Diuna. Frank Herbert

Читать онлайн.
Название Diuna
Автор произведения Frank Herbert
Жанр Историческая фантастика
Серия s-f
Издательство Историческая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788381887533



Скачать книгу

założył ręce do tyłu i zaczął chodzić tam i z powrotem wzdłuż stołu.

      „Jak zwierz w klatce” – pomyślał chłopak.

      – Przedyskutujesz ewentualność zdrady z Hawatem? – spytał.

      Książę zatrzymał się naprzeciwko syna po drugiej stronie stołu, lecz jego słowa były skierowane do ciemnych okien.

      – Omawialiśmy tę ewentualność wiele razy.

      – Ta stara kobieta wyglądała na bardzo pewną swego – rzekł Paul. – I wiadomość, jaką matka…

      – Podjęliśmy środki ostrożności – oświadczył Leto. Rozejrzał się po sali i Paul dostrzegł w jego oczach panikę zaszczutego stworzenia. – Zostań tutaj. Chciałbym omówić z Thufirem parę spraw związanych ze stanowiskami dowodzenia. – Obrócił się i wyszedł z pokoju, lekko skinąwszy wartownikom w drzwiach.

      Paul wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stał ojciec. Przestrzeń była już pusta, zanim książę wyszedł z pokoju. I przypomniało mu się ostrzeżenie starej kobiety: „…dla twojego ojca… nic”.

      Owego pierwszego dnia, kiedy Muad’Dib ze swą rodziną jechał ulicami Arrakin, niektórzy ludzie na trasie przejazdu przypomnieli sobie legendy i przepowiednię i zaczęli wołać: „Mahdi!”. Lecz ich okrzyk był bardziej pytaniem niż stwierdzeniem, gdyż jak dotąd mogli jedynie żywić nadzieję, że jest on tym zapowiedzianym Lisanem al-Gaibem, Głosem Spoza Świata. Uwagę ich przyciągnęła również matka, albowiem słyszeli o niej, że jest Bene Gesserit, a więc – co dla nich było oczywiste – drugim Lisanem al-Gaibem.

      – z Księgi o Muad’Dibie pióra księżnej Irulany

      Książę zastał Thufira Hawata w narożnym pokoju, do którego drogę wskazał mu strażnik. Z przyległego pomieszczenia docierały odgłosy krzątaniny ludzi zakładających łącza telekomunikacyjne. Książę rozglądał się, gdy Hawat wstawał od zawalonego papierami stołu. Była to mała izolatka o zielonych ścianach, a prócz stołu znajdowały się w niej jeszcze trzy krzesła dryfowe, z których pospiesznie zdarto „H” Harkonnenów, co pozostawiło jaśniejsze łaty.

      – Krzesła są zdobyczne, ale zupełnie bezpieczne – powiedział Hawat. – Gdzie jest Paul, wasza wysokość?

      – Zostawiłem go w sali konferencyjnej. Mam nadzieję, że trochę tam odpocznie z dala od mojej absorbującej osoby.

      Hawat kiwnął głową, powędrował do drzwi przyległego pokoju i zamknął je, odcinając elektrostatyczne szumy i elektroniczne trzaski.

      – Thufirze – rzekł Leto – zapasy przyprawy Imperium i Harkonnenów nie dają mi spokoju.

      – Mój panie?

      Książę wydął wargi.

      – Składy są podatne na zniszczenie. – Podniósł rękę, gdy Hawat chciał coś powiedzieć. – Nie bierz pod uwagę skarbu Imperatora. Ale on by się po cichu ucieszył z tarapatów Harkonnenów. A czy baron może protestować, jeśli ulegnie zniszczeniu coś, do posiadania czego nie może się otwarcie przyznać?

      Hawat pokręcił głową.

      – Mamy mało ludzi na zbyciu, wasza wysokość.

      – Weź część ludzi Idaho. Może też jacyś Fremeni mieliby ochotę na wycieczkę poza planetę. Rajd na Giedi Prime… z takiej dywersji płyną taktyczne korzyści, Thufirze.

      – Twoja wola, mój panie.

      Hawat odwrócił się, a książę, widząc oznaki zdenerwowania u starego mężczyzny, pomyślał: „Może podejrzewa, że mu nie ufam. Musi wiedzieć o moich prywatnych informacjach dotyczących zdrajców. Tak, najlepiej od razu rozproszyć jego obawy”.

      – Thufirze – rzekł – należysz do niewielu ludzi, których darzę całkowitym zaufaniem, więc musimy omówić jeszcze jedną sprawę. Obaj wiemy, że trzeba się mieć nieustannie na baczności, by nie dopuścić do infiltracji naszych sił przez zdrajców… ale mam dwa nowe doniesienia.

      Hawat obrócił się i wbił w niego wzrok. Leto powtórzył opowiedziane przez Paula historie. Wiadomości te, zamiast wprawić Thufira w stan wytężonej koncentracji mentackiej, wzmogły jedynie jego podniecenie.

      Leto przyglądał mu się uważnie.

      – Ukrywasz coś, stary druhu – odezwał się po chwili. – Powinienem był się domyślić w trakcie narady, kiedy siedziałeś jak na szpilkach. Cóż jest tak trefne, że nie mogłeś powiedzieć tego przed całym sztabem?

      Zabarwione safo wargi Hawata ściągnięte były w sztywną, prostą linię z biegnącymi ku niej drobniutkimi zmarszczkami. Nie straciły swej pomarszczonej sztywności, gdy powiedział:

      – Panie mój, zupełnie nie wiem, jak to poruszyć.

      – Wiele blizn nosimy jeden za drugiego, Thufirze – rzekł książę. – Wiesz, że ze mną możesz poruszyć każdy temat.

      Hawat nie spuszczał z niego oczu. „Takiego właśnie lubię go najbardziej – myślał. – Oto człowiek honoru, godzien mej wierności i służby do ostatniej kropli krwi. Dlaczego muszę go zranić?”

      – No więc? – ponaglił Leto.

      Mentat wzruszył ramionami.

      – Chodzi o strzępek listu znaleziony przy kurierze Harkonnenów. List był przeznaczony dla agenta imieniem Pardee. Mamy wszelkie powody mniemać, że Pardee stał na czele tutejszego podziemia Harkonnenów. Ten list może mieć albo ogromne konsekwencje, albo zgoła żadnych. Zależy, jak go tłumaczyć.

      – Co jest takiego drażliwego w tym liście?

      – W strzępku listu, mój panie. Niekompletnym. Był na filmie minimikowym z dołączoną, jak zwykle, kapsułą niszczącą. Wstrzymaliśmy działanie kwasu na moment przed całkowitym wymazaniem tekstu, ocalając zaledwie fragment. Fragment ów jednak jest wyjątkowo sugestywny.

      – Tak?

      Hawat potarł wargi.

      – Mówi on: „…eto nigdy nie będzie podejrzewał, a kiedy spadnie na niego cios z ukochanej ręki, już samo to winno go zgubić”. List opatrzony był pieczęcią barona, której autentyczność sprawdziłem.

      – Twoje podejrzenia są oczywiste – powiedział książę i nagle jego głos zrobił się zimny.

      – Prędzej uciąłbym sobie ręce, niż cię zranił – oznajmił Hawat. – Panie mój, a jeśli…

      – Lady Jessika – rzekł Leto, czując, jak ogarnia go wściekłość. – Nie mogłeś wydusić faktów z tego Pardeego?

      – Na nieszczęście Pardeego nie było już wśród żywych, kiedy przejęliśmy kuriera. Kurier zaś, jestem pewny, nie wiedział, co przewoził.

      – Rozumiem. – Leto potrząsnął głową. „Cóż za śliska sprawa – myślał. – Niemożliwe, by coś w tym było. Znam swoją kobietę”.

      – Mój panie, a jeśli…

      – Nie! – warknął książę. – W tym jest jakaś pomyłka, która…

      – Nie możemy tego zlekceważyć, mój panie.

      – Ona jest ze mną szesnaście lat! Okazji ku temu było bez liku… Sam zresztą sprawdziłeś szkołę i tę kobietę!

      – Wiadomo o sprawach, które mi umknęły – powiedział z goryczą mentat.

      – To niemożliwe, mówię ci! Harkonnenowie chcą zniszczyć ród Atrydów, łącznie z Paulem. Raz już próbowali. Czy kobieta byłaby zdolna