Название | Rzym za Nerona |
---|---|
Автор произведения | Józef Ignacy Kraszewski |
Жанр | Зарубежная классика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная классика |
Год выпуска | 0 |
isbn |
Chryzyp spojrzał na mnie i wzruszył ramionami, szepcząc.
– Mędrzec wolnym jest zawsze, ale wdzięczen ci jestem, Marku, żeś i o mnie pomyślał, jeno się nie śpiesz umierać, bo ci godzina nie przyszła.
– Mylisz się – odpowiedział Markus – śmierć trzymam w tem naczyniu – wskazał czaszę – przyprawiła ją mądrze Lokusta, sam w nie wlałem… a chcę umrzeć, bom jest niepotrzebnym ziemi ciężarem. Czekałem tylko, aż ten oto owoc – wskazał na mnie – Juljusz dojrzeje; dziś gdy w sile jest, czas mi z drogi ustąpić. Sprawicie mi, spodziewam się, piękną apotheosis…14
Na Apjjskiej drodze, Juljuszu, postawisz mi conditorium15. Mam tam dużo przyjaciół, patrz tylko, aby nadto zbytkownem nie było… posłuży ono później i dla ciebie.
To mówiąc i naśladując Sokratesa, kazał podać koguta, aby go poświęcić Eskulapowi; uczynił małą libacją z czary Jovi liberatori16, i gdym ku niemu przypadł, uściskawszy mnie za głowę, podniósł czaszę do ust uśmiechających się.
– Lepiej czynię niż wy – rzekł – doczekacie czasów, w których mi zazdrościć będziecie śmierci!
To mówiąc, wypił truciznę, obwinął się togą, oparł na łokciu, osłonił twarz, abyśmy nie widzieli cierpienia, i w pół godziny, pochyliwszy głowę na piersi, skonał.
W godzinę potem martwe jego zwłoki leżały w rękach pollinctorów17 na łożu przybranem wspaniale, a dom był pusty.
Opisywać ci nie będę zdziwienia, oburzenia, rozpaczy Kwintusa i wszystkich, co się potrosze do objęcia po nim spadku przygotowywali.
Markus, mimo bardzo wystawnego życia, zostawił mi insulę wielką, czyniącą przychód niemały, bo ze wszech stron tabernami18 otoczoną, skrzynie pełne, willę niepoślednią w Bajach, dom z gruntami w Tuskulum, drugi na Palatynie przy ogrodach Mecenasa, a niewolników i sprzętu zbytecznego więcej, niż potrzebuję.
W jednym dniu stałem się najzamożniejszym z rodziny, gdy wczoraj jeszcze sam moją bieliłem togę i o chlebie a wodzie filozofowałem. Ja, com prócz Chryzypa, nie miał przyjaciela, znalazłem wkrótce mych pochlebców, klientów, stręczycieli krewnych, usłyszałem tysiączne ze wszech ust pochwały, ujrzałem oczy wszystkich zwrócone na siebie.
Gdym niedawno przeciskał się ulicą, nikt nie spojrzał na mnie; teraz pierwszy raz poznałem i tę rozkosz i tę przykrość, o której mówi młody nasz Persjusz, gdy kogo palcem wskazują i mówią: – Hic est19.
Rumieniłem się, wstydząc się za rodzaj ludzki, a odepchnąwszy tych czcicieli złota, Chryzypa jednego jako ojca i dobroczyńcę wyniosłem i w domu osadziłem.
Jemum był winien, że mnie bogactwo i niespodziane szczęście nie upoiło, ani pozbawiło rozumu. Chciałem go mieć stróżem tej cnoty, którą we mnie zaszczepił.
Otóż moich roczników część pierwsza, kochany Kajusie, ale słuchaj dalej.
Zdawało mi się, gdym nic nie miał oprócz wyszarzanej togi i nędznej izdebki, w której zaledwie łoże stanąć mogło, że mnie to, czego mi brakło, uszczęśliwić zdoła; otrzymałem naraz daleko więcej, niżem się kiedykolwiek spodziewał, ale niestety! przyszedł zarazem jakiś żal za postradanem ubóstwem. W niem było pragnienie wszystkiego, gdy w posiadaniu wszystkiego zdobyłem smutną prawdę, iż nic człowieka nasycić nie może.
Uśmiechał się Chryzyp ze mnie, i mówiliśmy nieraz o rozdaniu majętności między tych, coby jej lepiej użyć umieli, ale mi nie dopuścił tego wykonać szaleństwa. – Ucz się dostatku używać, jakoś się nauczył niedostatek cierpieć – mówił mi – bierz z niego skromnie, aby dusza twoja nie przystała do tego, co wedle Epikteta niewolnikiem uczynić cię może. Człowiek winien wszystko znać i próbować wszystkiego, nie przywiązując się do niczego.
Takem się ja tedy puścił w to życie zwykłe ludzi bogatych a nic nie czyniących; wszakże bardziej jako filozof, który próbuje, niż jako młodzieniec, co używa.
Obraz tego życia znanym ci jest Kajusie, tkane ono z pajęczyn złotych, i jak coa vestis20 nic nie okrywa, od niczego nie chroni: widać przez nie całą nędzę ludzką. Otoczony tłumem nudzę się, wykarmiony pochlebstwy wolałbym prawie obelgi, w których coś prawdyby być musiało – mając wszystko, nic nie pragnę.
Chciałbym coś czynić, a do niczego nie czuję się zdatnym; czasy też nie po temu, aby o publiczne urzędy i dostojeństwa się starać; rozdają się one wyzwoleńcom i gachom. Śliska też i niebezpieczna rzecz wpaść w oko Cezarowi zasługą, talentem, choćby piękną twarzą lub postawą, z miłości jego łatwo się rodzi nienawiść. Żyję więc na ustroniu, a że czemś dni zapełnić potrzeba, wałęsam się jak i drudzy, i obyczaj płochy takich jak ja próżniaków przyjąć musiałem.
Śpię długo, tłum natrętnych klientów oblega drzwi dawno; gdy się z łoża więcej zmęczony niż wypoczęty podnoszę, czeka mnie lektyka, niosą niewolnicy na Forum, do termów. Tu używam kąpieli, słucham poetów, którzy deklamują swe wiersze, łapię plotki miejskie o wczorajszej nocy, przygodach na moście Milwjusza lub w ulicach Suburry21, błądzę pod portykami, rozrywam się gwarem ulicznym, i tak czas schodzi do wieczerzy.
W ulicy na Via Sacra, na Flamińskiej nic się nie zmieniło od horacjuszowskich czasów, mniej może wstydu niż było, przypomniej sobie Sermones22… Oto trybun ten sam, który niedawno jako niewolnik przybył do Rzymu, w przepysznej todze się przesuwa, z góry na tłum poglądając… Za nim otoczony czeredą służby śpiewak Cezara ulubiony, który zdobył ogromne skarby i już je napół roztrwonił… Oto pisarek, który się mści epigramatami za obiady, na które go nie proszą; dalej stoik23 z bladą twarzą, co przywdział suknię i filozofję, straciwszy majątek na fraszki: oddaj mu jutro pieniądze a filozofję złoży do kąta… Oto epikurejczyk24, który wie, jakim sosem przyprawiać należy barweny, i w ptaku upieczonym poznaje smakiem, czy spożył samca czy samicę…
Tym wszystkim Horacjusza wizerunkom mógłbym dzisiejsze podawać imiona, i więcej ich dołożyć, bo Tygellinusa niema w Satyrach, ani pięknej Popei, ani Eucerusa flecisty, ani Watynjusza gladjatora, ani Epafrodyta… ani… tych co flecistami i gladjatorami się stali dla miłości lub ze strachu Nerona…
Powracam do domu na wieczerzę, na którą, gdybym chciał, miałbym zawsze więcej towarzyszów niż liczba muz pozwala, ale motłochowi pasorzytów z kuchni daję potrawy do domu, ja zostaję z niewielu lub z Chryzypem tylko. Skromnie używamy przysmaków, które dzisiejszych Rzymian o ruinę przywodzą, nie kocham się w wykwintnych potrawach, nie jem zbytecznie, karmimy się więcej rozmową niż mięsiwem, więcej mądrością
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24