Granatowy 44. Grzegorz Kalinowski

Читать онлайн.
Название Granatowy 44
Автор произведения Grzegorz Kalinowski
Жанр Зарубежные детективы
Серия
Издательство Зарубежные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788366195950



Скачать книгу

"#fb3_img_img_31d0d6daf3769h5dd3ab8d3fab9c30387482.jpg"/>

      Spis treści

      Karta redakcyjna

      Dedykacja

      Motto

      Kiedyś

      Po latach

      1. Krew popłynie rynsztokami

      2. Alte Kameraden

      3. Fräulein Welle

      4. Poeta

      5. Za kotarą

      6. Krzyż walecznych

      7. Nieproszony gość

      8. Zygfryd

      9. Fabryka Kamlera

      10. W imię sprawiedliwości

      11. Gęsiówka

      12. Kangur i Dorsz

      13. Trzy awanse

      14. Początek końca

      15. Kedywiak, gestapowcy i krowy

      16. Gwardzista

      17. Zwycięstwo

      18. Marsz Mokotowa

      19. Na dole

      20. Czekają na nas ważni ludzie

      Posłowie

      Podziękowania

      Przypisy

      Redakcja

      Beata Słama

      Korekta

      Bożena Sigismund

      Projekt graficzny okładki

      Mariusz Banachowicz

      Zdjęcie wykorzystane na okładce

      © Everett Collection/Shutterstock

      Skład i łamanie

      Agnieszka Kielak

      © Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2020

      © Copyright by Grzegorz Kalinowski, Warszawa 2020

      Wydanie pierwsze

      ISBN 978-83-66195-95-0

      Wydawca

      Agencja Wydawniczo-Reklamowa

      Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

      ul. Borowskiego 2 lok. 24

      tel. 22 416 15 81

      03-475 Warszawa

      [email protected] www.skarpawarszawska.pl

      Konwersja: eLitera s.c.

      Pamięci moich najbliższych,

      Taty, Zbigniewa Kalinowskiego vel Kalisz, i Wujka Mietka,

      Mieczysława Kalinowskiego vel Kalisz „Nowaka”.

      Nadajemy komunikat z Warszawy.

      Nadzwyczajny komunikat z Warszawy.

      Stacja Armii Krajowej melduje:

      Bój skończony i… nic, oprócz Sławy…

      Mieczysław Ubysz „Wilk”, Ostatni komunikat

      Czekamy ciebie, czerwona zarazo,

      byś wybawiła nas od czarnej śmierci,

      byś nam Kraj przedtem rozdarłszy na ćwierci,

      była zbawieniem witanym z odrazą

      Józef Szczepański „Ziutek”, Czerwona zaraza

      KIEDYŚ

      Wicek patrzył w dół, oddychał głęboko i miarowo. Jego klatka piersiowa napinała się jak u gladiatora albo zapaśnika, który ma wyjść na arenę i stoczyć walkę. Może zostać po niej bóstwem i gwiazdą lub skończyć z rozbitą czaszką czy złamanym karkiem. W dole widział wodę połyskującą w świetle księżyca i w blasku ognia. Wisłą płynęły wianki ze świeczkami, a na nabrzeżu, chyba spod knajpy Pod Retmanem, ktoś wystrzelił fajerwerki.

      Jeszcze raz nabrał powietrza, jakby chciał złapać właściwy rytm, stać się perfekcyjnym mechanizmem, który obierze właściwą parabolę lotu. Bo to miał być lot, a nie zwykły skok. Nie o wysokość tu chodziło, choć z pewnością na widzach robiła wrażenie. Ważniejsze było, by skoczyć tak, żeby minąć rufę barki, o nic nie zaczepić i wejść do wody.

      Poczuł dreszcz emocji, a może nawet krępującego strachu. Stopy na metalowym kątowniku ścierpły, chciał zmienić ich pozycję, dać im odpocząć, bo nie był jeszcze gotowy, bo musiał odwlec to, co nieuchronne. Wcześniej zaledwie chciał, a teraz musiał, choć w ogóle nie miał ochoty skakać. Gdyby jednak nie skoczył, zostałby wyszydzony, stałby się pośmiewiskiem i frajerem początku lata, a może nawet całych wakacji.

      Spojrzał na tłumek ludzi. Czy już się śmieją i szydzą? Przestąpił z nogi na nogę, bujnęło nim, lecz zamiast łapać równowagę, wybił się i poleciał, szybował niczym ptak, jednak spadł jak kamień, plasnął o wodę, poczuł ból i pieczenie, zaszumiało mu w głowie i wszystko stało się jednym wielkim bulgotem. Poszedł na dno, lecz rozpaczliwie wyszarpnął się w górę. Jego głowa wyskoczyła na powierzchnię, widział fajerwerki na niebie, przed nosem przepłynął mu wianek ze świeczką, a ferajna na brzegu wiwatowała. Chciał im pomachać, szybko jednak zmienił plany, bo porwał go nurt, więc zamiast wydać triumfalny okrzyk, wrzasnął z rozpaczy.

      Coś płynęło w jego stronę, konar, kawałek drewna, a może fragment starej łodzi. Złapał się tego, żeby nie pójść pod wodę – był jak spławik, który ciągnie wielka ryba. Nagle poczuł się jak na karuzeli, która przemieniła się w lejek. Wir obracał nim i wciągał w głębinę. Wciąż słyszał głosy niosące się od brzegu, jednak nie były to już brawa, tylko popłoch. Świadkowie sukcesu stali się świadkami tragedii.

      Wicek walczył o życie i z każdą sekundą uświadamiał sobie coraz wyraźniej, że to walka przegrana. Wtem poczuł straszny ból, to ktoś pociągnął go za włosy, a potem jakaś ręką wymierzyła mu policzek. Ciągnięto go i szarpano.

      Ktoś polał go wodą i usłyszał:

      – Rybski,