Название | Gambit królowej |
---|---|
Автор произведения | Уолтер Тевис |
Жанр | Современная зарубежная литература |
Серия | Poza serią |
Издательство | Современная зарубежная литература |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788381911320 |
Na lekcji higieny Beth odszukała ilustrację na końcu podręcznika. Na jednej stronie przedstawiona była kobieta, na drugiej – mężczyzna. Były to tylko rysunki kreską, niewypełnione kolorem. Oboje stali z rękami wzdłuż ciała i dłońmi zwróconymi wnętrzem do przodu. W trójkącie pod płaskim brzuchem kobiety widniała prosta pionowa linia. Mężczyzna nie miał takiej linii albo nie była ona widoczna. To, co miał, przypominało woreczek, nad którym wisiało coś podłużnego i owalnego. Jolene powiedziała, że wygląda jak paluch. To był jego fiut.
Nauczyciel higieny pan Hume opowiadał, że co najmniej raz dziennie trzeba jeść zielone warzywa liściaste. Wypisał na tablicy ich nazwy. Za wielkimi oknami na lewo od Beth zaczynał kwitnąć różowy pigwowiec japoński. Studiowała obrazek nagiego mężczyzny, na próżno próbując odkryć tajemnicę.
Pan Ganz wrócił w następną niedzielę. Przyniósł ze sobą własną, biało-czarną szachownicę. Bierki leżały w drewnianym pudełku wyściełanym czerwonym filcem. Były wykonane z polerowanego drewna, na białych widać było delikatne żyłkowanie. Kiedy pan Ganz ustawiał piony i figury, Beth wzięła do ręki skoczka. Ważył więcej od figur, do których była przyzwyczajona, a od spodu miał przyklejony krążek zielonego filcu. Nigdy nie marzyła o tym, żeby coś posiadać na własność, ale teraz chciała mieć te szachy.
Pan Shaibel ustawił swoją szachownicę tam, gdzie zwykle, i przyniósł drugą skrzynkę po mleku pod szachownicę pana Ganza. Dwie plansze stały obok siebie, oddzielone stopą wolnej przestrzeni. Na dworze świeciło słońce, przez okno wpadało jasne światło przefiltrowane przez liście niewysokich krzewów, które rosły wzdłuż chodnika pod ścianą budynku. Nikt nic nie mówił. Pan Ganz delikatnie odebrał Beth skoczka i postawił go na jego wyjściowym polu.
– Pomyśleliśmy, że możesz zagrać z nami dwoma – powiedział.
– Naraz?
Kiwnął głową.
Ustawili dla niej skrzynkę po mleku między dwiema szachownicami. Na obu grała białymi i na obu zagrała e4.
Pan Shaibel odpowiedział obroną sycylijską; pan Ganz zagrał pionem na e5.
Bez trudu wygrała obie partie. Pan Ganz ustawił bierki i zaczęli od nowa. Tym razem na obu szachownicach wyszła pionem na d4, a następnie na c4 – gambit hetmański. Była całkowicie rozluźniona, niemal jak we śnie. Około północy zażyła siedem tabletek uspokajających i jeszcze nie całkiem otrząsnęła się z ich działania.
Mniej więcej w połowie gry, wpatrzona w obsypane różowymi kwiatami krzaki za oknem, usłyszała głos pana Ganza:
– Beth, zagrałem gońcem na f5.
– Skoczek e5 – odpowiedziała sennie. Krzew zdawał się płonąć w wiosennym słońcu.
– Goniec b4 – powiedział pan Ganz.
– Hetman d4 – odparła, nie odwracając wzroku od okna.
– Skoczek c3 – burknął pan Shaibel.
– Goniec g5 – powiedziała, wpatrując się w różowe kwiaty.
– Pion b5. – Głos pana Ganza zabrzmiał dziwnie miękko.
– Hetman h4, szach.
Pan Ganz gwałtownie nabrał tchu.
– Król g8 – powiedział po chwili.
– Szach mat w trzech ruchach – ostrzegła Beth, nie patrząc w jego stronę. – Najpierw szach skoczkiem. Król ma dwa czarne pola, na których zaszachuje go goniec. Potem mat skoczkiem.
Pan Ganz wolno wypuścił powietrze.
– Jezu Chryste!
Rozdział 2
W niedzielę po południu pan Fergussen wywołał ją z seansu filmowego i zaprowadził do gabinetu pani Deardorff. Oglądali Jak się zachowywać przy kolacji, o manierach przy stole, więc nie miała czego żałować. Ale była przestraszona. Czyżby odkryli, że nie chodzi na nabożeństwa? Albo że zbiera tabletki? Kiedy pan Fergussen, w białych spodniach i takim samym T-shircie, prowadził ją długim korytarzem, miała miękkie kolana. Jej niezgrabne brązowe buciki skrzypiały na popękanym zielonym linoleum, ostre światło jarzeniówek raziło ją w oczy. Poprzedniego dnia miała urodziny, lecz nikt tego nie zauważył. Pan Fergussen szedł żwawym krokiem i jak zwykle nie miał nic do powiedzenia. Zatrzymał się przed drzwiami z matową szybą i tabliczką „Helen Deardorff – dyrektor”. Beth przekręciła gałkę i weszła do środka.
Sekretarka w białej bluzce skierowała ją prosto do gabinetu. Powiedziała, że pani Deardorff na nią czeka. Beth pchnęła ciężkie drewniane drzwi i weszła. W czerwonym fotelu siedział pan Ganz, ubrany w brązowy garnitur. Pani Deardorff urzędowała za biurkiem. Spojrzała na Beth znad okularów w szylkretowej oprawie. Pan Ganz, uśmiechając się z zakłopotaniem, podźwignął się z fotela, ale zaraz znów na niego opadł.
– Elizabeth – powiedziała pani Deardorff.
Beth zamknęła za sobą drzwi i stanęła kilka kroków od nich, patrząc na dyrektorkę.
– Elizabeth, pan Ganz mówi, że masz… – pani Deardorff poprawiła okulary – …talent. – Zerknęła na Beth, jakby oczekiwała, że zaprzeczy. Kiedy to się nie stało, przeszła do sedna. – Zwrócił się do nas z niezwykłą prośbą. Chciałby, żebyś pojechała do liceum w… – Spojrzała na pana Ganza.
– W czwartek – pospieszył jej z pomocą.
– W czwartek. Po południu. Utrzymuje, że jesteś fenomenalną szachistką. Chciałby, żebyś zagrała w klubie szachowym.
Beth milczała. Wciąż czuła strach.
Pan Ganz odchrząknął.
– Mamy dwunastu członków i chciałbym, żebyś z nimi zagrała.
– Co ty na to? – spytała pani Deardorff. – Chciałabyś? Możemy to zorganizować jako wycieczkę edukacyjną. – Posłała panu Ganzowi posępny uśmiech. – Staramy się zapewnić naszym dziewczynkom okazje do wychodzenia do miasta.
Dla Beth była to kompletna nowość, nigdy nie słyszała, żeby ktoś gdzieś wychodził.
– Tak – odpowiedziała. – Chciałabym.
– Dobrze – zgodziła się pani Deardorff. – W takim razie to uzgodnione. Pan Ganz przyjedzie po ciebie w czwartek po obiedzie z jedną z uczennic liceum.
Pan Ganz wstał z fotela. Beth chciała wyjść razem z nim, ale pani Deardorff ją powstrzymała.
– Elizabeth – zaczęła, kiedy zostały same. – Pan Ganz poinformował mnie, że grywasz w szachy z naszym woźnym.
Beth nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Z panem Shaibelem.
– Tak, proszę pani.
– To niezgodne z regulaminem. Chodziłaś do piwnicy?
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie skłamać. Ale pani Deardorff bez trudu dowiedziałaby się prawdy.
– Tak, proszę pani – powtórzyła.
Spodziewała się wybuchu gniewu, lecz dyrektorka była zaskakująco spokojna.
– To niedopuszczalne, Elizabeth – powiedziała. – Methuen wspiera rozwijanie talentów, ale nie możemy pozwolić, żebyś grała w szachy w piwnicy.
Beth ścisnął się żołądek.
– Zdaje się, że mamy komplet szachów w szafie z grami. Poproszę pana Fergussena, żeby go poszukał.
W sekretariacie zadzwonił