Название | Zefirek |
---|---|
Автор произведения | Eliza Orzeszkowa |
Жанр | Зарубежная классика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная классика |
Год выпуска | 0 |
isbn |
Po kwadransie, oszklone i bronzową klamką świecące, drzwi otworzyły się, a młody, wysoki, zgrabny mężczyzna, który z nich wyszedł, przebył szybko dziedziniec, paltot, od niechcenia na ramionach zarzucony, umieścił w małych sionkach, na staréj, dnem do góry przewróconéj beczce, i ukazał się w mieszkaniu wdowy. Był to dwudziestokilko-letni przystojny chłopak, z nizkiém czołem, ale w migdał wykrojonemi, pięknemi oczyma, które, jakkolwiek dość bezmyślne, błyszczały pewnym rodzajem ożywienia i sprytu, z płowym, ładnym wąsikiem i eleganckim kapeluszem, a zarazem liliową, zmiętą, rękawiczką w ręce.
– Bon jour, ma tante! – zawołał, wchodząc.
– Bon jour! bon jour! – pieszczotliwym prawie głosem odpowiedziała gospodyni mieszkania, i wyciągnęła do gościa piękną rękę swą, którą on, wymownie w twarz jéj patrząc, z uszanowaniem ucałował. Ukazując mu miejsce obok siebie, z błyszczącym wzrokiem i żywemi giestami mówić zaczęła:
– Widziałam pana wchodzącego do adwokata Rolickiego, i ciekawą byłam bardzo, czy téż pan Stanisław i o mnie przypomni sobie… Siedzę tu, jak pan widzi, sama jedna… trochę smutna, i myślę sobie: zajdzie, nie zajdzie?
Przy ostatnich słowach uśmiech miała figlarny a spojrzenie smętne.
Gość usiadł przy niéj i, z łokciem zaokrąglonym na poręczy kanapki, z lekka się ku niéj pochylał:
– Mais comment donc! – zaczął, – kiedyż-to ja, będąc w mieście, kochanéj stryjeneczki nie odwiedziłem? Ale proszę mi powiedziéć, za co stryjenka tak mię krzywdzi?
– Ja! – wykrzyknęła z przerażeniem, – ja pana Stanisława krzywdzę? Au nom du ciel…
– A jakże! pan… pan… pan Stanisław, to, jak Boga kocham, aż żal bierze! Czy to ja nie jestem synowcem nieboszczyka mego stryja…
– Pokrewieństwo nie blizkie, – wyjąkała, – ojciec pana był stryjecznym bratem…
– Ale cóż znowu! – zawołał z żywością, – cóż znowu! stryjeczny czy wujeczny, ja chcę, żeby stryjenka nazywała mię, jak dawniéj, po imieniu i koniec. No, proszę mi powiedziéć: Stasiu! bardzo proszę!
– Stasiu! – szepnęła ze spuszczonemi oczyma.
Pod ładnym wąsikiem jego drgnął szybki uśmiech, wnet jednak wyrzekł:
– Stryjenka sama mówi zawsze, że najważniejszém pokrewieństwem jest braterstwo dusz. O, ja pamiętam!
Podnosząc do oczu robótkę, od niechcenia niby odpowiedziała:
– C’est vrai! szczęśliwi ci, którzy je w życiu znaleźli…
I ciszéj dodała:
– Życie mija… mija… mija…
– No, przecież nie minęło jeszcze! – perswadował Staś.
– O! – wymówiła, – słońce już zachodzi…
Chciała powiedzieć coś więcéj jeszcze, lecz nagle spojrzała w stronę komina i spostrzegła, że do osłaniania paszczy jego służąca firanka całkiem spuszczoną nie była. Nie była ona spuszczoną do tego stopnia, że z za niéj ukazywał się, jak na dłoni, gliniany, otłuszczony garnek, do połowy napełniony zastygłym, z obiadu na wieczerzę pozostawionym, rosołem. Skamieniała i wątek rozmowy utraciła. Ale Stanisław prowadził ją daléj w raz przyjętym tonie:
– Ale gdzież tam, – mówił, – jakie tam zachodzenie! Stryjeneczka Bóg wié co zawsze o saméj sobie wygaduje! Ileż naprzykład stryjenka lat miéć może?
Z prostotą odpowiedziała:
– Rachunek prosty. W szesnastym roku życia mego wyszłam za mąż, a Brynia, moje najstarsze dziecko, ma już dwadzieścia dwa lata!
Wąsiki gościa drgnęły znowu i poruszyły się w sposób szczególny. Wiedział on dobrze, ten syn stryjecznego brata Ignacego, że w złożonym przed nim rachunku, kilku lat brakowało u początku, i kilku u końca. Niemniéj jednak wymówił ze śmiechem:
– Trzydzieści kilka lat! rozkoszny wiek dla kobiety! Samo życie, sam rozkwit! Trzydziestokilkoletnie i nawet czterdziestoletnie kobietki są właśnie najbardziéj powabnemi! nous le savons, nous…
– Oh! vous! vous! – figlarnie pogroziła mu gospodyni, a pragnąc spojrzenie jego odwrócić jak najdaléj od nieszczęsnego komina i wyglądającego zeń garnka, zlekka ukazała palcem dom przeciwległy i zapytała:
– Vous avez rendu visite aux Roliccy?
– Oui; j’avais été là, – odpowiedział. – Miałem interes…
Widocznie, oboje nie byli biegłymi we francuzczyźnie i używali jéj błędnie i z trudnością. Lecz silili się na wtrącanie do rozmowy francuzkich słów i frazesów, dla wzajemnego przypodobania się sobie.
– Jakże idą interesa? – troskliwie zapytała wdowa.
Wyraz niesmaku rozlał się po ładnéj twarzy gościa. Uczynił ręką giest niechętny.
– Co tam mówić o takich nudnych i poziomych rzeczach! Kiedy jestem przy stryjeneczce, zapominam o wszystkich kłopotach i nieprzyjemnościach. Vous êtes mon ange consolatrice!
Promieniała od czułości i uradowania.
– Oh, parlez à moi avec le coeur ouvert! – wyrzekła z cicha; – chociaż skrzydła moje są oddawna złamane, umiem jednak czuć i podzielać…
– Stryjeneczka jest doprawdy godną lepszego losu…
– Co tam! stało się! nie mówmy o tém…
– Ja stryjowi doprawdy nie mogę darować, że… że zostawił stryjenkę w takiém położeniu.
Rzuciła spojrzenie ku nieosłoniętemu kominowi.
– O, położenie moje wcale złém nie jest, oszczędzam się… to prawda; ale dobrowolnie… gusta mam skromne. Ignacy był może poziomym, pospolitym człowiekiem… miałam może prawo marzyć o czémś… o czémś wznioślejszém, ale… był on bardzo, bardzo dobrym, myślał i pamiętał o mnie…
– Rolicki mówił mi, że oprócz tego, co stryjenka mnie pożyczyła, ma kapitał u niego ulokowany…
– Ależ tak! jakże! mam kapitał…
– Mówił mi, że trzy tysiące…
– Tak, u niego trzy tysiące, ale gdzieindziéj…
Gość jednak wiedzieć musiał na pewno, że owe: gdzieindziéj nie istniało wcale, bo nie okazał ciekawości żadnéj, tylko, do siebie jakby szepnął:
– U mnie trzy, tam trzy, to sześć!
Po dokonaniu dodawania tego, ocknął się niby ze snu i zawołał:
– Ale, jak Boga kocham, po co ja tracę miłe chwile i o takich poziomych rzeczach…
– Owszem, owszem, – przerwała z żywością, – czyż nie jesteś jedynym przyjacielem i opiekunem moim… O, wszyscy dawni przyjaciele i znajomi moi opuścili mię, gdy tylko mój Ignacy oczy zamknął. Ty jeden tylko, Stasiu, nie zapomniałeś o mnie i opuszczasz swój świat wesoły i błyszczący, aby odwiedzić i pocieszyć biedną samotnicę!
Łzy