. Przypomniała też sobie, jak Zuzanna dokuczała swojej córce i bratowej. Zresztą dla niej każdy zawsze był za gruby. Najważniejsze kryterium oceny człowieka – tusza! Drugie kryterium – zarost, na szczęście to dotyczyło tylko mężczyzn.

      – No widzisz. To dowód na to, że mięso nie jest potrzebne.

      – Jak se chcesz… Ale jak się od tego pochorujesz, to nie miej do mnie pretensji, że cię nie ostrzegałam – powiedziała babka i włożyła kolejną łyżkę zupy do ust. Zaraz jednak spojrzała na Mirandę i spytała, czy jej miłość do zwierząt obejmuje także niekupowanie skórzanych butów i torebek. Kobieta westchnęła.

      – Staram się nie kupować takich – odparła, ale od razu zwizualizowała swoje skórzane obuwie zalegające w szafie. To był jej słaby punkt i bardzo się go wstydziła. Nie myślała, że babka jej to wytknie.

      – Bo wiesz… – kontynuowała zadowolona staruszka. – Raczej świnki samowolnie nie zrzucają skóry.

      – Co zamierzasz u mnie robić? – spytała Miranda, zmieniając temat. – Pamiętaj, że ja muszę pracować. Kończę akurat książkę i chcę mieć spokój.

      – Posiedzę sobie w pokoju i pomówię paciorki. Najważniejsze, że nie będę sama, bo ja ci powiem, wnusiu kochana, ja się tak bardzo boję tej śmierci… Ja wiem, że ona już po mnie idzie. Czuję to w gnatach.

      – A czego tak się boisz? – spytała Miranda. Zrobiło się jej żal babki, a złość na nią szybko minęła.

      – Bo ja nie wiem, czy wszystko odpokutowałam… Boję się, że mnie diabły w smole będą gotować… W telewizji mówili, że najgorszy jest czyściec, tam podobno straszniej niż w piekle. A ja bym tak chciała od razu do nieba, więc przyjechałam do ciebie. Taką pokutę sobie narzuciłam.

      Miranda spojrzała na babkę. W pierwszej chwili pomyślała, że Zuzanna żartuje, ale wystarczył rzut oka, aby się przekonać, że mówiła śmiertelnie poważnie. Naprawdę się bała. Miranda miała ochotę uśmiechnąć się na wyobrażenie diabłów mieszających w kotłach ze smołą. Pamiętała takie obrazki z dzieciństwa. Jednak widząc przerażenie babki, powstrzymała się przed podniesieniem kącików ust. Nie zwróciła też uwagi na ostatnią część wypowiedzi o pokucie. W przeciwnym razie nie byłaby taka spokojna, bo co oznaczało pokutowanie według babki, tego nie wiedział nikt.

      – Nie ma się czego bać – pocieszyła ją łagodnym głosem. – Nie ma diabłów. A piekłem mogą być tylko inni ludzie – dodała filozoficznie, choć wiedziała, że jej babka nigdy nie słyszała o egzystencjalizmie Sartre’a. Za to dawniej była doskonała w urządzaniu piekła swojej córce i mężowi.

      – Już ja swoje wiem.

      – Gdybyś czegoś potrzebowała, będę za drzwiami – powiedziała. Potem spojrzała na babkę. Miała pomarszczoną skórę i długie siwe włosy zaplecione w warkocz wokół głowy. Wyraz twarzy sprawiał nieprzyjemne wrażenie. Zmarszczki wokół ust sugerowały, że była to osoba, która raczej się nie uśmiechała. – A jak się czujesz?

      – Bardzo źle, oj źle. Kulfy mnie bolą – poskarżyła się, dotykając nóg. – Tak mnie napierniczają, że nie mogę chodzić! Gdyby nie one, to ja bym tu latała!

      Miranda przełknęła ślinę i skomentowała w myślach, że chwała Bogu za te bolące kulfy. Inaczej jej prywatny Hun miałby siłę tajfunu.

      – To odpocznij sobie w pokoju, a ja pójdę pracować.

      – A drugie danie? – spytała nagle seniorka i rozejrzała się po kuchni.

      – Jakie drugie?

      – No drugie! Kartofelki, sosik, surówka… Co ty myślałaś, że ja się taką papką najem?! – podniosła głos, a Miranda otworzyła usta ze zdumienia. Zjadła przed chwilą to, co babka, a czuła się najedzona. Jak to możliwe, że ten kruchy zasuszony człowieczek nie napełnił się zupą?

      – Nie ma… Ja zawsze tylko jedno robię. Jeżeli się nie najadłaś, to mogę ci dolać.

      – To na co czekasz? Głodna jestem!

      Miranda napełniła ponownie jej talerz. Postawiła naczynie przed seniorką i przez chwilę obserwowała, jak babcia pochłania następną porcję. Potem kilka razy się jej odbiło i wreszcie stwierdziła z zadowoleniem, że czuje się pełna.

      – Czyli mogę iść popracować?

      Babka przytaknęła i od razu zaznaczyła, że teraz będzie myć talerze po obiedzie. Kiedy wnuczka pokazała jej zmywarkę, staruszka stwierdziła, że to dobre urządzenie, ale nie wolno tam wkładać brudnych rzeczy, bo zaraz się zapaskudzi. Umyła więc naczynia i dopiero potem włożyła do maszyny. Miranda nie miała siły się