Название | Chłopi, Część czwarta – Lato |
---|---|
Автор произведения | Reymont Władysław Stanisław |
Жанр | Повести |
Серия | |
Издательство | Повести |
Год выпуска | 0 |
isbn |
Powróciła do łóżka i leżąc z otwartymi oczami, znowu trwożnie nasłuchiwała, gdyż przychodziły takie chwile, w których byłaby dała głowę, jako783 wyraźnie roznoszą się jakieś głosy i głuche, dalekie kroki.
– A może w którejś chałupie nie śpią i poredzają784! – próbowała sobie wyrozumieć, lecz skoro jeno785 chyla tyla786 poszarzały okna, podniesła787 się i narzuciwszy Antkowy kożuch wyszła przed dom.
W ganku Witkowy bociek spał na jednej nodze i ze łbem podwiniętym pod skrzydło, zaś w opłotkach bieliły się pokulone stadka gęsi.
Czuby drzew już się wypinały z nocy, rosa kapała obficie z wierzchołków, trzepiąc o liście i trawy, zawiewał rzeźwy, krzepiący chłód.
Niskie, sinawe opary obtulały pola, z których jeno788 kajś niekaj789 rwały się co wyższe drzewa buchając w górę niby te czarne, gęste dymy.
Staw polśniewał jak to ślepe, wielgachne oko zasute pomroką, olszowe wysady gwarzyły nad nim cichuśko i trwożnie, gdyż wszystko jeszcze dokoła spało, zatopione w szarym, nieprzejrzanym mącie i cichości.
Hanka przysiadła na przyźbie790 i przytuliwszy się do ściany zadrzemała, ani się tego spodziewając, na jakie dobre parę pacierzów, bo kiej791 przecknęła, noc już była zbielała792 do cna i na wschodzie rozpalały się czerwone zorze jako te łuny dalekie.
– Jak wyszli o chłodzie, to ani chybi, co ino793 ich patrzeć! – myślała wyzierając na drogę, tak się czuła skrzepioną tym krótkim śpikiem, że nie wróciła już do łóżka i aby łacniej794 doczekać się słońca, wyniesła795 dziecińskie szmaty i poszła je przeprać we stawie.
A dzień podnosił się coraz chybciej796, że pokrótce zapiał kajś797 pierwszy kogut, a wnet po nim jęły798 trzepotać skrzydłami drugie i przekrzykiwać się rozgłośniej na całą wieś, zaś potem zaśpiewały skowronki, ale jeszcze z rzadka, i z przyziemnych mroków wyłaniały się z wolna bielone ściany, płoty a puste, orosiałe799 drogi.
Hanka prała zawzięcie, gdy naraz kajś800 niedaleko rozległy się ciche stąpania, przywarła w miejscu kiej801 trusia, pilnie przezierając dokoła, jakiś cień przedzierał się z obejścia Balcerkowej i sunął czająco pod drzewami.
– Juści, co od Marysi, ale kto? – ważyła nie mogąc rozpoznać, gdyż cień przepadł nagle i bez śladu. – Taka harna, taka zadufana w swoją urodę, a puszcza na noc chłopaków! kto by się to spodział!
Myślała zgorszona, spostrzegając znowu, że młynarczyk przemyka się z drugiego końca wsi.
– Pewnikiem z karczmy, od Magdy! A to jak wilki tłuką się po nocy. Co się to wyprawia! – westchnęła, lecz ją samą przejęły jakieś ciągotki, gdyż raz po raz przeciągała się z lubością, ale że woda była chłodnawa, to prędko przeszło, i wzięła nucić ściszonym, a tęsknością nabranym głosem:
Kiedy ranne wstają zorze!
Pieśń leciała nisko po rosie, wsiąkając w zróżowione świtania.
Pora już była wstawać, po wsi zaczęły się rozlegać brzęki otwieranych okien, klekoty trepów i przeróżne głosy.
Hanka, jeno802 rozwiesiwszy przeprane szmaty na płocie, poleciała budzić swoich, ale tak byli jeszcze śpikiem803 zmorzeni, że co która głowa się uniesła804, to zaraz padała ciężko, niczego nie miarkując805.
Zeźliła się niemało, gdyż Pietrek krzyknął na nią z góry:
– Psiachmać! Pora jeszcze, do słońca spał będę! – i ani się ruszył.
Dzieci też jęły się mazać, a Józka skarżyła się żałośnie:
– Jeszcze ździebko, Hanuś! Dyć dopiero co się przyłożyłam…
Przyciszyła dzieci, powypędzała drób z chlewów, a przeczekawszy jeszcze z pacierz, już przed samym wschodem, kiej806 wyniesione niebo całkiem rozgorzało, a staw sczerwienił się od zórz, narobiła takiego piekła, jaże807 musieli się pozwlekać z barłogów. Wsiadła też z miejsca na Witka, któren808 łaził zaspany cochając się809 jeno o węgły i drapiąc.
– Jak cię czym twardym zleję, to przeckniesz! Czemuś to, pokrako jedna, krów nie powiązał do żłobów! Chcesz, aby se w nocy kałduny popruły rogami?
Odszczeknął cosik810, aż skoczyła do niego, szczęściem, co nie czekał, więc zajrzawszy do stajni czepiła się Pietrka.
– Konie dzwonią zębami o pusty żłób, a ty się wylegujesz do wschodu!
– Wydzieracie się kiej sroka na deszcz. Cała wieś słyszy! – mruknął.
– A niech słyszy! Niech wiedzą, jakiś to wałkoń i próżniak! Czekaj, wróci gospodarz, to ci da radę, obaczysz! Józka – zakrzyczała znów w drugiej stronie podwórza – krasula ma twarde wymiona, ciągnij mocno, byś znowu pół mleka nie ostawiła! A śpiesz z udojem, na wsi już wyganiają krowy! Witek! bierz śniadanie i wypędzaj, a pogub mi owce, jak wczoraj, to się z tobą rozprawię! – rozrządzała zwijając się sama jak fryga; kurom podrzuciła przygarście ziarna, świniom kwiczącym pod chałupą wyniesła cebratkę z żarciem, cielęciu odsadzonemu od matki sporządziła picie, sypnęła kaszy gotowanej kaczętom i wygnała je na staw. Witek dostał pięścią za plecy i śniadanie do torby, nie przepomniała811 nawet boćka, stawiając mu w ganku żeleźniak z wczorajszymi ziemniakami, że przyczajał się, klekotał, a kuł w niego i wyjadał. Była wszędy812, o wszystkim pamiętała i na wszyćko813 miała sposobną radę.
A skoro Witek pognał krowy i owce, zabrała się do Pietrka, nie mogąc ścierpieć, iż się wałęsa bez roboty.
– Wyrzuć
779
780
781
782
783
784
785
786
787
788
789
790
791
792
793
794
795
796
797
798
799
800
801
802
803
804
805
806
807
808
809
810
811
812
813