Bracia. Eliza Orzeszkowa

Читать онлайн.
Название Bracia
Автор произведения Eliza Orzeszkowa
Жанр Зарубежная классика
Серия
Издательство Зарубежная классика
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

do niego:

      – Czy to prawda, Bolesławie, że wyjeżdżasz?

      Po chwili przykrego milczenia Górkiewicz z żywością zaczął mówić:

      – Wyjeżdżam, i nie mów mi już nic, bo wiem z góry, co powiesz. Przedewszystkiem zapytasz: dlaczego przed tygodniem powiedziałem ci, że nie pojadę? Ot, widzisz, z powodu głupiego wstydu… Tyleśmy o tem zawsze mówili, że nie mogłem odrazu zebrać się na odwagę. Zresztą tydzień temu rzecz nie była jeszcze pewną i dopiero przed dwoma dniami zawarłem umowę stanowczą… A jeśliby zamiar nie miał przyjść do skutku, wolałem, abyś nie wiedział, że go miałem.

      – To jest, abym przez całe życie poczytywał cię za innego, aniżeli jesteś.

      – Niech to będzie dowodem, jak wysoko cenię twój szacunek…

      Hornicz z silnym blaskiem oczu zapytał:

      – Jaką pensyę brać będziesz?

      – Pięć tysięcy rocznie.

      – Ileż wart dla ciebie mój szacunek: dwa, trzy, cztery tysiące? bo w każdym razie mniej niż pięć!

      Górkiewicz zarumienił się.

      – Bierzesz zawsze rzeczy zbyt tragicznie. Mówiłem ci nieraz, że jest to szczególną cechą twego charakteru, czy umysłu…

      – Jest to istotnie szczególną cechą mego charakteru, czy umysłu, że sprzeczność czynów z zasadami wydaje mi się farsą, z której do łez śmiać się można.

      Górkiewicz chodził po pokoju krokiem wzburzonym.

      – Zasady – mówił – zasady! Mam je, tak samo, jak i miałem. Ale człowiek jest człowiekiem, i żadne zasady nie mogą oprzeć się takiemu życiu, jakie tu prowadzimy. Psie życie!

      – Przepraszam cię, – przerwał z żywością Hornicz – życie jest psiem – na to zgoda; ale niema prawie takiego psa, któryby opuścił jednego pana dla drugiego z powodu szynki chudszej albo tłuściejszej.

      – Gdyby miał rodzinę do wyżywienia, wychowania! Ja mam żonę i dzieci!

      – Wielki Boże! – zawołał Hornicz – wkrótce posiadanie żony i dzieci udzielać będzie prawa zarzynania ludzi dla zdobycia ich sakiewek!

      Górkiewicz z twarzą pałającą stanął przed sąsiadem.

      – Mówisz mi ciągle impertynencye, których nie zniósłbym od kogo innego, ale od ciebie znoszę, bo byliśmy przyjaciółmi…

      – Byliśmy przyjaciółmi! – zawtórował Hornicz.

      – I stosunek przyjacielski z tobą bardzo mi dopomagał do znoszenia kłopotów, nudy i wszelkich nędz tego psiego życia… Więc nietylko zniosę, coś mi powiedział, ale jeszcze poproszę cię o przebaczenie. Namówiłem tego Pawełka, aby tam jechał ze mną…

      – Naturalnie; – wtrącił Hornicz – byliśmy przyjaciółmi.

      Górkiewicz, ciągle bardzo cierpliwy, mówił dalej:

      – Taki chłopak roztropny i doskonale wyuczony gospodarstwa będzie mi tam bardzo użytecznym…

      – Był mnie także użytecznym i w dodatku bardzo miłym, ale że pociągnąłeś go perspektywą3 karyery, to naturalne. On był moim wychowańcem, a ty prawie przyjacielem.

      – Jesteś dziś gorzkim, jak pieprz hiszpański; ale się temu nie dziwię. W tej ciernistości, a zwłaszcza ciasnocie stosunków i warunków można zgorzknieć, kwaśnieć i nawet żywcem zgnić. Co mnie najbardziej znęciło do wyjazdu w owe dalekie strony, jest właśnie to, że będę mógł działać na szeroką skalę. Jestem przecież agronomem wykwalifikowanym i mam pasyę do gospodarstwa wielkiego, która na mojej małej Zaleśnie aż skwierczała, tak była dławioną. Tam, na przestrzeniach ogromnych i zaledwie napoczętych przez eksploatacyę, szeroko odetchnę piersią i znajdę sposobność do rozmachu ramion…

      Hornicz ochłonął nieco z gniewu; siedział teraz z głową opartą na ręku, bardzo smutny.

      – Działalność szeroka, oddech pełny – przemówił – to ponęty istotnie silne… Życzę ci powodzenia!

      – Dziękuję; czy przebaczasz mi Pawełka?

      Hornicz spokojnie odpowiedział:

      – Samemu sobie tylko nie przebaczam, że, będąc starym wróblem, jeszcze raz złapałem się na plewy…

      – Jakie? – zapytał Górkiewicz.

      – Zasad twoich i wdzięczności tego chłopca.

      Górkiewiczowi zaiskrzyły się oczy, przygryzł wargę i pochwycił czapkę ze stołu.

      – Przyjadę jeszcze pożegnać się z tobą przed odjazdem. Dziś muszę być w kilku miejscach.

      Hornicz wstał i, końcami palców dotknąwszy zaledwie dłoni, którą do niego wyciągnął był Górkiewicz, zapytał:

      – A co będzie z Zaleśną?

      – Wypuszczam ją w dzierżawę.

      – Zapewne z czasem sprzedasz?

      – Nigdy w życiu! – z uniesieniem zawołał Górkiewicz.

      – Mój drogi – rzekł Hornicz – wyrazy: nigdy i zawsze! nie powinny dotykać ust człowieka, który nie chce kłamać przed innymi i sobą samym.

      W dwie minuty potem bryczka Górkiewicza zaturkotała na dziedzińcu, Hornicz stał u okna i, ścigając wzrokiem sąsiada odjeżdżającego, myślał:

      – Działalność szeroka, oddech pełny, przyszłość dzieci ubezpieczona… Zapewne też choć odrobina przyjemności umysłowych i towarzyskich… wszystko to mieć będzie i za tem pogonił. Który z nas mądry, a który głupi?

      Pomimo wszystko czuł za odjeżdżającym żal dotkliwy. To, co ich wiązało, nie było właściwie przyjaźnią, tylko stosunkiem przyjaznym. Hornicz nie otwierał duszy przed Górkiewiczem, bo wiele tam było rzeczy, które mógłby powierzyć chyba rodzonemu bratu. Ale na znacznej przestrzeni był to jedyny człowiek, znajdujący się na tym samym co on poziomie umysłowym. Gdy go nie stanie, usta zamkną się mu ostatecznie. W czasie długich miesięcy jesiennych i zimowych Górkiewicz niekiedy przyjeżdżał do Zapolanki i w tym samym pokoju rozmawiali całe godziny o życiu, książkach i różnych sprawach tego świata. Teraz i to zniknęło. Pawełek także zniknie. Ale to będą rzeczy zwyczajne i dobrze mu znane. Nieraz, i nawet nie dziesięć razy, spostrzegał nieustanne i nieuchronne zmienianie się dokoła człowieka widnokręgu jego przywiązań i przyzwyczajeń. Za każdym razem doświadczał smutku, ziejącego ze zmienności rzeczy ziemskich, ale stał się mu on już dość powszednim. Wczoraj było, dziś niema; dziś jest, jutro nie będzie: historya starożytna a powszechna. Ale głębiej i ostrzej zaszła mu w serce przyczyna, dla której teraz dwaj ci ludzie mieli zniknąć z jego życia. Była nią gonitwa za zwiększeniem sumy wygód i przyjemności różnorodnych – nic więcej: dochody i karyera! Wcale nie obowiązek i nie dążność, sięgająca poza granice ich interesów osobistych rzędu niższego, – tylko dochody i karyera! Prowadziło to za sobą szereg refleksyi4 i przewidywań ciemnych, nie mających związku bezpośredniego z nim samym, ale będących w związku ścisłym z jego ponurem zapatrywaniem się na ludzi i różne sprawy świata.

      Był to przytem zawód. Górkiewicza poczytywał za człowieka, rozumiejącego życie, oddane obowiązkom wyższego rzędu. Pawełka uczył sam rozumieć takie życie, i zdawało mu się, że nauczył. Omylił się, ale niezupełnie. Górkiewicz był istotnie człowiekiem uczciwym i poważnym, a Pawełek – chłopcem dobrym i wdzięcznym, tylko że te ich przymioty nie wypełniały pewnej miary i nie posiadały pewnej siły.

      Ta



<p>3</p>

perspektywa – dalszy widok, – tutaj: nadzieję. [przypis autorski]

<p>4</p>

refleksja – rozmyślania. [przypis autorski]