Na zgliszczach Zakonu. Morawska Zuzanna

Читать онлайн.
Название Na zgliszczach Zakonu
Автор произведения Morawska Zuzanna
Жанр Повести
Серия
Издательство Повести
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

kobiety nie miały czasu weń się wsłuchiwać ni zachwycać pięknością wieczoru. Wsunęły się w mchy gęste, potem do ciemnej pieczary.

      – Nie wchodź dalej, póki nie zaświecę! – zawołała Sienicha.

      Obracała się też wśród ciemności jak przy najlepszym świetle. Rozgarnęła leżący w kącie pieczary popiół, zapaliła łuczywo od iskier w nim tlejących, suchymi gałęźmi, nagromadzonymi w drugim kącie, podsyciła ogień.

      Teraz dopiero Sala znalazła się przy niej. Teraz dopiero po trudach dnia i niepokoju uczuły się głodne i znużone. Przysiadły więc koło ognia. Sienicha przystawiła kociołek z wodą, wrzuciła kawałek wędzonego mięsa, wyjęła zeschły chleb z zanadrza i po niejakim czasie zawołała na milczącą, pogrążoną w myślach towarzyszkę:

      – Posil się, dziecino. Sił ci potrzeba.

      Sala ocknęła się z zadumy i rzekła:

      – Potrzeba i mieć je muszę.

      Po czym obydwie jadły w milczeniu, od czasu do czasu przyrzucając drewek do tlejącego ogniska.

      Gdyby kto spojrzał na wnętrze pieczary, byłby się przekonał, że niepłonne były słowa Sienichy, gdy rzekła: „Więdniesz jak kwiatek bez słońca”. Pieczara była wilgotna, chłodem przejmująca, gdzieniegdzie widać było na jej ścianach krople wody, które teraz przy świetle ognia migotały jak drogocenne kamienie. Gdyby też kto widział te dwie kobiety siedzące nad tlejącym ogniskiem, byłby je posądził o odprawianie tajemnych czarów lub składanie ofiar jakiemuś podziemnemu bóstwu. I nie byłby się omylił. Składały rzeczywiście ofiarę ze swoich trudów dni całego życia, a składały ją na ołtarzu miłości ojczyzny.

      Pierwsza zerwała się dziewczyna.

      – Dość już wypoczynku.

      – Dość – powtórzyła baba.

      I obie zajęły się przygotowaniem do drogi.

      Po północy wychodził z pieczary chłopiec w ubraniu flisaka. Krótki, płócienny spencerek, takież sięgające zaledwie do kolan spodenki, na głowie słomiany kapelusz, spod którego wydostawały się krótkie, ciemne włosy, ocieniające twarz i szyję czarną, jakby spaloną od słońca czy też umyślnie pomalowaną. Na kiju przewieszonym przez plecy miał niewielki węzełek jak zwykle chłopak flisaczy. W łapciach ze skóry stąpał pewnym krokiem przez las gęsty, zwarty. Z początku ostrożnie, potem coraz pewniej, nawet z fantazją. Usta rozchylone byłyby może zanuciły piosenkę, nie chciał wszakże budzić mieszkańców lasu. Lecz oni sami się budzić poczęli. Jakiś ptak ocknął się niespokojnym świergotem, inny mu odpowiedział sennie, nieśmiało, jakby przedzwaniając na zwykłą poranną modlitwę. Wkrótce ozwało się kilka innych głosów nieco zdziwionych, potem coraz więcej, coraz śmielej dzwoniły na ranne pacierze.

      Flisak przedzierał się przy tej muzyce, a gdy wychodził z lasu, przedświty wstającego dnia poczęły błąkać się po niebie. Gdy przebywał piaszczystą, nie porosłą zielem drogę, na niebie rozbłyskiwała zorza strojna w złotawoczerwone fiolety. Gdy znalazł się nad Wisłą, zorza w całym swym majestacie zaścielała mu drogę, wlokąc swój płaszcz purpurowy po szarych toniach rzeki. Lutek śpiący w czółnie tuż nad brzegiem, zbudzony czerwonym blaskiem wschodzącej zorzy, z wielkim zdziwieniem spojrzał na stojącego nad nim flisaka.

      Widok jego znać mu był przyjemny, bo zaśmiał się na całe gardło i oczy mu radością zabłysły.

      Chłopiec uśmiechnął się doń dobrotliwie, lecz jednocześnie położył palce na ustach, nakazując milczenie. Potem na migi dawał jakieś znaki, gładząc starego po twarzy, wskazywał ręką przed siebie, to znów rozszerzając ramiona, przytulał je do piersi.

      Niemowa znać zrozumiał te znaki, zaśmiał się, a potem całą siłą swych potężnych ramion odepchnął czółno z przystani gęsto zarosłej łoziną.

      Wkrótce czółno, trzymając się brzegu, pruło powierzchnię mętnej wody. Wiatr popychał je w dół rzeki, a prócz ramion niemowy popychały je wiosła trzymane silną dłonią młodego flisaka.

      W Bobrownikach

      Niemało dni upłynęło, nim Sala z wiernym sobie niemową do Bobrownik przybyła. Niemało też znać trudów w tej podróży użyła, bo lica jej teraz nie sztucznie, lecz naturalnie ogorzałe były od słońca. W tej trudnej podróży pomagał im wiatr przyjazny i wzburzone nieco fale rzeki, która zwykle w tym czasie przybiera.

      Gdy późnym wieczorem weszła do swej ojczystej siedziby, nikt jej nie poznał. Wzięto ją rzeczywiście za flisaka. Dopiero gdy przemówiła i każdego z osobna nazywać poczęła po imieniu i gdy po odprowadzeniu czółna w bezpieczne miejsce przybył niemowa, poznano w niej dziedziczkę zamku.

      Lutek na migi dużo rzeczy opowiadał, śmiał się i cieszył jak dziecko, ze wszystkimi się witał, niewiele sobie jednak z niego robiono, każdy bowiem zajęty był ukochaną przez wszystkich dzieweczką.

      Począwszy od najniższych, z piekarni, którzy widzieli ją przechodzącą w stroju flisaka, a skończywszy na pełniących służbę w pokojach i tych, co zasiedli z nią do skromnego posiłku, nikt nie mógł myśleć o czym innym, jeno o powrocie młodziutkiej swej pani, która, jak wczesną wiosną, kiedy jeszcze śniegi nie stopniały, nagle zamek opuściła, tak teraz nagle się zjawiła.

      – Znać niemało biedy i trudów podjęła – mówiono. – I po co jej to, po co?

      Posiłek i wypoczynek jej był nader krótki. Zastała bowiem wysłanego przez Jaśka z Tarnowa dworzanina Marka, który miał iść brzegiem Wisły, ażeby o ruchach Krzyżaków języka zasięgnął i z tymi wieściami jak najprędzej do Krakowa wracał.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      1

      usty – dziś popr. forma: ustami. [przypis edytorski]

      2

      pogany – dziś popr. forma: poganie. [przypis edytorski]

      3

      Tausend Teufel (niem.) – tysiąc diabłów. [przypis edytorski]

      4

      miasto (tu daw.) – zamiast. [przypis edytorski]

      5

      Przyrzekam i ślubuję […] rozkazy wypełniać aż do śmierci – przysięga, przemowa wielkiego mistrza, jak i ceremonia, wzięte z historii dawnych Prus: Preussens ältere Geschichte Kotzebuego. [przypis autorski]

      6

      w