Название | Djabeł, tom pierwszy |
---|---|
Автор произведения | Józef Ignacy Kraszewski |
Жанр | Зарубежная классика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная классика |
Год выпуска | 0 |
isbn |
Naprzeciw pani podczaszynej, jej syna i labusia w paradnej herbowej liberji, na której łączyły się smoki książąt W… i bramy obozowe Ordyńskich, stało kilku służących, mocno wypudrowanych i strojnych, a na czele ich czarno ubrany, widocznie pierwszy kamerdyner, cudzoziemiec z miną poważną i przejętą bardzo godnością swoją a ogromem włożonych na się obowiązków – z marszczką na czole, z zagryzionemi usty – ostatnie odbierał rozporządzenia i rozkazy.
Trochę z boku, w polskim stroju, dworak jakiś posiwiały, kiwając głową i ruszając ramionami, przypatrywał się wszystkiemu niespokojny.
Rozmowa piorunująca toczyła się po francuzku w kółku wybranych.
– Prawdziwie to trzeba oszaleć, cieniuchnym ale wyuczono-spieszczonym głoskiem wołała żywo podczaszyna – tysiące jeszcze rzeczy zostało się na sam ostatek! a godzina blizko. A! mój Labe, gdyby broń Boże chybić co miało, jabym umarła, jabym zemdlała ze wstydu! Wystawcie sobie że o nasz honor chodzi; przyjmujemy króla! potrzeba przekonać Najjaśniejszego Pana, że i w naszym kraju, może się znajdować dom na zagranicznej całkiem, na wykwintnej stopie. Labe Poinsot! kochany Labe! zlituj się nademną! uspokój mnie, drżę cała – dodała mdlejące coraz bardziej spojrzenie rzucając na fertycznego francuzika, który się wciąż uśmiechał dla uspokojenia podczaszynej.
– Niech wasza ekscelencja (tak zawsze tytułował Poinsot panią podczaszynę) niech wasza ekscelencja, zupełnie być raczy spokojną – wszystko gotowe, lub gotowości blizkie i wszystko udać się musi!
– Kiedyż bo to z temi gburami, z temi ludźmi naszemi, z temi – niezgrabiaszami, mój Labe, niepodobna nic w porze i porządnie zrobić. To są męki Tantala! Już już, zdaje ci się że pojęli, aż oto najokropniejszą gotują ci pomyłkę! – Panie Sieninski, dodała głosem odmiennym po polsku do starego kontuszowego, idź mi waćpan zaraz z oczów i nie śmiej się pokazywać w tym barbarzyńskim, tatarskim jakimś stroju – pilnuj tylko zdaleka porządku i bezpieczeństwa.
– Tak, mruknął odchodząc stary z powolnym ukłonem – idź precz a pilnuj, bo co ci Francuzi, te pudle i szpice co tak zręcznie na dwóch łapkach służą, pewnie nic nie dopilnują, rychlej by zwędzili. Pójdę, pójdę, i po jakiego bym tu djabła miał leźć nieproszony.
– Monsieur Robert! zawołała podczaszyna – zmiłuj się, pilnuj żeby światła były wszędzie pozapalane, żeby służba wdziała rękawiczki w porę, pamiętaj też o pokojach królewskich… W gabinecie światła powinny być przyćmione – zawiesiliście mój portret tam gdzie kazałam?
– Alfierze, odezwała się do syna, posyłaj po karety, nie będę czekać na te panie, które się ubierają bez końca, niech mnie doganiają pod austerją – boję się, truchleję, ginę żebyśmy się nie opóźnili! Czy są ludzie z wachlami rozstawieni od gościńca w alei do dworu? niech zapalą ognie co prędzej! na Boga! gotowi mi illuminacją przez głupią oszczędność poplątać.
Pani podczaszyna wołała tak mięszając rozkazy najrozmaitsze blizko ćwierć godziny, a coraz to ktoś wyleciał, rozległ się czyjść głos w ganku, bieganie po wschodach, szmer w sieni. Sam nawet Labe i pan Alfier niejednokrotnie do różnych poselstw użyci byli. Tymczasem zmierzchało, zmierzchało powoli, pani podczaszyna coraz się bardziej niecierpliwiła, aż wreszcie zatoczyły się powozy, zajechała służba konna, janczary, kozaki, pacholęta postrojone i podczaszyna zaklinając znów labusia by wszystkiego pilnował, by o wszystkiem pamiętał, ruszyła ku pojazdowi, który na nią i na syna jej czekał; kobiety rzuciły na nią lekką jak piórko szubę, białą atłasową z łabędziego puchu, na Alfiera przepyszne futro sobolowe z pąsowym wierzchem, widocznie z pradziadowskiego przyakomodowane, i syn z matką wyszli na ganek.
Tu widok był prześliczny.
Długa aleja lipowa, ręką zimy jakby naumyślnie przystrojona w białe szrony, cała świeciła dwoma rzędami pochodni, przez spędzone umyślnie trzymanych gromady; wśród tych migocących świateł, gdzie niegdzie na podwyższeniu, płonęły beczki smolne, całe okryte gałęźmi sośniny i jodeł w kształcie piramid posplatanemi. Pałac i oficyny rzęsisto gorzały lampami po gzémsach, u kolumn drzwi i okien rozwieszonemi. Ta czarodziejska illuminacja, jakby blaskiem dnia zachodzącego, lub łuną pożaru oświetlała dziedziniec, zajęty w tej chwili dworem pani podczaszynej. Stały w nim kilka karet paradnych, zaprzężonych białemi, tarantowanemi i dzikiej maści cugami. Obok nich we wschodnich niemal strojach, dworskie janczary, kozactwo, barwa, pacholęta, na dzielnych koniach czekali na panią. Krewny daleki Ordyńskich i dawny przyjaciel ich domu, a sługa z pradziadów książąt W… pan stolnikowicz Puchała, w odświętnych szatach, przy kameryzowanej szabli, która niemal cały jego składała majątek, w starym kołpaku sobolim pod czaplim piórem, stał na przodzie dowodząc orszakowi, który miał podczaszynie towarzyszyć. Pani ledwie rzuciła okiem na otaczające ją sługi, i szepnęła do syna wsiadając do karety:
– Mój Boże, jak to wszystko dziko wygląda! jak to jeszcze polskie! u nas prawdziwie nic zrobić nie można, jesteśmy niewolnikami przesądów nawet w ubraniu! Siadaj Alfierze, a nie zapomnij komplementu sobie przygotować, którymbyś powitał króla naszego, gdy mu cię zaprezentuję.
– A! nie pożegnałem się z babunią! szepnął cicho młodzieniec.
– Ale siadajże! kwaśno odpowiedziała matka, nie odjeżdżasz przecie do Ameryki; zbyt jesteś jeszcze dzieckiem na twój wiek, wierzaj mi.
– Ruszać! zawołał grzmiącym głosem pan Puchała – i powozy poczęły się powoli posuwać z przed ganku w oświeconą aleję.
Labuś który był przyprowadził podczaszynę do karety, natychmiast się cofnął i wbiegł szybko do pałacu, służba poszła za nim, i wkrótce podwórzec był niemal pusty, a lampy same sobie paliły się powolnie, bo nikt się ich blaskom nie przypatrywał.
II
Za kolumną w głębi, stał przyglądając się z daleka odjazdowi podczaszynej, stary niegdyś marszałek dworu, Sieniński, gładził wąsa, zażywał tabaki, poglądał, mruczał i ruszał ramionami jak to zwykle starzy aż nareszcie odezwał się nieco głośniej.
– No! kiedym ja niepotrzebny, a te frygi mają tu królować, to czegoż sobie będę darmo głowę łamał, żeby im pieczone i gotowane podstawiać; niechajże sobie rady dają, a ja wolę do mojej starej jejmości!
To rzekłszy i poprawiwszy pasa na dość zaokrąglonym żołądku, krokiem poważnym zmierzył ku oficynie. Wszędzie to teraz nawet po kątkach krzątano się, umiatano, ustawiano, przygotowywano i kłócono się z Francuzami, których dom był pełen, na co pan Sieniński