W czwartym wymiarze. Antoni Lange

Читать онлайн.
Название W czwartym wymiarze
Автор произведения Antoni Lange
Жанр Зарубежная классика
Серия
Издательство Зарубежная классика
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

owszem podniecony był jeszcze tą nową wiosną i nowym odrodzeniem.

      Trzeba zauważyć, że ani my, ani sama babunia tak od razu nie zrozumieliśmy dobrze tego nowego jej położenia na świecie.

      Zwłaszcza babunia chwilowo zatraciła poczucie czasu – i mieszało się w niej naraz dwojakie zjawisko. Już to czuła się ona prababką całej gromady osób, zamieszkałych w Podobłoczu; już to znowu roiło się jej, że jest realnie tą dziewiętnastoletnią panną Klementyną ze starego portretu i że właśnie jest rok 1818.

      – Michasiu – mówiła do mnie – dowiedz się, czy dzisiaj będzie na teatrze reduta12, bo właśnie pan Stanisław Okraszewski napisał śliczny wiersz, którym zaprasza mnie do angleza13. Ach, taki czuły i romansowy wiersz, że łzy się cisną do oczu. Pan Stanisław to pewnie dziś największy poeta, kawaler piękny i dzielny oficjer… Dlaczego to Zuzia nie przychodzi? Posłałam ją do panny de Latour po suknię na dzisiejszy wieczór…

      I naraz śmiać się zaczęła srebrzystym, szczerym śmiechem dziewczęcym.

      – Cha, cha! Co za złudzenie! To przecież dawno miniona przeszłość. Wszystko mi się pomieszało! To zabawne! Jakiż to rok mamy teraz?

      – 189…

      – Boże drogi, jak to czas płynie… Przecież ja mam lat ośmdziesiąt…

      Nawiasowo tu dodam, że babunia nigdy się nie chciała przyznać do swego wieku i poza liczbę 80 za nic w świecie nie wychodziła.

      – Ośmdziesiąt lat, a tymczasem czuję, że właśnie jestem młodą, jak Zosia lub Natalka. To przecie dziw! Nie mogę się połapać. Więc ja na nowo się urodziłam, na nowo życie rozpoczynam! Co za osobliwa choroba. Czy to się często zdarza?… Ach, co za rozkosz!

      Tak szczebiotała, a ja z niepojętym zachwytem spoglądałem na nią. Nie widziałem nigdy takiego upojenia życiem, takiej eksplozji radości, jak w tej zmartwychwstałej i odrodzonej osobie, świeżej jak rozkwitła róża z lilią połączona.

      – Babunia – rzekłem – jest odrodzona jak Feniks14 – i mogę śmiało powiedzieć (tak mówiłem dalej, choć niezupełnie ściśle), że to zmartwychwstanie jest moim dziełem.

      – Wdzięczną ci też będę do końca życia, ale proszę cię, nie nazywaj mnie babunią, bo to jakoś nie wypada tak tytułować młodą pannę…

      – A więc – panno Klementyno.

      – Tak, tak – rzekła z czarownym uśmiechem, pełnym szczególnej kokieterii, a przypatrując mi się przez chwilę bardzo uważnie, dodała:

      – Ach, jak ty jesteś podobny do p. Stanisława Okraszewskiego, który się we mnie kochał w roku 1818.

      – Gotów jestem naśladować pana Stanisława jak najgorliwiej – i tak samo jak on będę panią kochał – zawołałem pomimo woli, ale tak szczerze i tak głęboko, że naraz poczułem w sobie tę nową a niespodziewaną prawdę: kochałem tę zmartwychwstałą kobietę, kochałem samo to jej zmartwychwstanie.

      – Ach, jak to będzie ładnie! – klasnęła w ręce babunia, a potem w komicznym zakłopotaniu rzecze: – Tak, ale co na to powie moja wnuczka Helunia, co powiedzą jej córki, Zosia i Natalka?

      – Nikt na to nic powiedzieć nie może.

      I przypomniawszy sobie coś z podróży po Australii, które czytałem jeszcze w gimnazjum, dodałem:

      – Na wyspach polinezyjskich, gdy mężczyzna przy ślubie wierność przysięga kobiecie, wygłasza taką formułę: „Ja jestem śmiertelny, tyś jest nieśmiertelna”. A któż jest bardziej nieśmiertelny, niż pani, babuniu… to jest, panno Klementyno!

      – Ślicznie to powiedziałeś. Zupełnie jakby pan Stanisław. Czy naprawdę jestem nieśmiertelna? Nigdy nie umrę? nigdy?

      – Tak myślę – tak wierzę…

      – O mój Boże, za cóż takich łask zaznałam? Sama nie wiem – mówiła dalej, opuszczając oczy – sama nie wiem, czy mi wolno powiedzieć to, co chcę powiedzieć…

      – Pani ma wyjątkowe stanowisko, wyjątkowe przywileje na ziemi. Śmiało niech pani mówi.

      – Powiem ci, mój Michasiu, że nigdy serce moje nie płonęło tak gorąco jak dzisiaj… Kocham ciebie, jak nigdy nie kochałam nikogo… Gdybym miała tak naprawdę lat dziewiętnaście, nie wypadałoby mi tego mówić, ale przecież ty wiesz, że ja mam koło… no, mniejsza o to. Tobie zawdzięczam wszystko, bo moja młodość, moje życie jest twoim dziełem…

      W tym duchu prowadziliśmy rozmowy z babunią, a to niemal nadprzyrodzone zjawisko rzuciło na mnie taki urok, że o wszystkim na świecie zapomniałem. I gdy pewnego wieczoru przyjechał do Podobłocza Janek ze swoją siostrą, Jadwigą – czułem, że stało się coś tragicznego w moim życiu – i nie tyle w moim, ile w życiu Jadwigi.

      Nie, już nie kochałem siostry Janka. Zapewne było to z mojej strony źle i brzydko, że ją zdradziłem i porzuciłem – ale czyż by mnie nie uwolnił każdy sąd, każdy trybunał?

      Klementyna – zjawa nadziemska – opanowała mą duszę. Jej przemiana była cudem i ona sama była cudem: jakże miałem nie ulec tej wyższej potędze? Czytałem w oczach Jadwigi niemy wyrzut, ale milczenie moje dało jej do poznania, że między nami wszystko skończone. Swoją drogą żal mi było serdecznie Jadwigi, cios jednakże był tak niespodziewany, że nikt by rady nie znalazł.

      Natomiast miłość moja do Klementyny rosła z dnia na dzień; i ona sama też rozwijała się, kwitła, dojrzewała, promieniała do apoteozy. Przebóstwiona, nieśmiertelna istota ludzka.

      Szczególnie zachwycająco wyglądała w noc sylwestrową. W Podobłoczu był wielki wieczór taneczny. Ponieważ wieść o cudownej metamorfozie babuni rozeszła się szeroko i daleko, więc też gości zjechało się do nas bardzo wiele.

      Istotnie Klementyna była królową balu. Nikt, jak ona, nie tańczył z takim wdziękiem walca, oberka, mazura. Nikt nie promieniał tak niepospolitą urodą, ani kostiumem ani dowcipem.

      Jej błyszczące oko, różowe usta, jej złote włosy, jej postać wysmukła i wytworna – wszystko to w ową srebrną noc zimową wydawało się niby zjawisko ze snu nocy letniej. I ona – ona mnie kochała – i byłem szczęśliwy, bez miary szczęśliwy. Otwarcie mi powiedziała, że wtedy, w roku 1818 była bardzo głupia (»Ah, si jeunesse savait15!”) i że dopiero potem zrozumiała różne rzeczy („si vieillesse pouvait16!”), i właśnie ona ten wyjątkowy stan osiągnęła.

      Powiem wam tedy, żeśmy się potajemnie zaręczyli, o czym nikt nie wiedział; tylko Jadwiga, kierowana instynktem, odgadła nasz sekret. Byłem szczęśliwy i nie opuszczałem Podobłocza, choć należało wracać do Warszawy. Czekałem jednak okazji, aby wraz z Klementyną wyjechać do miasta i aby móc ją poślubić.

      Było nam śpieszno. Chciałem szukać posady, opuścić szkołę lekarską. Oboje nie chcieliśmy czasu marnować.

      A jednak się spóźniliśmy.

      Blisko miesiąc byliśmy w niebie, w niebie cudów i marzeń. Ale nieszczęście czyha: dnia dwudziestego stycznia Klementyna po powrocie ze ślizgawki, pełna humoru i wesołości, zasiadła do podwieczorku. Ten cudowny powrót do życia i młodości oczywiście sprawił to, że babunia żyła w nadzwyczajnym podnieceniu. Jako lekarz powinien byłem przewidzieć, że nadmierna ekspansja energii życiowej – może tu do fatalnych doprowadzić wyników. Niestety, byłem zaślepiony



<p>12</p>

reduta (daw.) – publiczny bal maskowy. [przypis edytorski]

<p>13</p>

anglez – popularny w XVIII i XIX w. taniec pochodzący z Anglii. [przypis edytorski]

<p>14</p>

Feniks – mityczny ptak, odradzający się w płomieniach. [przypis edytorski]

<p>15</p>

Ah, si jeunesse savait (fr.) – ach, gdyby młodość wiedziała. [przypis edytorski]

<p>16</p>

si vieillesse pouvait (fr.) – gdyby starość mogła. [przypis edytorski]