Morderstwo na dworze. Фиона Грейс

Читать онлайн.
Название Morderstwo na dworze
Автор произведения Фиона Грейс
Жанр Зарубежные детективы
Серия
Издательство Зарубежные детективы
Год выпуска 0
isbn 9781094306018



Скачать книгу

czuła się dziko i beztrosko. Ta część plaży była zupełnie opuszczona. Nieodkryta. Musiała być za daleko od miasta i sklepów, pomyślała. Czuła się, jakby miała swój własny kawałek oceanu.

      Spojrzała na morze i spostrzegła molo, stojące niewzruszenie pośród fal oceanu. Momentalnie wróciło do niej wspomnienie gier i głośnych automatów, na które ojciec pozwalał im wydawać kieszonkowe. Było tam też kino, przypomniała sobie Lacey, z ekscytacją witając wracające do niej fragmenty wspomnień. Był to malutki budynek z ośmioma pluszowymi, czerwonymi fotelami, niemal niezmieniony po wybudowaniu. Ojciec zabierał je tam na osobliwe, japońskie kreskówki. Zastanawiała się, co jeszcze powróci do niej podczas jej wizyty w Wilfordshire. Ile dziur w pamięci uda jej się załatać?

      Był odpływ i można było zobaczyć konstrukcję molo. Lacey zobaczyła też kilku biegaczy i ludzi na spacerach z psami. Miasto powoli budziło się do życia. Może znajdzie otwartą kawiarnię. Postanowiła przespacerować się dłuższą, nadmorską drogą prowadzącą do miasta.

      Im bliżej miasta była, tym bardziej klif się oddalał i wkrótce znalazła się wśród ulic i sklepów. Kiedy tylko weszła na promenadę, przed jej oczami stanął kolejny obraz: straganów, na których można było kupić ubrania, biżuterię i kamienie szlachetne. Zaznaczone sprayem numery na podłodze wskazywały ich miejsca. Lacey poczuła falę ekscytacji.

      Z plaży skierowała się w stronę głównej ulicy. Jej wzrok na spoczął na „Przydrożnym zajeździe”, gdzie poznała Ivana, a potem powędrował w górę przystrojonej chorągiewkami ulicy.

      Było tu zupełnie inaczej niż w Nowym Jorku. Żyło się wolniej. Nie było trąbiących aut ani przepychających się ludzi. I, jak się okazało, kawiarnie rzeczywiście były już otwarte.

      Weszła do pierwszej z nich, bez kolejki, i zamówiła czarne americano i rogalika. Palona kawa była doskonała, o bogatym, lekko czekoladowym smaku, a maślany, pyszny rogalik radośnie kruszył się w ustach.

      W końcu najedzona, Lacey stwierdziła, że czas znaleźć dla siebie bardziej odpowiednie ubranie. Widziała ciekawe butiki na drugim końcu ulicy i zaczęła iść w tamtą stronę, ale zatrzymał ją unoszący się w powietrzu zapach cukru. Spostrzegła, że dochodził ze sklepu z domowymi krówkami. Musiała ulec.

      -Czy zainteresuję panią darmową próbką? – spytał mężczyzna w fartuchu w biało-różowe paski. Zaprezentował srebrną tacę, na której leżały kostki w różnych odcieniach brązu. – Mamy gorzką czekoladę, mleczną czekoladę, białą czekoladę, karmel, toffi, kawę, mieszankę owocową i oryginalne krówki.

      Oczy Lacey wyszły z orbit.

      -Mogę spróbować wszystkich? – spytała.

      -Jasne!

      Mężczyzna odciął po małym kawałku z każdego smaku i podał je Lacey. Kiedy tylko włożyła pierwszy do ust, jej kubki smakowe eksplodowały.

      -Niesamowite – powiedziała z pełnymi ustami.

      Skosztowała następnej. Jakimś cudem, była jeszcze lepsza. Każda kolejna próbka wydawała się być jeszcze smaczniejsza niż poprzednia.

      Przełknąwszy ostatni kawałek, ledwo dała sobie czas na wzięcie oddechu, zanim krzyknęła:

      -Muszę wysłać je mojemu siostrzeńcowi. Wytrzymają drogę do Nowego Jorku?

      Mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął płaskie, kartonowe pudełko wyłożone papierem.

      -W naszym specjalnym pudełku wytrzymają – powiedział ze śmiechem. – Tyle osób o to pytało, że w końcu je zaprojektowaliśmy. Są na tyle wąskie, że zmieszczą się w skrzynce na listy, i są lekkie, więc wysyłka nie kosztuje dużo. Można też kupić u nas znaczki.

      -To ma sens – powiedziała Lacey. – Pomyślał pan o wszystkim.

      Mężczyzna włożył do pudełka po jednej kostce z każdego smaku, zabezpieczył je taśmą i nakleił właściwy znaczek. Lacey podziękowała mu i zapłaciła, wzięła swoją paczkę i napisała na niej imię i adres Frankiego. Wrzuciła ją do tradycyjnej, czerwonej skrzynki na listy po drugiej stronie ulicy.

      Kiedy paczka zniknęła w skrzynce na listy, Lacey przypomniała sobie, w jakim celu tu przyszła – musi kupić nowe ubrania. Już miała wyruszyć na poszukiwania butiku, kiedy jej uwagę przykuła wystawa sklepu znajdującego się za skrzynką. Przedstawiała plażę w Wilfordshire, z molem sięgającym w głąb oceanu, a wszystko wykonane było z pastelowych makaroników.

      Lacey w momencie pożałowała zjedzonego wcześniej rogalika i wszystkich skosztowanych krówek, bo na ten widok zaczęła cieknąć jej ślinka. Zrobiła zdjęcie i wysłała je do „Dziewczynek Doyle”.

      -Czy mogę w czymś pomóc? – zabrzmiał męski głos.

      Lacey wyprostowała się. W progu sklepu stał jego właściciel, bardzo przystojny mężczyzna po czterdziestce, o grubych, ciemnych włosach i mocno zarysowanej szczęce. Jego żywe, zielone oczy podkreślone były zmarszczkami śmiechowymi, a Lacey pomyślała, że musi wiedzieć, jak cieszyć się życiem. Jego opalenizna sugerowała, że często podróżuje w cieplejsze strony.

      -Tylko oglądam wystawy – wydusiła Lacey, czując się, jakby ktoś ściskał jej struny głosowe. – Twoja mi się podoba.

      Mężczyzna się uśmiechnął.

      -Sam ją przygotowałem. Może wejdziesz i spróbujesz naszych ciast?

      -Z chęcią, ale już jadłam – odparła Lacey. Rogalik, kawa i krówki zdawały się mieszać w jej żołądku, powodując lekkie mdłości. Ale nagle uświadomiła sobie, co tak naprawdę się dzieje – to dawno zapomniane uczucie motyli w brzuchu na widok kogoś, kto jej się podobał. W momencie poczuła, że zaczyna się czerwienić.

      Mężczyzna zaśmiał się.

      -Po akcencie poznaje, że jesteś Amerykanką. Możesz więc nie wiedzieć, że mamy tu w Anglii jedenastki. Między śniadaniem a lunchem.

      -Nie wierzę ci – odpowiedziała Lacey, a kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu. – Jedenastki?

      Mężczyzna położył rękę na sercu.

      -Obiecuję, to nie jest trik marketingowy! Tylko najlepsza pora na herbatę i ciasto, albo herbatę i kanapkę, albo herbatę i herbatniki – ruchem ręki zaprosił ją do środka, wskazując na szklaną witrynę pełną fantazyjnych słodkości – albo na wszystkie te rzeczy.

      -Rozumiem, że herbata jest obowiązkowa? – zażartowała Lacey.

      -Dokładnie – odpowiedział z figlarnym błyskiem w oku. – Możesz nawet ich skosztować, zanim kupisz.

      Lacey skapitulowała. Nie mogła dalej opierać się tym wszystkim kuszącym pysznościom, i – przede wszystkim – charyzmie tego niesamowitego mężczyzny. Weszła do środka.

      Bez mrugnięcia okiem przyglądała się, jak wyciąga zza witryny okrągłe ciastko, smaruje je masłem, dżemem i śmietaną i kroi na równe ćwiartki. Cały rytuał miał w sobie teatralność nasuwającą na myśl występ taneczny. Ułożył kawałki ciastka na porcelanowym talerzyku i na końcówkach palców podał go Lacey. Całkowicie nieuświadomiony pokaz zakończył promiennym Voilà!

      Lacey czuła, jak czerwienią jej się policzki. Cały spektakl był ewidentnie uwodzicielski. A może było to myślenie życzeniowe?

      Wyciągnęła rękę po jeden z kawałków. Mężczyzna zrobił to samo i stuknął swoim kawałkiem ciastka w jej.

      -Na zdrowie – powiedział.

      -Na zdrowie – wykrztusiła Lacey.

      Wzięła pierwszy kęs.