Bitwa Niezłomnych. Морган Райс

Читать онлайн.
Название Bitwa Niezłomnych
Автор произведения Морган Райс
Жанр Детская проза
Серия
Издательство Детская проза
Год выпуска 0
isbn 9781094304014



Скачать книгу

niego. Royce’owi zdało się, że jeden z mężczyzn się jej przypatruje i zastygł w bezruchu. Nie odważył się nawet mrugać. Był pewien, że jeśli świnia jakkolwiek zareaguje na jego obecność, mężczyźni dopadną go i zabiją.

      Wtedy jednak mężczyzna odwrócił się i żołnierze ruszyli dalej przed siebie.

      - Prędko! – krzyknął jeden z nich. – Nie mógł się zbytnio oddalić!

      Żołnierze ruszyli co koń wyskoczy ścieżką, którą obrał świniopas, najpewniej podążając za jego śladami. Nawet kiedy już zniknęli, Royce nie ruszał się, zaciskając dłoń na rękojeści miecza i upewniając się, że nie jest to pułapka, która miała wywabić go z kryjówki.

      Wreszcie odważył się poruszyć i wyszedł na polanę, odpędzając od siebie świnie. Zatrzymał się na chwilę, by się rozejrzeć i rozeznać, w którym kierunku leży jego wieś. Dzięki temu podstępowi zyskał nieco czasu, lecz i tak musiał działać szybko.

      Musiał dostać się do domu, nim ludzie księcia zabiją wszystkich jego pobratymców.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Genevieve mogła jedynie stać w milczeniu w wielkiej sali zamku, gdy jej mąż kipiał ze złości. Gdy się nie wściekał, Altfor był właściwie urodziwym młodzieńcem. Miał długawe falujące brązowe włosy, orli nos i ciemne oczy o głębokim spojrzeniu. Genevieve jednak spostrzegła się, że w duszy widzi go zawsze właśnie takiego, z czerwoną twarzą i rozjuszonego, jak gdyby to wcielenie, a nie to drugie, było tym prawdziwym.

      Nie śmiała się poruszyć, nie śmiała ściągnąć na siebie jego gniewu i najwidoczniej nie ona jedna. Obok niej słudzy i pochlebcy poprzedniego księcia stali w ciszy, nie chcąc być pierwszymi, którzy zwrócą na siebie jego uwagę. Nawet Moira trzymała się na uboczu, choć i tak stała tam, gdzie Genevieve dobrze ją widziała, bliżej męża Genevieve niż ona sama, i to w niejednym znaczeniu tego słowa.

      - Mój ojciec nie żyje! – ryknął Altfor, jak gdyby ktoś z obecnych mógł jeszcze nie wiedzieć, co stało się w dole, w którym odbywały się walki. – Wpierw mój brat, a teraz ojciec został zamordowany przez zdrajcę, a wy wszyscy milczycie.

      Ten gniew wydał się Genevieve groźny. Był zbyt gwałtowny i nieukierunkowany. Choć Royce’a tu nie było, wyrwał się z Altfora, próbując znaleźć winnego. Genevieve zauważyła, że chciałaby, by Royce tu był, a zarazem była wdzięczna, że go tu nie ma.

      Co gorsza, z tęsknoty bolało ją za nim serce i żałowała, że nie była w stanie zrobić czegoś więcej niż tylko stać obok swego męża i przypatrywać się Royce’owi z trybun, gdy walczył w dole. W głębi duszy pragnęła być z nim wtedy, wiedziała jednak, że nie może pozwolić, by Altfor to zauważył. I tak był już rozwścieczony i Genevieve wiedziała, jak łatwo ta wściekłość może przenieść się na nią.

      - Czy nikt nie opanuje tej sytuacji? – zapytał Altfor.

      - O to samo chciałem zapytać, bratanku – rozległ się surowy głos.

      Na widok mężczyzny, który wszedł do sali, Genevieve zapragnęła cofnąć się przynajmniej o tyle, co Altfor. Przed płomiennym gniewem Altfora pragnęła się schować, ale przy tym mężczyźnie… było w nim coś zimnego, jak gdyby jakaś część niego wykuta była z lodu. Był starszy od Altfora o jakieś dwadzieścia lat, miał rzedniejące włosy i smukłą sylwetkę. Idąc, opierał się na czymś, co na pierwszy rzut oka zdawało się być kosturem, lecz po chwili Genevieve dostrzegła rękojeść wystającą z pochwy i zorientowała się, że to miecz, nadal zatknięty w pochwie. Po sposobie, w jaki wspierał się na nim Genevieve poznała, że to odniesiona rana, a nie wiek zmusza go do tego.

      - Stryju Alistairze – odezwał się Altfor. – Nie… Nie spodziewaliśmy się ciebie.

      Głos Altfora zabrzmiał tak, jak gdyby obecność przybysza zaniepokoiła go, co zdumiało Genevieve. Wcześniej zawsze zdawał się doskonale nad wszystkim panować, ale obecność tego mężczyzny całkowicie zbiła go z tropu.

      - Najwyraźniej – odparł smukły mężczyzna. Jego dłoń błądziła po rękojeści miecza, na którym się wspierał. – Gdy nie zaprosiłeś mnie na swoje zaślubiny, pewnieś myślał, że pozostanę w mych włościach, z dala od grodu, i pozwolę, byś narobił bałaganu po śmierci mego brata – zwrócił spojrzenie na Genevieve, wypatrując ją w ciżbie tak chyżo jak jastrząb. – Winszuję, dziewczyno. Widzę, że mój bratanek ma upodobanie do próżnego.

      - Ja… Nie będziesz mówił do mnie w ten sposób – powiedział Altfor. Upłynęła chwila, nim przypomniał sobie, że powinien stanąć w obronie Genevieve. – Ani do mojej żony. Jestem księciem!

      Alistair podszedł do Genevieve i tym razem jego miecz opuścił pochwę. W jego dłoni wydawał się lekki, szeroki i ostry jak brzytwa. Genevieve zamarła w miejscu, niemal nie śmiejąc oddychać, gdy stryj Altfora przyłożył czubek klingi o cal od jej szyi.

      - Mógłbym poderżnąć tej dziewce gardło, a żaden z twoich ludzi nie kiwnąłby palcem, by mnie powstrzymać. – rzekł Alistair. – Ty z pewnością byś tego nie zrobił.

      Genevieve nie musiała spoglądać na Altfora, by wiedzieć, że to prawda. Nie był mężem, któremu zależałoby na niej wystarczająco, by próbować jej bronić. Żaden z dworzan nie przyjdzie jej z pomocą, a Moira… Moira przypatrywała jej się tak, jak gdyby na poły miała nadzieję, że Alistair to zrobi.

      Genevieve musiała ratować się sama.

      - Dlaczego miałbyś mnie dźgnąć, panie? – zapytała.

      - A dlaczego nie? – odparł. – Owszem, jesteś urodziwa: jasnowłosa, o zielonych oczach i smukłej sylwetce. Który mężczyzna by cię nie pragnął? Jednakże wiejskie dziewki nie są trudne do zastąpienia.

      - Odniosłam wrażenie, że to małżeństwo uczyniło ze mnie kogoś ważniejszego – powiedziała Genevieve, nie pozwalając, by głos jej zadrżał pomimo bliskości ostrza. – Czy zrobiłam coś, by cię urazić?

      - Nie wiem, dziewczyno. Zrobiłaś? – zapytał, świdrując ją wzrokiem. – Posłano wiadomość, a w niej nakreślono, dokąd zbiegł chłopiec, który uśmiercił mojego brata. Nie dotarła ona jednak ani do mnie, ani nikogo innego nim było dalece za późno. Czy wiesz coś o tym?

      Genevieve wiedziała na ten temat wszystko, gdyż to właśnie ona opóźniła dostarczenie wiadomości. Tylko tyle mogła zrobić, a i tak zdawało jej się, że to zbyt mało, zważywszy na to, co czuła do Royce’a. Pomimo tego zmusiła się, by przybrać spokojny wyraz twarzy, udając niewinną, gdyż w tej chwili była to jej jedyna możliwość obrony.

      - Nie rozumiem, panie – odpowiedziała. – Sam rzekłeś, że jestem zwykłą wieśniaczką, jak więc mogłabym zrobić cokolwiek, by opóźnić przekazanie takiej wiadomości?

      Kierując się instynktem, osunęła się na kolana, poruszając się powoli, by nie nadziać się na klingę miecza.

      - Dostąpiłam zaszczytu – rzekła. – Zostałam wybrana przez twego bratanka, księcia. Poślubił mnie i dzięki temu stanęłam na lepszej pozycji. Żyję tak, jak nigdy nawet nie śniłam. Czemuż miałabym chcieć to zaprzepaścić? Jeśli naprawdę sądzisz, że jestem zdrajczynią, tnij, panie. Tnij.

      Genevieve skryła się za niewinnością niczym za tarczą i miała nadzieję, że okaże się ona wystarczająco mocna, by odepchnąć cios miecza, który w przeciwnym razie mógł na nią spaść. Miała taką nadzieję, a zarazem nie, gdyż w tej chwili pchnięcie w serce współgrałoby z tym, co czuła, zważywszy na to, jak źle sprawy potoczyły się z Royce’em. Podniosła wzrok i spojrzała w oczy