Название | Poufne |
---|---|
Автор произведения | Mikołaj Grynberg |
Жанр | Контркультура |
Серия | Poza serią |
Издательство | Контркультура |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788381910361 |
Żona udawała, że nie słyszy. Po tym, co przeszli, wiedziała, że życie potrafi przynosić poważniejsze problemy. Czasami żaliła się przyjaciółce, a ta po powrocie do domu prosiła męża, by porozmawiał z doktorem. Umawiali się, szli na wódkę, przyjaciel domu delikatnie wyjawiał, z jaką misją go wysłano. Rudy spoglądał na niego i mówił, że właśnie w tej chwili przypomniał mu się dowcip o poborcy podatkowym, który przychodzi do gminy żydowskiej. Co robicie z woskiem z wytopionych świec? Zbieramy i robimy z niego nowe świece. Aha. A co robicie z okruszkami z macy? A z nich to my robimy pyszne kulki macowe. Aha. A gdy obrzezacie małych chłopców, to co robicie z tymi, no, wiecie? A, z tymi. Zbieramy, wysyłamy do urzędu podatkowego, a stamtąd przysyłają nam takich kutasów jak pan.
Przyjacielskie odruchy dusił w okamgnieniu. Gdy rozmówca był wytrwały, wołał kelnerkę i prosił, by otworzyła okno. Nie ma się czego bać, mówił, mój kolega nie jest orłem, nie wyfrunie.
Syn ożenił się z malutką brunetką, absolwentką akademii sztuk pięknych. Doktor miał co do niego wprawdzie inne plany, ale przyjął do wiadomości, przestał szukać idealnej partii.
Żona rudego lekarza zaczęła chorować na szybko postępującego alzheimera. Doskonale się nią opiekował. Sprowadził do domu młodą dziewczynę z prowincji. Gotowała, zajmowała się chorą żoną, a i z doktorem dobrze jej się układało.
Dla wnuków stał się wspaniałym lekarzem, dziadkiem dziwnym, który miewał swoje wzloty. Raz w roku zabierał ich na zakupy. Ku zaskoczeniu wszystkich potrafił kupić stół bilardowy albo rower. Czasami brał ich do restauracji, a po złożeniu zamówienia szybko znikał. Doroślejące wnuki dopiero po latach zrozumiały, że głównym powodem wycieczek nie była bynajmniej chęć pobycia z nimi, tylko kelnerka w krótkiej spódniczce. Nie umiał być dziadkiem, był jednak dumny, że rodzina rośnie.
Rok po śmierci żony zaprosił starszego wnuka na obiad. Po wybraniu dań nie odszedł jak zwykle od stołu. W czasie gdy oczekiwali na jedzenie, dziadkowi przypomniał się dowcip o Rosenzweigu, który całą noc chodzi po domu. Około piątej rano wstaje wściekła żona i pyta go, co tak chodzi. Chodzę, bo nie mogę spać, odpowiada Rosenzweig. Dlaczego nie możesz spać? Bo jestem winny Hozenduftowi pieniądze. Dużo? Dużo. To zadzwoń i powiedz mu, że nie oddasz. Mąż chwilę myśli i dzwoni. Tu Rosenzweig. Tak, wiem, która jest godzina. Chciałem tylko powiedzieć, że nie oddam pieniędzy, dobranoc. I odkłada słuchawkę. I co teraz? – pyta żonę. Idź spać, teraz on nie śpi.
Wnuk, mimo że w sztuce dowcipu trenowany od dziecka, nie rozumie, dlaczego dziadek akurat teraz mu to opowiada. Zgrabna kelnerka przynosi jedzenie. Dziadek się do niej uśmiecha, ale zostaje przy stole.
– Słuchaj, jest takie żydowskie prawo, które mówi, że zdrowy mężczyzna nie powinien być sam. To prawo mówi też, że gdy żona umiera, mąż może się ożenić z jej siostrą. Siostra twojej babci zginęła wtedy, kiedy wszyscy.
Co teraz będzie? – myśli wnuk. Dziadek bierze głębszy oddech i oznajmia, że się żeni. Od razu dodaje, że jego syn nie będzie zadowolony z wyboru żony.
– Skąd wiesz? – pyta wnuk.
– Coś mi tak mówi. Rzadko się lubi swoje macochy. Moja przyrodnia siostra nie znosiła mojej matki.
– Miała powody? – pyta wnuk.
– O, miała same powody!
Wnuk martwi się, że został wydelegowany, by oznajmić ojcu tę dziwną nowinę. Czuje, że nie będzie ani łatwo, ani miło. Wybawienie przychodzi nieoczekiwanie.
– Ale na razie nic nie mówmy twojemu ojcu… – zarządza dziadek, po czym zawiesza głos. – Drugą żonę, taką na starość, wybiera się, nie myśląc o innych. Szuka się kogoś, kto cię zrozumie. Nawet jeśli wiesz, że mówi, zanim pomyśli, że jest trudna, że rani wszystkich wokół. Idziesz w to, bo chcesz zagłuszyć samotność. Myślisz, że niedopasowaniem zajmiesz się później.
Wnuk ma kilkanaście lat i czuje, że później może być za późno, ale przecież to są sprawy dorosłych. Wtedy jeszcze nie wie, że w jego rodzinie typ macochy okaże się dziedziczny.
Kłamstwo nie ma krótkich nóg. Ojciec zawsze mówił, że ma, ale sam nie wiedział, jak bardzo się myli. Ono wypływa na wierzch, kiedy poświęca się zbyt mało uwagi, żeby je ukryć.
Gdy miał kilka lat, nie kłamał – mówili, że pięknie wymyśla historie. Gdy został nastolatkiem, nazywali to już kłamstwem. Wiele nad tym nie rozmyślał, zarządzał życiem na swoją miarę.
System wartości wykuwał na potrzebę chwili.
Najważniejsza zasada: spokojni rodzice – spokojne życie. W tym systemie były pewne luki, ale z czasem stał się on integralną częścią cyklu: zapewnić rodzicom spokój między wywiadówkami, z godnością i nadzieją na lepsze jutro przetrwać ich powrót z wywiadówki. Znaleźć ukojenie w domowej poawanturowej ciszy i nie traktować osobiście pretensji ani złości. Po kilku dniach dać im coś ku pokrzepieniu serc, nie musiało być prawdziwe, ważne, by tymczasowo działało. Pamiętać, że zasada „spokojni rodzice – spokojne życie” jest priorytetem, a najlepsze chwile płyną między wywiadówkami. Nie szarżować, ale też nie poddawać się walkowerem.
Był pogodnym, pierwszym powojennym dzieckiem w swojej rodzinie. Czuł, że źle znoszą brak rzetelności. W naturalny sposób wykształcił modus operandi. Można by powiedzieć, że wzory czerpał z natury. Płynął jak strumień – tam, gdzie mniejszy opór, a nie tam, gdzie się go oczekuje. Zasada tyleż prosta, ileż źle widziana.
Otworzyły się drzwi, do sali kinowej wpadła smuga światła.
– Czy jest na sali? – Tu padło jego nazwisko.
Pomyślał, że się przesłyszał.
– Czy jest na sali?
Teraz już nie mieli wątpliwości. Ani on, ani – niestety – koleżanka, którą zaprosił do kina.
– Jego imię i nazwisko, proszę do wyjścia. Mama czeka przy kasie.
Miał trzynaście lat i sto czterdzieści pięć centymetrów wzrostu. Wcisnął się w kinowy fotel, ale już czuł, że w tym semestrze wywiadówkowy nastrój zawita do ich domu z dużym wyprzedzeniem. Nie śmiał spojrzeć na swoją pierwszą zaproszoną do kina dziewczynę.
– Jego imię i nazwisko, proszę wstać i przejść do wyjścia, inaczej zapalę światło.
Nie było szans na ucieczkę, w jednych drzwiach stał bileter, w drugich mama. A już tak dobrze mu szło z tą dziewczyną! Namówił ją na wspólną ucieczkę ze świetlicy, co nie było łatwe. Ukradł mamie pieniądze na bilety, co też wymagało odrobiny sprytu. Właśnie zaczynał rozważać powolne podniesienie ramienia i położenie go na oparciu tuż za plecami koleżanki. Wszystko toczyło się według planu, który rodził się na bieżąco w nastoletniej głowie. W połowie projekcji Podwodnej odysei poczuł, że dorośleje. Wraz z wrogim światłem z kinowego korytarza plany obróciły się wniwecz. Ogarnęła go wściekłość. Wstał, nachylił się do ucha dziewczyny i powiedział:
– Przepraszam, do zobaczenia jutro.
– Nie mogłaś mi dać obejrzeć do końca? – zaatakował.