Название | Szczyty Chciwości |
---|---|
Автор произведения | Edyta Świętek |
Жанр | Современная зарубежная литература |
Серия | Grzechy młodości |
Издательство | Современная зарубежная литература |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788366481480 |
Listy od Klausa zawsze poprawiały jej nastrój. Engel potrafił wyjątkowo pięknie pisać o drobiazgach dnia codziennego. Odmalowywał widok ze swojego okna: starego piekarza, który miał zakład oraz sklepik przy jego ulicy; maluchy dokazujące na podwórku. Dopytywał, czy polskie dzieciaki mają podobne zabawy, jakie są ich zainteresowania i co porabiają w wolnym czasie. O matce rzadko wspominał, ale wciąż dopytywał o Helenę i Franciszkę. Ubolewał nad pogarszającym się stanem ich zdrowia. Przysyłał witaminy. Najczęściej jednak podkreślał słowa o tęsknocie za towarzystwem drugiego człowieka. Ze starannie zapisanych kartek wyzierała samotność. Łaknienie bliskości – szczególnie w wymiarze duchowym.
Nazywał Justynę swoją przyjaciółką. Te słowa były miłe jej sercu.
Mój przyjaciel… – pomyślała, głaszcząc pieszczotliwie opuszkami kopertę spoczywającą na podołku.
Nie wypełnił emocjonalnej pustki, która powstała po śmierci Eugeniusza – tragicznie zmarłego męża nikt nie mógł zastąpić. Ale był kimś ważnym. Właśnie Mroczkowi wspominała o wielu rozterkach, których nie zdradziłaby nikomu innemu, nawet Helence.
Od jakiegoś czasu dokładała starań, by oszczędzać poczciwej cioci zgryzot. Nie ze wszystkiego chciała zwierzać się Agacie, ponieważ ona także miała dość własnych problemów. Klaus stanowił idealnego powiernika. Być może z racji dzielącej ich znacznej odległości. Niemalże nie istniało prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek się spotkają. Nigdy nie rozmawiali telefonicznie – chyba nie tylko z uwagi na barierę językową, ale również dlatego, że gdzieś między wierszami nadmienił, iż jest niemy. Nie wyraził tego wprost, lecz tak wynikało z treści listu.
– Jestem człowiekiem milczącym – pisał. – Moje usta musiały na zawsze umilknąć. Jedynie w myślach krzyczę. Mogę też przelewać na papier to, co gra w mojej duszy, ale i tutaj nie jestem w stanie oddać wiernie tego, co czuję. Gdybym tylko zdołał przemówić! Ile rzeczy wówczas bym wyraził… Justyno!
Żałowała, że nie może skorzystać z jego zaproszenia. Dopóki ciocia była w lepszej formie, taki wyjazd nie byłby większą uciążliwością. Cóż, gdy Trzeciakowa nie otrzymała paszportu. Choć nigdy nie działała w opozycji, Służba Bezpieczeństwa wciąż kontrolowała jej poczynania. Zapewne miała u nich swoją teczkę, w której notowano różne bzdury na jej temat. Owszem, utrzymywała wiele znajomości mogących uchodzić za „podejrzane” czy wręcz „szkodliwe”. Jakiś czas temu przystąpiła nawet do Solidarności. Skoro już była na cenzurowanym, to niech przynajmniej będą ku temu powody. Być może przez to posunięcie odmówiono jej możliwości wyjazdu na Zachód. I nie pomogło tłumaczenie, że w kraju zostawia dzieci, jest wdową i ma pod opieką schorowaną staruszkę. Trzykrotnie próbowała i za każdym razem otrzymywała negatywną odpowiedź.
Teraz choćby uzyskała dokument, nie mogłaby pojechać. Helenka była w coraz gorszej kondycji, a do tego jeszcze doszły problemy zdrowotne teściowej. Nie byłoby kogo poprosić o doglądnięcie cioci i dwójki nastolatków.
A może to i lepiej? Kto wie, do czego mogłoby dojść, gdyby stanęła z Klausem twarzą w twarz?
Doznałaby rozczarowania?
A może wręcz przeciwnie – jeszcze silniej przywiązałaby się do tego człowieka i po powrocie do domu znowu doskwierałyby jej bolączki tęskniącej kobiety.
Wolę, żeby Klaus pozostał w sferze marzeń. By nadal był tylko i aż przyjacielem.
Czasami nawiedzały Justynę osobliwe myśli, które wzbudzały w niej paniczny strach. Gdy popuszczała wodze fantazji, wyobrażała sobie, że za personaliami Klausa Engela ukrywa się ktoś zupełnie inny. Człowiek, którego dawno temu pogrzebała na cmentarzu, lecz nie pozwoliła na to, by umarł w jej sercu. Te rojenia nie miały racji bytu, gdyż zamiast pozwalać czasowi na zabliźnianie ran, na nowo je rozdrapywały.
Wiem, że w naszym życiu zachodzi wiele zadziwiających przypadków. Ten jednak jest absolutnie niemożliwy. Bądź rozsądna, dziewczyno! – karciła w duchu samą siebie. Gdyby Eugeniusz żył, nie dopuściłby do tego, byś usychała z tęsknoty i rozpaczy w przekonaniu, że umarł. Na pewno dałby znać, że jest cały, zdrowy i bezpieczny. Nawet jeśli nie wprost, to w jakiś zawoalowany sposób.
Klaus nigdy nie napisał w liście niczego, co mogłoby sugerować taką sytuację.
Coś miękkiego musnęło dłoń kobiety. Podniosła leniwie powieki i spojrzała na podołek. Zobaczyła niewielkie białe piórko, które wylądowało na kopercie. Uśmiechnęła się – właśnie poczuła osobliwe ciepło w okolicy serca.
ROZDZIAŁ 1
Jaka róża, taki cierń – nie dziwi nic
Jaka zdrada, taki gniew – nie dziwi nic
Jaki kamień, taki cios – nie dziwi nic
Jakie życie, taka śmierć[2]
[2] Fragment tekstu piosenki Jaka róża, taki cierń z repertuaru Edyty Geppert. Słowa: Jacek Cygan, muzyka: Włodzimierz Korcz.
Odwieczny cykl życia
Rok 1985
Justyna Trzeciak spoglądała w lustro zawieszone w przedpokoju. Odziana była w prostą czarną sukienkę z krótkim rękawem. Obawiała się, że mimo ewidentnie letniego fasonu żałobny strój nieźle da jej w kość, gdyż dzień należał do upalnych. Przez moment rozważała, czy wypada ozdobić szyję jakimś wisiorkiem lub koralami. Sięgnęła nawet po lekko opalizujące czarne fasetowane paciorki, lecz z chwilą, gdy przyłożyła je do szyi, przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz wywołujący gęsią skórkę.
Déjà vu? – Wzdrygnęła się na niejasne wspomnienie, które zamajaczyło w jej myślach.
Gdzieś kiedyś już widziała samą siebie z podobnymi paciorkami. Wtedy dławiły jej krtań, odbierając płucom możność zaczerpnięcia powietrza.
Wrzuciła błyskotkę do niewielkiego pudełka stojącego na podręcznym stoliku przed lustrem. Pogrzeb zdecydowanie nie należał do tych okoliczności, gdzie próżność miałaby rację bytu.
Nie żeby była próżna!
Po wyjątkowo chudych latach przyszedł czas, gdy mogła sobie pozwolić na nieco więcej. Pomoc ze strony Klausa oraz Tymoteusza korzystnie wpłynęła na stan jej budżetu. Choć Trzeciakowa wzbraniała się przed przyjmowaniem czegokolwiek, mężczyźni z uporem obdarowywali dwie wdowy oraz dwójkę nastolatków.
Dzwonek do drzwi wytrącił ją z krótkiej zadumy. Z przyzwyczajenia wstrzymała oddech, zerkając przez otwór judasza. Właściwie od dawna nikt jej nie nękał, więc teoretycznie nie miała powodów do niepokoju, lecz od czasu aresztowania Eugeniusza każdy dzwonek czy energiczniejsze stukanie przyprawiały ją o nieprzyjemny skurcz żołądka.
Na korytarzu stał listonosz. Miał ze sobą kolejną przesyłkę z Niemiec zachodnich. Przynoszenie paczek zdążyło mu już spowszednieć, nie komentował tego, że raz w miesiącu wnosi po trzeszczących drewnianych schodach ciężki karton.
Czasami pudła nosiły ślady otwierania. Listy przeglądał cenzor. Znikały jakieś drobiazgi i zagraniczne banknoty. Helena i Justyna wielokrotnie prosiły Engela, by nie przysyłał im pieniędzy. Raz wspomniały, że to daremny wydatek, jako że gotówkę ktoś ukradł. Od