Republika Smoka. Rebecca Kuang

Читать онлайн.
Название Republika Smoka
Автор произведения Rebecca Kuang
Жанр Боевая фантастика
Серия Wojna makowa
Издательство Боевая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788379646234



Скачать книгу

a teraz, odkąd rozstała się z opium, zadania wymagające sprawności umysłowej wykonywała jeszcze szybciej niż przedtem.

      Przypomniała sobie, że będzie musiała przyjąć narkotyk, i skrzywiła się. Choć mowa była o zaledwie godzinie, nie była zachwycona.

      – Mówicie, jakby czekało nas wyjątkowo proste zadanie – podjęła. – Dlaczego nikt dotąd nie próbował jej zabić?

      – Daji jest cesarzową – odparł Vaisra, jakby więcej tłumaczyć nie musiał.

      – Tak czy inaczej to jedna kobieta, której wyłącznym talentem jest wybitna uroda – powiedziała Rin. – Nie rozumiem.

      – Nie rozumiesz, bo jesteś zbyt młoda – odezwał się Eriden. – W czasach gdy Trójca Doskonałych znalazła się u szczytu potęgi, nie było cię nawet na świecie. Nie zaznałaś tego strachu. Wtedy nie można było ufać nikomu, nawet własnym krewnym. Jeśli ktokolwiek szepnął choćby jedno słówko o zdradzie cesarza Rigi, Pani Żmija i Odźwierny natychmiast go niszczyli. I nie mam tu na myśli więzienia. Oni niszczyli bardzo dosłownie.

      Vaisra poparł kapitana skinieniem.

      – W tamtym okresie całe rody popadały w ruinę, udawały się na wygnanie lub traciły życie, a pamięć o nich wymazywano z historii. Daji nadzorowała terror osobiście i nawet nie drgnęła jej powieka. Nie bez powodu możnowładcy wciąż biją przed nią pokłony i zapewniam, że nie ze względu na jej urodę.

      Wyraz twarzy, z jakim mówił Vaisra, zmusił Rin do zastanowienia. Nagle dotarło do niej, że po raz pierwszy widzi w oczach tego mężczyzny strach. Ciekawe, co Daji zrobiła jemu?

      Ktoś zapukał do drzwi. Drgnęła na krześle.

      – Wejść – rzucił Vaisra.

      Do kajuty wsunął głowę jeden z młodszych oficerów.

      – Przysyła mnie Nezha. Mam was uprzedzić, że jesteśmy na miejscu.

      Pałac Jesienny wzniósł w położonym na północy kraju mieście Lusan Czerwony Cesarz pod koniec swego panowania. Rezydencja nie miała stać się centrum administracyjnym, nie planowano przenosić tu stolicy; przeszkodę stanowił znaczny dystans do centrum cesarstwa, uniemożliwiający skuteczne zarządzanie. Pałac służył przede wszystkim jako letni kurort dla ulubionych konkubin i dzieci cesarza, miejsce, gdzie szukano wytchnienia i ulgi w okresach, kiedy palące sinegardzkie słońce groziło zbrązowieniem cery już w kilka sekund po wyjściu na świeże powietrze.

      Za rządów cesarzowej Su Daji Lusan stało się bezpieczną przystanią dla żon i rodzin wysokich urzędników, azylem, w którym nie zagrażały im dworskie knowania i zamachy. Ostatecznie, kiedy Sinegard, a następnie Golyn Niis zostały zrównane z ziemią, miastu przyznano rolę tymczasowej stolicy.

      Im bliżej Lusan znajdował się „Pielgrzym”, tym bliżej siebie zbiegały się brzegi Murui. Rzeka zmieniała się w szeroką strugę, przez co, chcąc nie chcąc, żeglowali coraz wolniej, aż wreszcie zostali zmuszeni, by wlec się w kierunku Pałacu Jesiennego iście ślimaczym tempem.

      Rin wypatrzyła miejskie mury już wiele mil wcześniej. Lusan było rozświetlone od wewnątrz nieziemską popołudniową poświatą. Wszystko tam połyskiwało złotem; wojenna zawierucha sprawiła, że cała reszta cesarstwa przygasła, oblekła się bielą, mdłymi odcieniami szarości i krwistym szkarłatem, lecz Lusan wyglądało tak, jakby wchłonęło w siebie dawne barwy pozostałych prowincji. Dziewczyna od wielu miesięcy nie widziała takiej jasności.

      Nieopodal murów zauważyła kroczącą brzegiem rzeki kobietę. Nieznajoma dźwigała cebrzyki z farbą i przytroczone do grzbietu ciężkie bele tkaniny. Kiedy je rozwinęła, nieomylne migotanie pozwoliło Rin rozpoznać jedwab, tak mięciutki, iż niemal wyobraziła sobie jego motyle muśnięcia na dłoniach.

      Skąd w Lusan jedwab? We wszystkich innych rejonach kraju od dawna noszono nieprzeprane, podszyte wiatrem łachmany. Wszędzie, wzdłuż całej Murui, oglądali nagie dzieci i niemowlęta owinięte w liście lilii wodnych w żałosnej próbie zachowania ich ludzkiej godności.

      Kawałek dalej zobaczyli sunące w tę i z powrotem po zawiłych kanałach rybackie sampany. Do łodzi uwiązane były pokaźnych rozmiarów ptaki – białe stworzenia o masywnych dziobach.

      Nezha usłużnie wyjaśnił Rin, do czego te ptaki wykorzystywano.

      – Widzisz? Każdy ma szyję przewiązaną kawałkiem dratwy. Działa to tak, że ptaszysko nurkuje, połyka pod wodą rybę, a wieśniak potem wyciąga mu ją z przełyku. A głodny ptak ponownie skacze pod wodę, bo jest zbyt głupi, żeby zrozumieć, iż cały jego łup trafia do kosza człowieka, a sam dostanie smętne resztki.

      – To chyba niezbyt wydajna metoda. – Rin wydęła wargi. – Nie mogą po prostu zarzucić sieci?

      – Rzeczywiście jest mało wydajna – zgodził się chłopak. – Ale to nie jest połów na dużą skalę. Tym ludziom zależy wyłącznie na rarytasach. Łowią ryby aju.

      – Dlaczego?

      Wzruszył ramionami.

      Rin domyśliła się sama. Dlaczego nie mieliby łowić samych przysmaków? Lusan najwyraźniej nie zostało dotknięte kryzysem uchodźczym, który stanowił plagę reszty kraju; mieszkańcy miasta mogli sobie pozwolić na luksus.

      Być może z winy lejącego się z nieba żaru, a może dlatego, że od pewnego czasu nerwy Rin przez cały czas były napięte jak postronki, im bliżej portu podpływali, tym silniejszy wrzał w niej gniew. Nienawidziła tego miasta, tej krainy bladych, wymuskanych kobiet i mężczyzn, którzy nie byli żołnierzami, a biurokratami. Nienawidziła dzieci, wśród których żadne nie miało pojęcia, czym jest strach.

      Dyszała nie tyle niechęcią wobec tych ludzi, co nienazwaną furią, odczuwaną na myśl, że poza objętymi wojną obszarami życie mogło trwać i rzeczywiście trwa; że jakimś niesamowitym zrządzeniem losu w rozsianych po całym Nikan enklawach istniały miasta zamieszkane przez ludzi, którzy farbowali bele jedwabiu i poszukiwali w rzekach frykasów na stoły smakoszy; ludzi, którzy nie mieli pojęcia o tym, o czym stale myśli każdy żołnierz świata – skąd i kiedy nadejdzie następny atak.

      – Podobno nie jestem tu więźniem – zauważył Kitaj.

      – Nie jesteś – przytaknął Nezha. – Jesteś naszym gościem.

      – Gościem, któremu nie wolno zejść ze statku?

      – Gościem, którego towarzystwem chcielibyśmy się nacieszyć nieco dłużej – powiedział delikatnie Nezha. – Naprawdę musisz na mnie tak patrzeć?

      Kiedy kapitan obwieścił, że rzucili kotwicę w porcie Lusan, Kitaj wychynął spod pokładu po raz pierwszy od kilku dobrych tygodni. Rin miała nadzieję, że chłopak zapragnął po prostu zażyć świeżego powietrza, lecz on twardo krążył po okręcie w ślad za Nezhą, uparcie wypatrując okazji do zwady.

      Kilka razy próbowała nawet interweniować. Kitaj jednakże z niemałym zacięciem udawał, że Rin nie istnieje. Wszystko, co mówiła, puszczał mimo uszu, więc ostatecznie skupiła się na podziwianiu oferowanych przez nabrzeże widoków.

      Pod „Pielgrzymem” zebrał się tłumek, w znakomitej większości składający się z cesarskich urzędników, lusańskich kupców i posłańców pozostających na usługach innych możnowładców. Z docierających na pokład skrawków konwersacji Rin wywnioskowała, że wszyscy pragną, by Vaisra raczył im udzielić audiencji. U wejścia na trap trwał jednak na posterunku Eriden ze swymi ludźmi i jak dotąd odprawiali natrętów z kwitkiem.

      Vaisra wydał surowy rozkaz, by nikt pod żadnym pozorem nie schodził z pokładu. Żołnierze