Krew sióstr. Lazur. Krzysztof Bonk

Читать онлайн.
Название Krew sióstr. Lazur
Автор произведения Krzysztof Bonk
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-8221-568-7



Скачать книгу

Bursztyn. Czuła ją w nadgarstkach, pulsującą w skroniach, rozpierającą serce. Czerwona krew sióstr, a zarazem Cesarzowej, była wszędzie, a z nią, jakby nieodłączne, plugawe robactwo!

      Królowa się raptem ocknęła z półsnu. Przerażona przylgnęła mocniej do południowo zachodniego rogu swej celi i obrzuciła ją rozbieganym spojrzeniem.

      Dygocząc, stwierdziła, że krew oraz insekty nie nawiedzały jej w tym więzieniu. Przynajmniej nie w tej chwili. Ale czy mogło być to pocieszeniem wobec tego, że sama się czuła, a co więcej była, zbrukana? Od wielu dni jako kobieta skrajnie poniżana, upokarzana i hańbiona trwała bez wiary w tym koszmarnym pomieszczeniu.

      Z odrazą popatrzyła na strzępy złocistej sukni na sobie. Rozdarta została przez niezliczone ręce o barwie różu. Każda z tych męskich dłoni wbrew woli kobiety ją dotykała. Każdy właściciel ręki wziął od Bursztyn to, co chciał, mianowicie jej ciało. To tak bolało, lecz szczególnie bursztynową duszę.

      Co z niej zostało? Tyle co nic. Była jeszcze bardziej w strzępach niż resztki sukni. Do tego tych rozdarć nie zszyją najlepsze nawet tkaczki, miała tego okrutną świadomość. Również tego, że po ponownym spotkaniu Kakaona cały jej świat się obrócił w ruinę. Dosłownie wszystko zostało w nim spopielone, zniszczone i… zgwałcone.

      Zaskrzypiały otwierane drzwi do więziennego pomieszczenia. W odpowiedzi kobieta wpadła w popłoch i jeszcze większe rozdygotanie. Wcisnęła się w kąt między ścianami tak mocno, jakby chciała się stać z nimi jednością.

      Naprawdę by tego pragnęła – być więzieniem, a nie uwięzioną. Być nieczułą rzeczą, przedmiotem, a nie czującą istotą. Zresztą tak ją traktowano, jak rzecz. Bursztynowy przedmiot do zaspokajania cudzych żądz.

      Wytrzeszczonymi od grozy oczyma spojrzała na postać przed sobą. Zobaczyła generała, którego poznała w restauracji na bankiecie zorganizowanym z okazji przybycia królowej do Czerwonego Miasta. Wówczas ten mężczyzna wydawał się tak miły, nawet usłużny. Z pietyzmem całował dłoń pokrytą bursztynowym błyszczykiem i z uśmiechem na ustach przedstawiał własną żonę. Teraz ze wzgardą patrzył na klęczącą kobietę, odpinając sobie pasek od spodni.

      Weźmie to, po co tu przybył. Choć pragnęłaby w to nie wierzyć, podobnie jak w przypadku innych żołnierzy, czy polityków, którzy ją odwiedzali, wiedziała, że to się stanie. Dochodziło do tego za każdym razem, gdy niczym wrota otchłani się otwierały tutejsze drzwi. Wyżywali się na niej nawet pracownicy przynoszący jedzenie. Każdy robił z nią to, co chciał, a wszyscy pragnęli tego samego.

      Fizycznie nie miała już w sobie niemal sił, by stawiać opór. Psychicznie już ją złamali. Mimo to momentami drgała w niej dawna duma, w zasadzie jedynie poczucie resztek godności. Wtedy próbowała się bronić.

      *

      Mężczyzna podciągnął spodnie. Zapiął w nich wojskowy pas, westchnął odprężony, po czym opuścił celę. Leżąca na podłodze bez życia Bursztyn otarła z ust strużkę krwi. Przed chwilą próbowała się bronić, walczyć. Co to dało? Jak zwykle nic, zupełnie nic.

      Uświadomiła sobie, że to samo robiła przez całe życie. Walczyła o pozycję, władzę, koronę, miłość. Broniła pozycji, władzy, korony, miłości. Potem znów o coś walczyła, by zaraz znowuż czegoś bronić. Aż do teraz, gdy wyrwana z tego zaklętego kręgu ostatecznie niczego nie wywalczyła i niczego nie obroniła, trafiając do czerwonego więzienia bezdennej rozpaczy.

      Tutaj nie miała już o co czynić starań, czy podejmować próby ochrony czegokolwiek. Była z góry na przegranej pozycji i tak jak kiedyś napędzało ją pragnienie poprawy swej egzystencji, tak teraz sama egzystencja się stała brzemieniem, udręką. Pragnęła wręcz oszaleć, aby świadomie nie doświadczać cierpienia. Albo też położyć temu cierpieniu kres w inny sposób.

      Popatrzyła na swe nadgarstki. Gdy po pierwszych gwałtach na niej przegryzła sobie żyły, by umrzeć, niestety szybko udzielono jej pomocy medycznej. W celi umieszczono bowiem monitoring, przez co pielęgniarki w porę interweniowały. Wówczas założono jej na przeguby dłoni nie tylko karmazynowe szwy, ale też szkarłatne okowy, żeby nie mogła gryźć żył.

      Zatem z resztek ubrania pragnęła związać pętlę, aby się powiesić. W tym wypadku jej nieszczęście polegało na tym, że stworzonego z ubrania sznura nie miała tu o co zahaczyć. Oto w więziennym pomieszczeniu nie było niczego poza jej strachem, cierpieniem, podłogą, sufitem, czterema ścianami oraz przyciemnionym światłem o barwie czerwieni.

      Jednak obecnie, po nie wiadomo jak długim czasie spędzonym w celi, Bursztyn dostrzegła też światło niebieskie. Aby lepiej widzieć, zmrużyła oczy zapuchnięte od łez i wymierzonych w nie razów męskimi dłońmi.

      – Duch…? Kobieta? – wyrzęziła więźniarka głosem, który wiązł w gardle i wydawał się wręcz nie jej. Dawno już bowiem przestała gniewnie krzyczeć, błagalnie również. Nic też już nie mówiła. Nic aż do teraz.

      – Cześć, siostrzyczko. Wpadłam może nie w porę? Mogę cię odwiedzić później, w innej erze. – Wobec braku reakcji zabiedzonej osoby eteryczna postać rzuciła na pożegnanie: – To pa, Bursztynku.

      – Czekaj… poczekaj – jęknęła więźniarka.

      – Tak? – Duchowa postać zastygła w oczekiwaniu.

      – Jesteś… moją siostrą? Jedną z sióstr krwi?

      – To prawda!

      – Twoje… imię?

      – Lazur pozdrawia!

      – Lazur…

      – W rzeczy samej!

      – Czy… Czy możesz mnie stąd zabrać, siostro? – Bursztyn popatrzyła błagalnie na zjawę. Ona w zadumie przytknęła palec do ust, drugą ręką się bawiła trzymanym kluczem, aż rezolutnie odparła:

      – Wykluczone.

      – Ale… – W oczach bursztynowej kobiety stanęły łzy.

      – Za dużo upchano tu w ściany alistocjanu. Przez to przybyłam sama, bo nawet nie mogłam cię odwiedzić z mymi upiorkami. Niestety przestrzenna moc Lazur jest tutaj ograniczona.

      – Więc… zniknij, odejdź, siostro. – Bursztyn jakby się zapadła w sobie.

      – Skoro jednak już wpadłam i wymieniłyśmy parę zdań, to… może odpowiesz mi na jedno pytanie? Jedniusieńkie i zniknę, obiecuję. Halo! Mówię do ciebie!

      – Nie odpowiem już nikomu i na nic.

      – Może chociaż spróbuj! Chodzi mi o kasztanowych mężczyzn. Czy uważasz, że godni są tego, by poważnie traktować ich… konkury?

      – Mężczyźni… kasztanowi… konkury. Phi – parsknęła bursztynowa kobieta, której się zebrało na mdłości. Ściągnęła w usta żółtą flegmę i ze wzgardą posłała ją na ścianę.

      – Czyli uważasz, że kasztanowych amantów należy… spławiać? – Lazur śledziła wzrokiem ściekającą ze ściennej powierzchni wydzielinę.

      – Spławiać… – powtórzyła melancholijnie więźniarka. W obecnej sytuacji tę Lazur, jej domniemaną siostrę, brała bardziej jako wytwór własnej wyobraźni niż rzeczywistą istotę. Kogoś, bardziej jak część samej siebie, za sprawą kogo prowadziła wewnętrzny dialog, chociaż słowa kierowała na zewnątrz.

      Ileż bowiem razy zadawała sobie w tej celi to właśnie pytanie; co warci są mężczyźni, w tym jej kasztanowy wybranek? Czy ktoś kogoś, kiedykolwiek, zranił bardziej niż Kakaon Gniadosz bursztynową królową? Wspomniała jego dumną pozę na czerwonym fotelu w pokoju, gdzie objawił się jej z całą swą arogancją i butą, jakiej by się u niego nigdy nie spodziewała.

      Mimo więc,