Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej. Ярослав Гашек

Читать онлайн.
Название Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej
Автор произведения Ярослав Гашек
Жанр Зарубежная классика
Серия
Издательство Зарубежная классика
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

większej ostrożności.

      – Ostrożność to matka mądrości – rzekł Szwejk zasiadając do stołu nad szklanką piwa. W pianie tego piwa były dziurki od łez Palivcowej, która płakała podając Szwejkowi kufel do stołu. – Dzisiejsze czasy są takie, że zmuszają człowieka do ostrożności.

      – Wczoraj mieliśmy dwa pogrzeby – zmienił temat rozmowy kościelny z kościoła Św. Apolinarego.

      – Widać ktoś umarł – rzekł drugi gość, a trzeci spytał:

      – Czy te pogrzeby były z katafalkiem?

      – Chciałbym wiedzieć – rzekł Szwejk – jakie teraz, w czasie wojny, będą te wojskowe pogrzeby.

      Goście wstali, zapłacili i bez słowa wyszli. Tylko Szwejk został sam na sam z Palivcową.

      – Nawet nie byłbym pomyślał, żeby niewinnego człowieka skazywali na dziesięć lat – rzekł Szwejk. – Że jednego niewinnego skazali na pięć lat, o tym już słyszałem, ale na dziesięć, to trochę za dużo.

      – Bo mój chłop się przyznał – płakała Palivcowa – do tego, co tutaj mówił o tych muchach i o tym obrazie, i powtórzył to w dyrekcji policji i w sądzie. Byłam w sądzie na sprawie jako świadek, ale cóż ja tam mogłam świadczyć, kiedy mi powiedzieli, że jestem w stosunku powinowactwa do mego męża i że mogę się zrzec zeznania. Ja się tak wystraszyłam tego stosunku powinowactwa, żeby z tego nie było jeszcze czego gorszego, i zrzekłam się świadczenia, a mój biedny stary tak na mnie spojrzał, że do samej śmierci nie zapomnę tego spojrzenia. A potem, po wyroku, kiedy go odprowadzali, krzyknął tam na korytarzu, jakby zupełnie zwariował: „Niech żyje Związek Wolnej Myśli!”

      – A pan Bretschneider już tu nie bywa? – spytał Szwejk.

      – Był tu parę razy – odpowiedziała gospodyni – wypił piwo albo dwa, pytał, kto tu bywa, i przysłuchiwał się, jak goście rozmawiają o footballu. Oni, jak go tylko widzą, zawsze rozmawiają o footballu. A jego podrzucało, jakby go miało pokręcić, jakby miał dostać ataku furii. Przez ten cały czas nabrał tylko jednego tapicera z ulicy Poprzecznej.

      – To rzecz wprawy – rzekł Szwejk. – Czy ten tapicer był głupi człowiek?

      – Taki jak mój mąż mniej więcej – odpowiedziała z płaczem. – Pytał się go, czy strzelałby do Serbów. A on odpowiedział, że nie umie strzelać, że był razu pewnego w strzelnicy i postrzelał tam całą koronę. Potem słyszeliśmy wszyscy, jak pan Bretschneider rzekł zapisując sobie w notatniku: „Patrzcie państwo, znowu taka ładna zdrada stanu” – i zabrał z sobą tego tapicera z ulicy Poprzecznej, który już nie wrócił.

      – Dużo jest takich, co już nie powrócą – mówił Szwejk. – Proszę o rum.

      Właśnie zamawiał sobie Szwejk drugą porcję rumu, gdy do gospody wszedł po cywilnemu policjant Bretschneider. Rozejrzał się po szynku, przysiadł się do Szwejka, kazał sobie podać piwa i czekał, co Szwejk powie.

      A Szwejk, zdjąwszy z wieszaka jakąś gazetę i przeglądając ostatnią stronę ogłoszeń, odezwał się:

      – Patrzcie państwo, niejaki pan Czimpera, Straszkov numer 5, poczta Raczinie-wieś, sprzedaje gospodarkę z trzynastoma morgami własnego pola. Szkoła i kolej na miejscu.

      Bretschneider nerwowo bębnił palcami i zwracając się do Szwejka rzekł:

      – Dziwię się, że pana takie gospodarstwo zajmuje, panie Szwejk.

      – Ach, to pan – rzekł Szwejk wyciągając rękę na przywitanie. – Nie poznałem pana od razu, bo mam bardzo słabą pamięć. Ostatnio widzieliśmy się bodajże w kancelarii dyrekcji policji, prawda? Co pan porabiał w tym czasie? Czy zachodzi pan tu często?

      – Dzisiaj przyszedłem tu, żeby się spotkać z panem – rzekł Bretschneider. – W dyrekcji policji powiedziano mi, że pan sprzedaje psy. Potrzebuję ładnego ratlerka albo szpica czy coś w tym rodzaju.

      – Mogę panu służyć psami każdego gatunku – odpowiedział Szwejk. – Życzy pan sobie zwierzę rasowe czy też zwyczajne?

      – Sądzę – odpowiedział Bretschneider – że lepiej od razu wziąć rasowe zwierzę.

      – No, a psa policyjnego nie życzyłby pan sobie? – zapytał Szwejk. – Takiego mianowicie, który natychmiast wszystko wytropi i naprowadzi na ślad zbrodni? Ma takiego psa jeden rzeźnik we Vrszovicach, a ten pies ciągnie wózek, bo jak to się mówi, minął się ze swoim powołaniem.

      – Chciałbym jednak szpica – ze spokojnym uporem mówił Bretschneider. – Szpica, który by nie kąsał.

      – A więc życzy pan sobie szpica bez zębów? – zapytał Szwejk. – Wiem o takim szpicu. Ma go pewien właściciel gospody w Dejvicach.

      – No, to już lepiej ratlerka – ozwał się zakłopotany pan Bretschneider, którego wiadomości o psach były bardzo nikłe i gdyby nie rozkaz dyrekcji policji, to nigdy by się psami nie interesował.

      Ale rozkaz był jasny i wyraźny: zapoznać się bliżej ze Szwejkiem, korzystając z tego, że handluje on psami; Bretschneider miał prawo dobrać sobie pomocników i rozporządzał pewnymi sumami na kupno psów.

      – Ratlery są większe i mniejsze – rzekł Szwejk. – Wiem o dwóch małych i o trzech większych. Wszystkich pięcioro można sobie położyć na kolanach. Mogę je panu polecić jak najgoręcej.

      – Taki ratler bardzo by mi się podobał – zdecydował się Bretschneider. – A ile też kosztuje taki piesek?

      – To zależy od wielkości – odpowiedział Szwejk. – Wielkość gra tu ważną rolę. Bo ratlerek to nie cielę. U ratlerków odwrotnie: im mniejszy, tym droższy.

      – Ja bym reflektował na większego, który by stróżował – odpowiedział Bretschneider w obawie, aby nie obciążyć nadmiernie tajnego funduszu policji państwowej.

      – Dobrze – rzekł Szwejk – większego ratlerka mogę panu sprzedać za pięćdziesiąt koron, a jeszcze większego za czterdzieści pięć, ale zapomnieliśmy o jednej rzeczy: czy to mają być szczenięta, czy też stare psy, i czy chodzi o psy, czy o suki.

      – Mnie wszystko jedno – odpowiedział Bretschneider, który zetknął się tu nagle z nie znanymi mu dotychczas zagadnieniami. – Niech pan mi się wystara o pieska, a ja jutro wieczorem o siódmej przyjdę po niego. Będzie?

      – Niech pan przyjdzie – sucho odpowiedział Szwejk. – Pies będzie, ale w takim razie jestem zmuszony prosić o zaliczkę trzydziestu koron.

      – Rzecz prosta – rzekł Bretschneider wyliczając Szwejkowi pieniądze. – A teraz zafundujemy sobie po ćwiartce wina na mój rachunek.

      Kiedy wypili, z kolei Szwejk postawił ćwiartkę wina, potem Bretschneider, mówiąc do Szwejka, żeby się go nie obawiał, bo dzisiaj nie ma służby, i każdy śmiało może z nim rozmawiać o polityce.

      Szwejk zauważył, że w szynku nigdy o polityce nie rozmawia, bo cała polityka to zabawka dla małych dzieci.

      Bretschneider, przeciwnie, ujawniał wielce rewolucyjne poglądy i mówił, że każde słabe państwo skazane jest na zagładę. Przy sposobności zapytał Szwejka, jakie są jego poglądy w tej materii.

      Szwejk zameldował mu, że jeszcze nigdy nie miał nic do czynienia z państwem, ale że kiedyś miał pod opieką słabe szczenię bernardyna, które karmił sucharami wojskowymi, i też zdechło.

      Przy piątej ćwiartce Bretschneider oznajmił, że jest anarchistą, i spytał Szwejka, do jakiej organizacji przystać najlepiej.

      Szwejk