Pan Wołodyjowski. Генрик Сенкевич

Читать онлайн.
Название Pan Wołodyjowski
Автор произведения Генрик Сенкевич
Жанр Повести
Серия
Издательство Повести
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

bielskich rugować, druga zaś uznać ich wybór. Zgodzono się wreszcie na sąd, który sprawę załagodził i wybór przyznał.

      Niemniej był to jednak cios dla księcia koniuszego bardzo dotkliwy; bo już to samo, że rozważano, czy książę godnym jest zasiąść w izbie, to samo, że przypomniano coram publico wszystkie jego z czasów wojny szwedzkiej zdrady i przeniewierstwa – okryło go świeżą hańbą w oczach Rzeczypospolitej i podkopało z gruntu wszystkie jego ambitne zamiary.

      Liczył on bowiem, że gdy stronnictwa kondeuszowe, neuburskie i lotaryńskie, nie licząc innych pomniejszych, wzajem sobie będą przeszkadzać, wybór łatwo może paść na krajowca.

      Duma zaś i pochlebcy mówili mu, że gdyby się to miało zdarzyć, to tym krajowcem nie mógłby być kto inny, jeno pan najwyższym jeniuszem64 obdarzony, najpotężniejszy i z najznakomitszego rodu, a inaczej mówiąc – on sam.

      Trzymając więc rzeczy do czasu w tajemnicy, porozciągał już poprzednio niewody65 na Litwie, a teraz właśnie rozpoczął zastawiać sieć w Warszawie, gdy nagle spostrzegł, że zaraz z początku mu ją przerwano i uczyniono dziurę tak wielką, że wszystkie ryby ujść nią łatwo mogły. Zgrzytał też zębami przez cały czas sądu, a gdy na Ketlingu, jako na pośle, nie mógł zemsty wywrzeć, ogłosił między swymi dworzanami nagrodę temu, kto mu wskaże owego arbitra, który pierwszy po Ketlingowym wniosku zakrzyknął: „Zdrajca i przedawczyk!”

      Pan Zagłoba zbyt był znany, aby jego nazwisko długo mogło pozostać ukryte. Zresztą nie taił się wcale. Jakoż książę zawrzał jeszcze bardziej, ale i stropił się niemało, usłyszawszy, że mu na wstręcie staje66 mąż tak popularny, na którego strach było się porywać.

      Wiedział o tej swojej mocy i pan Zagłoba, bo gdy z początku pogróżki zaczęły latać, ozwał się raz na wielkim zgromadzeniu szlacheckim:

      – Nie wiem, jeśliby to komu było bezpieczno, gdyby tu jeden włos miał mi spaść z głowy. Elekcja niedaleko, a gdy się sto tysięcy braterskich szabel zbierze, łatwo się jakoweś bigosowanie może uczynić…

      Słowa te doszły do księcia, który tylko wargi zagryzł i uśmiechnął się wzgardliwie, ale w duszy pomyślał, że pan Zagłoba ma słuszność.

      Na drugi dzień odmienił też widocznie względem starego rycerza zamiary, bo gdy na uczcie u księcia krajczego ktoś począł o nim mówić, Bogusław rzekł:

      – Wielce mi jest niechętny, jako słyszałem, ów szlachcic, ale ja się tak w ludziach rycerskich kocham, że choćby mi i dalej szkodzić nie przestał, zawsze go będę miłował.

      A w tydzień później powtórzył to samo wręcz panu Zagłobie, gdy się u pana hetmana wielkiego, Sobieskiego, spotkali.

      Panu Zagłobie, lubo twarz zachował spokojną i pełną fantazji, zabiło nieco serce w piersi na widok księcia, bo to był przecie pan o daleko sięgających rękach i ludojad, którego się wszyscy obawiali. Ten zaś odezwał się do niego przez cały stół:

      – Mości panie Zagłoba, doszło już do mnie, żeś waćpan, chociażeś nie poseł, chciał mnie niewinnego z sejmu rugować, ale ja to waćpanu po chrześcijańsku przebaczam i promocją, jeśli kiedy będzie trzeba, służyć nie omieszkam.

      – Przy konstytucji tylko stawałem – odrzekł Zagłoba – co szlachcic czynić powinien; quod attinet protekcji, to w moim wieku podobno boska najpotrzebniejsza, bo mi pod dziewięćdziesiąt lat.

      – Piękny wiek, jeśli był tak cnotliwy, jak długi, o czym zresztą wcale wątpić nie chcę.

      – Służyłem ojczyźnie i swemu panu, obcych bogów nie szukając.

      Książę zmarszczył się nieco:

      – Służyłeś waszmość i przeciw mnie; wiem o tym. Ale niechże będzie już zgoda między nami. Wszystko to zapomniane, nawet i to, żeś cudzą, prywatną zawiść contra me67 protegował. Z tamtym prześladowcą mam jeszcze jakoweś rachunki, ale waszmości rękę wyciągam i przyjaźń ofiaruję.

      – Chudym tylko pachołek i za wysoka to dla mnie amicycja. Musiałbym się do niej wspinać lub podskakiwać, a to już na starość trudno. Jeśli zaś wasza książęca mość mówisz o rachunkach z panem Kmicicem, moim przyjacielem, tedy radziłbym z serca tej arytmetyki poniechać.

      – Proszę, a czemu to? – spytał książę.

      – Bo cztery w arytmetyce są działania. Owóż, lubo pan Kmicic fortunę ma zacną, przecie mucha to w porównaniu do waszej książęcej, więc na dzielenie pan Kmicic nie przystanie; mnożeniem sam się zajmuje; odjąć sobie niczego nie pozwoli; mógłby chyba coś dodać, a nie wiem, czybyś wasza książęca mość był na to łakomy.

      Jakkolwiek Bogusław ćwiczony był w szermierce na słowa, jednak czy to wywód pana Zagłoby, czy jego zuchwałość zdumiała go tak dalece, że języka w gębie zapomniał. Przytomnym poczęły się brzuchy trząść ze śmiechu, a pan Sobieski roześmiał się na całe gardło i rzekł:

      – Stary to zbarażczyk! Umie ciąć szablą, ale i na języki gracz nie lada! Lepiej go zostawić w spokoju.

      Jakoż Bogusław widząc, że na nieprzejednanego trafił, nie próbował więcej pana Zagłoby skaptować, tylko począwszy z kim innym rozmowę, ciskał od czasu do czasu złe spojrzenia przez stół na starego rycerza.

      Ale pan hetman Sobieski rozochocił się i mówił dalej:

      – Mistrz z was, panie bracie, mistrz prawdziwy. Znaleźliście też kiedy równego sobie w tej Rzeczypospolitej?

      – W szabli – odpowiedział zadowolony z pochwały Zagłoba – Wołodyjowski mnie doszedł. A i Kmicica poduczyłem też nieźle.

      To rzekłszy zerknął na Bogusława, ale ten udał, że nie słyszy, i rozmawiał pilnie z sąsiadem.

      – Ba! – rzekł hetman. – Wołodyjowskiego nieraz przy robocie widziałem i ręczyłbym za niego, choćby o losy całego chrześcijaństwa chodziło. Szkoda, że w takiego żołnierza jakoby piorun uderzył.

      – A co mu się stało? – spytał Sarbiewski, miecznik ciechanowiecki.

      – Dziewka mu umiłowana w drodze, w Częstochowie, zmarła – odpowiedział Zagłoba – i to najgorzej, że znikąd nie mogę dowiedzieć się, gdzie on się teraz znajduje?

      – Przez Bóg! – zawołał na to pan Warszycki, kasztelan krakowski. – Toż ja ciągnąc do Warszawy napotkałem go w drodze również tu jadącego i przyznał mi się, że obrzydziwszy ten świat i jego vanitates68, na Mons regius się wybiera, aby w modlitwie i rozmyślaniach stroskanego żywota dokończyć.

      Zagłoba porwał się za resztki czupryny.

      – Kamedułą został, jak mi Bóg miły! – zakrzyknął w największej desperacji.

      Jakoż wiadomość pana kasztelana na wszystkich niemałe uczyniła wrażenie.

      Pan Sobieski, który żołnierzy kochał, a sam najlepiej wiedział, jak ojczyzna takich potrzebuje, zmartwił się wielce i po chwili rzekł:

      – Wolnej woli ludzkiej i chwale boskiej niepodobna się oponować69, ale szkoda jest i trudno mam ukryć waszmościom, że mi żal. Ze szkoły księcia Jeremiego to był żołnierz, przeciw każdemu nieprzyjacielowi wyborny, a już przeciw ordzie i hultajstwu niezrównany. Ledwie kilku jest takich w stepach zagończyków, jako to między Kozakami pan Piwo, a w kompucie pan Ruszczyc; ale i ci Wołodyjowskiego nie doszli.

      – Szczęście,



<p>64</p>

jeniusz (przestarz.) – geniusz; wybitny umysł. [przypis edytorski]

<p>65</p>

niewód – sieć służąca do połowu ryb, złożona z dwóch skrzydeł oraz stożkowatego worka po środku, zw. matnią; ryby napędza się do matni, przeciągając niewód za skrzydła wzdłuż akwenu. [przypis edytorski]

<p>66</p>

stawać na wstręcie – stawać na drodze, przeszkadzać. [przypis edytorski]

<p>67</p>

contra me (łac.) – przeciwko mnie. [przypis edytorski]

<p>68</p>

vanitas (łac.) – marność; tu forma B lm: vanitates. [przypis edytorski]

<p>69</p>

oponować się – przeciwstawiać się. [przypis edytorski]